Felietony Piłka nożna
[FELIETON] Dariusz Dudek – trener, w którego nie wierzę
Mam nadzieję Shellu, że nie obrazisz się za ,,małe” przerobienie tytułu twojego felietonu sprzed kilku dni, ale bardzo możliwe, że teraz nazwałbyś go właśnie tak. Nie mam zamiaru pisać banałów o tym, w jak złej sytuacji jesteśmy, bo każdy to dobrze wie. Zamiast tego wolę zająć się naszym stylem gry, za który odpowiada trener Dariusz Dudek.
Od początku nie byłem zwolennikiem zatrudniania Dudka jako trenera. Nie rozumiałem tego zatrudnienia, ponieważ od początku zapowiadał kompletnie inny styl gry niż jego poprzednik Jacek Paszulewicz, a przecież transfery były robione właśnie pod trenera Paszulewicza. Nie lubię sprowadzania piłki nożnej do ambitnego biegania, ale tym bardziej nie wierzę, że rozgrywanie piłki od tyłu ma się przekładać na zwycięstwa, a przynajmniej nie na tym poziomie. Nawet zeszłoroczny mundial pokazał, że w dzisiejszej mecze wygrywa się przede wszystkim stałymi fragmentami gry i kontratakami. Po tragicznych meczach ze Stalą Mielec, Garbarnią Kraków i Wartą Poznań pojawiło się małe światełko w tunelu – Dariusz Dudek zrozumiał sytuację GieKSy i postanowił przejść na system 5-4-1. System, którego nie lubi, ale dobro GKS-u postawił wyżej, niż własne preferencje. W Bytowie zdobyliśmy punkt dzięki stałym fragmentom gry. W Bielsku pierwszy gol był nieco szczęśliwy, szczęście mieliśmy także pod własną bramką, ale drugi gol to bardzo dobry kontratak. Następnie przyszła wysoka porażka z Tychami, jednak bramki padały tam głównie po błędach indywidualnych. Na koniec rundy zarówno mecze z Sandecją, jak i ŁKS-em według mnie były całkiem niezłe pod względem taktycznym.
Nie mieliśmy wątpliwości, że na wiosnę trener Dudek wróci do swojego ulubionego systemu 4-2-3-1, jednak ostatnie mecze na jesień dawały nadzieję, że nasz trener ogarnie sytuację. Wyniki sparingów napawały optymizmem, jednak już pierwszy mecz w Suwałkach sprowadził nas na ziemię. Trener Dudek, chcący rozgrywać piłkę od tyłu, postawił na duet środkowych obrońców Jędrych-Dejmek. Wśród środkowych obrońców, którzy w rundzie jesiennej występowali w Ekstraklasie, tylko Steven Vitoria, Piotr Polczak i Sebastian Rudol rzadziej podawali celnie, niż Jędrych. Dejmek także nie jest obrońcą, którego cechą jest umiejętność rozgrywania piłki. Ciężko przełożyć statystyki ekstraklasowe na 1 Ligę, ale chociażby Rafał Remisz podawał piłkę zdecydowanie częściej i z dokładnością większą o 5%.
W systemie 4-2-3-1 defensywni pomocnicy odgrywają zupełnie inną rolę niż osamotniona ,,szóstka” w systemie 4-1-4-1. Mają do pokrycia mniejsze strefy i zdecydowanie bardziej muszą angażować się w ofensywę. Oba wiosenne spotkania rozpoczynaliśmy parą Habusta-Rzonca. Niestety nie znamy statystyk Calluma Rzoncy, ale możemy coś powiedzieć o Habuście. Jeszcze w barwach Odry Opole notował niezłe liczby co do podań – 45 na mecz z 85% skutecznością, ale rzadko były to podania w pole karne – w ,,szesnastkę” dogrywał tylko 1,3 raza na mecz z 61% skutecznością. Problem w tym, że… nie grał dobrze ani w sparingach, ani nie gra dobrze w lidze. Do Rzoncy raczej nie można mieć póki co pretensji, aczkolwiek nie jest to zawodnik, który potrafi przenosić ciężar gry, a ktoś musi to robić. Grzegorz Piesio, który w sparingach często napędzał nasze akcje podaniami i przerzutami, wchodził w meczu z Wigrami i Rakowem na boisko jako zmiennik, ale niemal wszystkie sparingi rozegrał u boku Poczobuta, a nie Habusty.
Niemalże we wszystkich sparingach na pozycji numer 10 grał albo Dominik Bronisławski, albo Patryk Grychtolik. Trochę minut na tej pozycji zebrał Grzegorz Piesio, trochę Adrian Łyszczarz, ale mogło się wydawać, że Grychtolik i Bronisławski byli na tyle często wykorzystywani w sparingach w tej roli, że ciężko sobie wyobrazić, by w lidze zagrał tam ktoś inny. Tymczasem już w drugiej połowie meczu z Wigrami rolę ,,dziesiątki” przejął David Anon, który w meczach sparingowych występował wyłącznie na skrzydle. Ciężko poważnie traktować trenera, który wykonuje taki ruch… Bronisławski nie grał w meczach towarzyskich źle, ale też nie na tyle dobrze, by zapewnić sobie miejsce w wyjściowej jedenastce, więc czemu wtedy nie był tam sprawdzany Anon lub Arkadiusz Woźniak, co do którego Dariusz Dudek zapowiadał, że widziałby go w tej roli? Żaden ofensywny pomocnik w 1 lidze nie podawał rzadziej na 90 minut niż Bronisławski, a tylko 0,6 raza na mecz udało mu się dokładnie wykonać kluczowe podanie.
Osobną sprawą jest to, kogo trener Dudek wziął na ławkę rezerwowych na mecz z Wigrami. Pawełek, Mączyński, Piesio, Poczobut, Puchacz, Lisowski, Woźniak, czyli bramkarz, dwóch bocznych obrońców, dwóch defensywnych pomocników i dwóch skrzydłowych. Żadnego środkowego obrońcy, na pozycji numer 10 jedynie Piesio zagrał kilkanaście minut w Turcji, jako napastnika można byłoby wpuścić Woźniaka, ale w sparingach nie zagrał na tej pozycji ani minuty. Jaki był w tym sens?
Napisałem trochę o zawodnikach, ale piłka nożna to jednak sport drużynowy. W drugim akapicie wspomniałem, że dzisiejsza piłka nożna w dużym stopniu opiera się na stałych fragmentach gry i kontratakach. Jak GKS Katowice stracił pięć bramek w meczu z Wigrami i Rakowem? Dwie po stałych fragmentach gry, trzy po kontratakach. Jak spisuje się GKS w tych fragmentach gry? Najbliżej zdobycia gola dla GieKSy po stałym fragmencie gry był… obrońca Rakowa, który, próbując wybić piłkę, trafił w poprzeczkę. Kontrataki z kolei rodzą się z pressingu. Nie można według mnie o naszych zawodnikach powiedzieć, że mało biegają i nie starają się odebrać piłki, ale co z tego, skoro w pressing zaangażowany jest napastnik, skrzydłowi i ofensywny pomocnik, a zaraz za nimi jest kilkunastometrowa dziura i dopiero za nią ustawieni są defensywni pomocnicy i obrońcy? Zdarzało się również, że defensywni pomocnicy także podchodzili wyżej do pressingu – wtedy osamotnieni pozostawali obrońcy i zachęcaliśmy rywala do grania długich piłek. Z takiej właśnie długiej piłki wziął się rzut rożny dla Wigier, po którym padła bramka. Pressing ma prawo przynieść efekt tylko wtedy, gdy zaangażowana w niego jest cała drużyna i wcale nie oznacza to, że każdy musi robić po kilkanaście kilometrów na mecz – wystarczy, by każdy pilnował swojej strefy i odpowiednio się przesuwał. Często to właśnie drużyny stosujące pressing przebiegają mniejszy dystans, ponieważ są wtedy bliżej rywala. Jak wygląda pressing u nas idealnie pokazuje ujęcie poniżej. Graliśmy już wtedy bez Arkadiusza Jędrycha, ale wciąż do końca meczu było jeszcze okołu 10 minut. Czwórka obrońców kontra sześciu zawodników Rakowa, to nie mogło nie skończyć się golem.

Piłkarze Rakowa dłużej utrzymywali się przy piłce, ale nie ma żadnego znaczenia to, kto dłużej podaje sobie na środku boiska. Decydujące jest dopiero to, kto radzi sobie lepiej na ostatnich 30 metrach od bramki rywala. Trener Dudek na konferencji prasowej stwierdził, że mieliśmy pomysł na Raków, ale ja nie widziałem żadnego pomysłu poza wybiciem piłki w stronę Bartosza Śpiączki. Dudek chciał grać piłką od tyłu, a wyszło tak, że ani nią nie gramy, ani nie potrafimy skontrować, ani wykorzystywać stałych fragmentów gry (mogę się mylić, ale poza rzutami karnymi nie wykorzystaliśmy żadnego SFG w sparingach). W rundzie jesiennej żadna drużyna nie zdobyła więcej bramek po stałych fragmentach gry niż Raków, który jest liderem tabeli, a tuż za nim były Chojniczanka, Tychy, ŁKS, Stal i Sandecja, czyli drużyny w zdecydowanej większości z czołówki tabeli. A kto na samym dnie? Stomil, GKS Katowice, Wigry, Odra i Chrobry, więc zespoły walczące o utrzymanie.
Nie wiem, czy Jacek Paszulewicz faktycznie źle przygotował drużynę do sezonu, czy rzeczywiście ,,wyżywał” się na zawodnikach, natomiast wiem tyle, że choć może Dariusz Dudek umie zbudować lepszą atmosferę w szatni, to póki co nic w tej rundzie wiosennej nie wskazuje na to, że wie, jak doprowadzić do utrzymania GKS-u Katowice w 1 lidze. Ja jednak mam zamiar do końca wierzyć w utrzymanie, bo wiara to jedyne, co mi i wielu innym pozostało.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).




Łukasz
10 marca 2019 at 00:18
Bartnik wypad!
OKS
10 marca 2019 at 00:56
Odra jest 9 i według statystyk ma 3,8% szans na spadek. O jakiej walce o utrzymanie mówimy? GKS Tychy też walczą o utrzymanie?
Roberto
10 marca 2019 at 02:59
Paszulewicz katował zawodników ale w tym sezonie nie było wyników, mimo tego drużyna goniła i stwarzała sytuacje. Jak go wyrzucili to brakuje punktów, sytuacji i pomysłu ale za to w szatni fajna atmosfera!!!
Oberschlesien
10 marca 2019 at 11:30
ooo wlasnie…wreszcie ktos wrocil do tematu…Paszulewicz….wzial szatnie za morde ,kazal biegac walczyc i trenowac….to po paru przyzwoitych meczach sie panowie zelusiowe zbuntowaly i wyjebaly trenera co za duzo wymagal….teraz mamy Darka D ,mily ladny uczesany ,w szastni wesolo i wyniki tez sa…wesole…i kapitan swoj chlop ….panowie wy sie szykujcie na mecze w 3 lidze bo realnej szansy na utrzymanie nie ma zadnej….zostaje tylko ewentualnie blagalny telefon do fryzjera….i dofinansowanie miasta na kupowanie meczy
Dexter
10 marca 2019 at 13:14
Zapomnieli jeszcze jednego zawodnika sprowadzić od atmosfery w szatni pana Peszko i wtedy dopiero byłaby zabawa…
A tak szczerze mówiąc to błędy zaczęły się kiedy zatrudnili niejakiego Bartnika, który kompletnie nie zna się na swojej robocie i jeszcze dali mu pełną swobodę działań i teraz zbieramy efekty jego pracy, a raczej effekty jego zniszczeń jakie dokonał w klubie.
Wracając do tego co jest teraz to po tym meczu nie ma co się łudzić że będzie utrzymanie skoro trener Dudek nie ma pomysłu na grę i to widać było z Rakowem i będzie widać w następnych meczach.