Felietony
Historia tracenia złudzeń
Powiedziałbym, że piszę ten artykuł na spokojnie. Powiedziałbym, gdyby to była prawda. Na razie w GKS Katowice mamy bezkrólewie, choć pewnie w środowe popołudnie wszystko będzie już jasne. Na Bukowej pojawi się nowy szkoleniowiec, który… podzieli kibiców. Kimkolwiek by nie był, na pewno wzbudzi większe kontrowersje niż ustępujący ze stanowiska Kazimierz Moskal. Były zawodnik i trener Wisły Kraków spędził w Katowicach ponad rok.
Szkoleniowiec nie miał łatwego początku. Przyszedł w trudnym momencie, po klęsce GieKSy 0:5 w Bełchatowie oraz wygranym co prawda, ale w bardzo kiepskim stylu, meczu z Miedzią Legnica. W debiucie Moskal dostał łomot 0:3 i… zaczęło się. Zaczął się… marsz w górę tabeli.
GKS seryjnie wygrywał, a już na pewno nie przegrywał meczów (poza pojedynczymi wpadkami). Świetna trylogia z ROW, Arką i Dolcanem u siebie, cudowny mecz z Olimpią Grudziądz, pierwsze w historii zwycięstwo w Niecieczy. To wszystko mówiło ni mniej, ni więcej to, że w końcu nadszedł czas na awans do ekstraklasy.
Nie tylko wyniki jednak powodowały optymizm u kibiców. GKS grał efektownie, a wymienność pozycji, prostopadłe podania, sytuacje sam na sam (wykorzystywane!) sprawiały, że chciało się tę drużynę oglądać. Pitry w ataku? Fonfara w pomocy? Żaden problem, żeby zamienić się pozycją i żeby to ten pierwszy z pozycji dziesiątki zagrywał prostopadle. Wróbel na skrzydle? To damy go na ofensywnego pomocnika albo nawet napastnika – poradzi sobie. Do tego Wołkowicz w bardzo dobrej formie, super rezerwowy Goncerz, pewnie spisująca się obrona, świetny Budziłek. Mieliśmy w tym momencie chyba drugą najlepszą – poza czasem Adama Nawałki – drużynę od czasu awansu na zaplecze ekstraklasy. Kazimierz Moskal był idolem katowickich kibiców, bo poukładał ten zespół kapitalnie i tchnął w niego także swoją wizję gry – wizję skutecznie realizowaną. Jego nazwisko było skandowane po zakończonych meczach.
Szpetnie to zostało zaprzepaszczone przez drużynę na wiosnę. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiadomo, co się stało. Najpopularniejsza była teoria „hamulcowych” w drodze do awansu. O ile jeszcze mecz w Nowym Sączu był dobry, ale przegrany, to potem była już tylko stopniowa degrengolada. Jeszcze połowa z Bełchatowem mogła dawać nadzieję, ale to był ten moment, kiedy zawodnikom z niewiadomych przyczyn nagle zachciało się grać w piłkę. I grali świetnie, zdominowali rywala, który kilka miesięcy później stał się rewelacją początku sezonu ekstraklasy, z wygraną na Łazienkowskiej na czele.
Trener zdecydowanie stracił panowanie nad zespołem. Sromotne klęski w Legnicy i Gdyni przedzielone remisem z Górnikiem Łęczna nie zadowoliły nikogo. Po tym drugim spotkaniu, przegranym z Arką 0:3, szkoleniowiec na konferencji prasowej powiedział:
„Jeżeli zespół po rundzie jesiennej jest trzeci, ma tyle samo punktów co drugi w tabeli Bełchatów i w sześciu kolejnych meczach na wiosnę nie potrafi wygrać meczu, zdobywając zaledwie dwa punkty, to ja to biorę na siebie. Ten zespół wymaga, żeby nim wstrząsnąć i z dniem dzisiejszym składam rezygnację z funkcji trenera GKS Katowice”.
Na moje pytanie z tamtejszej konferencji „co to znaczy, że tą drużyną należy wstrząsnąć?” trener odpowiedział:
„Że przyjdzie nowy trener i będzie w stanie wymusić na nich coś więcej”.
Wymusić na nich coś więcej… Nieraz wracałem myślami do tej wypowiedzi trenera i tak naprawdę była dla mnie ona jednoznaczna i klarowna. Mówiąca o tym, że szkoleniowiec nie ma posłuchu w zespole, że piłkarze żyją swoim własnym życiem i wpływ trenera jest znikomy. A jednak – Kazimierz Moskal pozostał na stanowisku. Do końca rundy zespół spisywał się fatalnie i na 16 meczów wiosny 2014 wygrał tylko 2, co było wynikiem haniebnym, ale kibice zrzucali to głównie na piłkarzy i chyba nie byli w tym bez racji.
Po sezonie pożegnano się z mitycznymi „hamulcowymi”. W ich miejsce ściągnięto nowych, głównie doświadczonych pierwszoligowców. Takie nazwiska jak Bodziony, Ceglarz czy Kujawa nie były anonimowe i naprawdę wydawało się, że to jeden z lepszych zaciągów w ostatnich latach. Tymczasem początek sezonu okazał się słaby – nawet mimo pierwszego od lat zwycięstwa na inaugurację. GKS przegrał dwa kolejne mecze ligowe i odpadł u siebie ze słabeuszem z Głogowa w Pucharze Polski. Tym razem już nie tylko drużyna, ale i trener byli na cenzurowanym. Raz szkoleniowiec uciekł spod topora wygrywając w Świnoujściu w doliczonym czasie gry. GKS zaczął królować na wyjazdach, bo wygrał 3 mecze z rzędu. U siebie jednak było fatalnie, remisy z Chojnicami czy Głogowem, fatalna porażka z Wigrami. Drugi raz topór zawisł nad trenerem właśnie po meczu z ekipą z Suwałk i znowu świetnie spod niego uciekł, bo wygrał w Bytowie 4:1. W końcu po serii meczów bez wygranej na Bukową przyjechał Stomil i po fatalnym meczu udało się wygrać w ostatniej akcji 2:1.
Jednak te ostatnie mecze naprawdę oglądało się tak, że aż zęby bolały. Widzieliśmy ludzi, którzy męczą się na boisku, nie realizują założeń, nie potrafią prosto kopnąć, przyjąć, do tego tracą bramki po kuriozalnych błędach, nie walczą. Słowo „marazm” zaczęło się przewijać coraz częściej wśród katowickich kibiców. Następowała taka piłkarska depresja. Bo najgorszym i najgorzej rokującym przejawem depresji jako choroby nie jest smutek, złość, rozpacz. Najgorsza jest obojętność, bo ona tak naprawdę nie ma szans nadać kierunku akcji. To jest stagnacja, nicość, nieistnienie, powolna i niezauważalna śmierć. I taka nicość i obojętność pojawiała się w sercach kibiców. Nie było już widać charakterystycznej złości, a czasem nawet furii po porażkach. Widziałem zniechęcenie i brak energii. Postawa zespołu była tak zła, że nawet Blaszokowi nie chciało już się gwizdać, czy wyrazistymi okrzykami nawoływać piłkarzy do wzięcia się w garść. Bierność i brak energii…
Presji na konferencjach prasowych zaczął nie wytrzymywać Kazimierz Moskal, który z Pawłem Czado czy Andrzejem Zowadą wdał się w zupełnie niepotrzebne przepychanki słowne. Podejrzewam, że związane z frustracją i również odczuwalnym przez trenera marazmem.
Kazimierz Moskal odchodzi z GieKSy. Według mnie to bardzo dobry fachowiec, ma swój pomysł, swoją wizję prowadzenia zespołu, taktyki, wprowadzania nowych elementów. Oczywiście, gdzieś tam zdarzały się merytoryczne pomyłki, jak na przykład próba wprowadzenia gry piątką obrońców. Szkoleniowiec nie potrafił przetłumaczyć bocznym obrońcom, że mają się wracać, bo są właśnie obrońcami przede wszystkim, a nie pomocnikami. Dlatego nasze szeregi obronne były bardzo rozrzedzone. Patrząc jednak na całokształt problem był zgoła odmienny niż kwestie czysto piłkarskie – szkoleniowiec po prostu może osiągać bardzo dobre wyniki, ale tylko wtedy, gdy będzie współpracował z profesjonalistami. W GieKSie to nie miało miejsca. Moskal nie ma cech lidera, przywódcy, tak żeby dotrzeć do zmanierowanego towarzystwa pod tytułem polscy piłkarze, a już piłkarze GKS Katowice w szczególności. To szatnia podejmowała decyzję. Gdy nam się chce na sto procent, to bierzemy pod uwagę wskazówki trenera – i wtedy jest wspaniale. Jeśli nie – trener nie ma nic do powiedzenia.
Można mieć pretensje do szkoleniowca, że tak długo był na stanowisku. Tak naprawdę zobaczył przecież dokładnie co się dzieje już dużo wcześniej i to, co powiedział w Gdyni pozostało aktualne aż do dzisiaj. Dlaczego nie odszedł? Nie wiemy. Szkoleniowiec postanowił tkwić w tym marazmie i w sumie niestety trochę szargać swoje nazwisko współpracując z tym zespołem. Być może wierzył, że po zmianach kadrowych zespół znów zacznie grać, jak na profesjonalistów przystało. Pomylił się i nie zdziwiłbym się, jakby mu pewnego rodzaju trauma związana z pracą jako trener w ligowym klubie pozostała.
„Musi przyjść do GKS trener, który będzie w stanie wymusić na nich coś więcej…” – te słowa aż dźwięczą w uszach. Diagnoza wygłoszona w kwietniu przez osobę, która wie najlepiej, dlaczego w GieKSie nie jest tak jak powinno. I nawet częste słowa trenera „nie wiem” nie przekonywały mnie. Myślę, że wiedział, ale nie chcąc wkładać kija w mrowisko i dla świętego spokoju, nigdy nie powiedział, co tak naprawdę jest przyczyną…
Z tego miejsca pozostaje mi jedynie podziękować trenerowi Kazimierzowi Moskalowi za trud włożony w pracę w GieKSie i te chwile radości i nadziei, które mogliśmy przeżyć zeszłej jesieni. Naprawdę wspaniale oglądało się momentami ten zespół. Dzięki trenerze, powodzenia w dalszej karierze i proszę się nie zrażać piłkarzami. Może kiedyś zmienią swoją mentalność i zaczną podchodzić do zawodu tak, jak należy.
Michał Murzyn – Shellu
Redaktor Naczelny GieKSa.pl
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




FCD
28 października 2014 at 20:10
Przyjdzie Cecherz a ADHD, z którym nie wygramy żadnego meczu. Przynajmniej będzie ubaw jak będzie osioł latał od budy do budy.
Zwolnienie Moskala musi się zemścić i na to nie ma rady.
GieKSiarz
28 października 2014 at 20:14
Co tu dużo pisać. Podpisuje się pod w/w słowami. Kilka błędów kadrowych które nie miały wpływu na wynik spotkania popełnił. Stracił autorytet i to dlatego stało się jak się stało… szkoda…
fan-club dortmund
28 października 2014 at 23:14
a ja mysle ze czas przypomniec pilkarzykom pewne spotkanie kolo ronda w katowicach…za trenera co chorzowskie mial korzenie…krotko i zwiezle napier…ic i przychodzic na treningi i patrzec jak trenuja co z siebie daja….bo jezeli te zelowe ludziki nie umieja przez 90 min przynajmniej walczyc do upadlego to wsadzic ich w winde i na poziom 800 ich spuscic na tydzien niech zobacza co to praca…
Mat
29 października 2014 at 01:54
Zwolnienie trenera w momencie kiedy gramy 5 spotkań z dołem tabeli to nie jest dobry pomysł. 30 punktów było do zdobycia w tej rundzie a tak każda przegrana i remis będą nas przybliżały do strefy spadkowej… Nikt chyba nie jest w stanie wyobrazić sobie GieKSy bez Goncerza a to morze być rzeczywistość w rundzie wiosennej. Młody zespół (jak na warunki pierwszej ligi) bez nominalnego prawego obrońcy z zaledwie dwoma przeciętnymi defensywnymi pomocnikami ma walczyć o awans? Bez żartów.
tyta
29 października 2014 at 09:10
… przeczuwałem, że po meczu z Dolcanem będzie „tąpnięcie na Bukowej” i nastąpi zmiana trenera. Rok temu cieszyłem się i zarazem dziwiłem, że dobry szkoleniowiec Kazimierz Moskal chce pracować w tym klubie gdzie brak narzędzi do pracy, profesjonalizmu i kasy jak na tak wielkie oczekiwania (póki co chyba tylko kibiców)… powrót do ekstraklasy. Ktokolwiek przyjdzie po Kazimierzu Moskalu nie zrobi w tym klubie nic jeśli nie zmieni się władz klubu. Nasza piękna historia była oparta na węglu i na śpi Marianie Dziurowiczu. Byli wówczas sponsorzy -> kasa -> władze klubu które w sercu mieli wyryte GKS KATOWICE a cała reszta była już tego przyjemną konsekwencją – piłkarze sami chcieli w tym klubie grać. Na obecnych zawodnikach nie działają okrzyki z trybun „zagraj GieKSa jak za dawnych…” bo oni tego po prostu nie znają. Dziękuję i życzę powodzenia Kazimierzowi Moskalowi a my cóż pozostaniemy z cygańską mizerią.
Gieksik
29 października 2014 at 09:20
Każdy trener na świecie Nawałka, Moskal, Guardiola, del Besque itd który przejdzie przez GieKSę dojdzie do tych samych wniosków – w obrecnej sytuacji może być w Katowicach tylko przeciętność, która nie satysfakcjonuje kibiców i trudno się dziwić. Coś mi się wydaje że prezesowi i spółce może o to chodzić ” przyzwyczajcie się do I ligi bo z awansem do „ekstraklasy” jest dużo pracy, mniej wygodnie, dużo problemów.
Edmund.
29 października 2014 at 13:25
Najbardziej to boli tekst o tym ze piłkarze sa zmanierowani i nic im sie nie chce, nawet jakby przyszedł Mourinho to by na nich nic nie wymusił, taki jeden piłkarz z drugim nie jest głupi, on jeszcze ma kilka lat grania zanim przestanie grać, teraz on sobie nie będzie wypruwał żył bo sie nabawi kontuzji i nie będzie miał rodziny za co utrzymać. Piłkarze w wieku 30 lat grający w drugiej polskiej lidze już chyba nie mają złudzeń co do własnej kariery… :/
Marcin
29 października 2014 at 14:54
Jeśli z „szatnią” jest tak jak w artykule to …. po co trener?
A może zagrać vabanque?
Trener tylko po to żeby spełniać wymogi 1 ligi, ale od razu powiedzmy piłkarzom, trener się nie wtrąca a „szatnia” ustala kto gra i jak gra.
Na koniec rundy za awans – ekstra premia.
Brak awansu – kontrakty o 25% w dół.
Wiem, że to pomysł z kosmosu, ale jeśli ktoś uważa że nie potrzebuje kierownictwa trenera i lepiej wie jak ma grać to proszę bardzo…