Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Mecze jesiennej prawdy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez niespełna dwa tygodnie mogliśmy lekko odetchnąć i wyciszyć się, jeśli chodzi o ligowe zmagania. Przede wszystkim to wyciszenie było potrzebne, jeśli chodzi o naszą sytuację w tabeli. Po poprzedniej przerwie reprezentacyjnej w czterech meczach GieKSa zdobyła zaledwie jeden punkt i znalazła się w strefie spadkowej. I choć cały czas kontakt z bezpieczną strefą mamy, to trzeba tego jak ognia pilnować, bo w połowie listopada może się okazać, że będziemy już w czerwonym rejonie pogrążeni.

Na szczęście walka o utrzymanie różni się mocno od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni przez wiele lat, czyli czasem realnej, częściej iluzorycznej, walki o awans. W przypadku gry o najwyższe miejsca, raczej musisz większość meczów wygrywać i nie notować zbyt wielkich strat. W przypadku rywalizacji o pozostanie w lidze wygląda to inaczej – tutaj wygrywać często nie musisz, wystarczy raz na jakiś czas zdobyć komplet punktów i częściej remisować niż przegrywać. Dlatego bilans 2-2-7 po 11 kolejkach, mimo że wygląda fatalnie, nie powoduje, że już możemy żegnać się z ekstraklasą. Jednak licho nie śpi i gdyby ten bilans potroić do 6-6-21 po 33 kolejkach, to możemy pakować walizki i witać się ponownie z pierwszą ligą.

38 punktów. To jest niezmiennie liczba oczek, która powinna zagwarantować utrzymanie. Żeby ją osiągnąć, trzeba na koniec sezonu mieć średnią nieco jeden punkt na mecz. A mówiąc inaczej – jeden punkt na mecz plus cztery bonusowe. Naprawdę nie trzeba od początku sezonu wygrywać, bo można by taki dorobek osiągnąć z bilansem. 2-32-0. Warunkiem jest regularność i nieprzegrywanie meczów. Każde zwycięstwo wówczas naprawdę jest niebywale istotne w kontekście utrzymania.

To okienko międzyreprezentacyjne będzie ultraważne, tak ważne – jak dawno nie był żaden okres. Z czterech drużyn, z którymi będziemy się mierzyć, trzy najprawdopodobniej będą uwikłane w bezpośrednią walkę o utrzymanie. Dlatego spotkania z Motorem, Piastem i Niecieczą jawią się jak prawdziwe mecze o sześć punktów. Slogan to często powtarzany, ale żeby unaocznić sytuację, powiem tyle, że do Motoru mamy trzy punkty straty. Jeśli wygramy – zrównamy się. W przypadku porażki tych oczek straty będzie już sześć. Naprawdę widać olbrzymią różnicę. Choć z gliwiczanami i żabnianami zagramy za trzy i cztery kolejki, i sytuacja w tabeli może być nieco inna, to kwestia jest podobna. Za żadne skarby nie możemy dopuścić do tego, żeby te ekipy odskoczyły nam na dystans kilku punktów. W najgorszym przypadku chodzi o utrzymanie statusu quo, ale powtarzam – w najgorszym. Trzeba walczyć o zwycięstwo w każdym z tych trzech meczów. Bilans mniejszy niż 5 punktów będzie katastrofą. Optymalnie byłoby zdobyć 6-7 punktów. A najlepiej – oczywiście wygrać wszystko, ale patrząc na wyniki katowiczan w tym sezonie – będzie o to bardzo ciężko.

Pomijam tu na razie Koronę, z którą zagramy w kolejnym tygodniu, choć ze względu na grę przy Nowej Bukowej, trzeba będzie ze wszystkich sił i w tym meczu walczyć o zwycięstwo. W tym artykule skupiam się na meczach z bezpośrednimi rywalami.

Na pierwszy ogień pójdzie Motor. Zespół w podobnie niełatwej, ale nieco lepszej sytuacji niż GKS Katowice. Do lamusa możemy odłożyć już poprzedni sezon, w którym obie ekipy, jako beniaminkowie, zadziwiły piłkarską Polskę swoją bezkompromisową postawą i odważaną grą. Zarówno Motor, jak i GieKSa bez problemu utrzymały się w ekstraklasie, nie będąc ani chwili zagrożonymi spadkiem. Ostatecznie obie ekipy zgromadziły po 49 punktów, zajmując siódme i ósme miejsce na koniec. Dla Lublina i Katowic był to sen – po wielu latach powrót na piłkarskie salony i tak dobra postawa przez całe rozgrywki. Za plecami obu ekip skończyły sezon choćby Górnik Zabrze czy Widzew Łódź. Można było sobie toczyć korespondencyjny bój, który beniaminek na koniec będzie najlepszy.

To już przeszłość i przyszła bardziej szara i trudna rzeczywistość. Zaczęła się walka o ligowy byt i o to, by znów nie pogrążyć się na peryferiach polskiej piłki. Nawet jeśli dziennikarze – z wielką podnietą – zaglądają do Krakowa w kontekście medialnej Wisły, nawet jeśli od jakiegoś czasu pierwsza liga jest transmitowana szeroko w TVP Sport, to jednak zaplecze ekstraklasy to taki bardzo ubogi krewny najwyższej klasy rozgrywkowej. Nadal mimo wszystko prawie pies z kulawą nogą tam nie zagląda. Trzeba więc ze wszystkich sił starać się o to, by ekstraklasa na lata w Katowicach została. W Lublinie myślą zresztą podobnie.

Z Motorem mamy coś do udowodnienia. W poprzednim sezonie po słabym meczu był remis 0:0 u siebie, na wyjeździe natomiast GieKSa grała bardzo dobrze, ale popełniła błędy w obronie i nie wykorzystała świetnych sytuacji – co skończyło się przegraną 2:3. Dwa sezony temu było odwrotnie – to katowiczanie zgarnęli cztery punkty.

Wróbelki ćwierkają, że posada Mateusza Stolarskiego jest niepewna. W Lublinie czują, że Motor nie gra na swoim poziomie. Choćby w meczu z Radomiakiem – kiedy w świetnej atmosferze wydawało się, że już zgarną trzy punkty, ale goście w końcówce wyrównali.

Nie mamy już czasu. Punkty musimy zacząć zdobywać od zaraz. Jedną kwestią jest matematyka, ale chodzi też o morale drużyny i atmosferę, bo jeśli zacznie się dziać gorzej, to to może napędzać… jeszcze gorzej. Niedawno mówiliśmy, że pojedynek z Lechią miał wielkie znaczenie, jeśli chodzi o tabelę. Tak, Lechia wygrała i teraz efektem jest, że jest blisko nas w tabeli. Waga spotkania w Lublinie jest jednak dużo większa, bo mamy kilka kolejek dalej, a im dalej będziemy brnąć w ten sezon, tym szans na zdobycze punktowe będzie coraz mniej. Dlatego powtórzę – strata do bezpiecznego miejsca absolutnie nie może rosnąć.

Oglądam tę ekstraklasę w bardzo dużym wymiarze (to nawet jest wręcz niezdrowe). Widzę jednak, że GieKSa nie jest najsłabsza w tej lidze, nie jesteśmy też ewidentnie drużyną na strefę spadkową. Z samej gry wyglądamy naprawdę całkiem nieźle i gdybyśmy o połowę zredukowali fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach, błędy – po których traciliśmy bramki, bylibyśmy w środku tabeli. Właśnie to – defensywa jest naszym największym problemem. I masa straconych bramek.

W dwóch ostatnich meczach było z tym lepiej. Nadal zespół stracił bramki, ale przynajmniej… po jednej w meczu. Sama gra w obronie dawała jednak nadzieję na to, że może być lepiej. A gdy spojrzymy na grę ofensywną z Lechem i kilka bardzo dobrych okazji bramkowych – możemy tylko modlić się i mieć nadzieję, że ta poprawa to stały trend.

Czeka nas bardzo intensywny – i mega ważny w kontekście układu tabeli po rundzie jesiennej – okres. Trzy mecze z bezpośrednimi rywalami, pojedynek z zawsze groźną Koroną, no i na dokładkę mecz w Łodzi z ŁKS w Pucharze Polski.

Oj, nudzić się nie będziemy.

2 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

2 komentarze

  1. Avatar photo

    Tomek

    16 października 2025 at 16:18

    Wesoło to będzie zimą. W mojej ocenie z tym trenerem i tą kadrą (głównie ze względu na kiepskie transfery i starzejących się zawodników) zimę na 100 % spędzimy na miejscu spadkowym. Niestety ale nasi zawodnicy i to każdej formacji odstają od reszty ligi. Bramkarza brak bo ani Kudła ani Strączek nie mają poziomu ekstraklasy i puszczają wszystko co leci w światło bramki. Obrona złożona z wiekowych i mało zwrotnych zawodników nie daje rady i sama siebie nie przeskoczy. Kowalczyk to cień zawodnika z poprzedniego sezonu. Bosch nic póki co nie wnosi. Galan wieczny jeździec bez głowy robi wiatr ale bez efektów żadnych. Z tego Markovica coś może być no ale nie natychmiast. Bartek Nowak jak ma dzień jest genialny no ale nie zawsze go ma i sam wyników nie zrobi. Słabiutko wygląda też atak. Żrelak jest ok ale jak jest zdrowy i w gazie. Niestety głównie jest chory. Rosołek dramat a Buksa to już śmiech na sali. Super snajper z Legi też niewiele pokazał. Legia raczej wiedziała z jakich powodów go oddała. Wszystkim tym zarządza człowiek bez pomysłu i który jest architektem totalnej porażki transferowej. Modlić się tylko aby różnica pkt do bezpiecznego miejsc nie wynosiła 9 pkt bo wtedy to i zimowe transfery mogą nie wystarczyć.

  2. Avatar photo

    ZIBI

    17 października 2025 at 14:16

    Myślę że dziś przegrają albo co najwyżej zremisują. Jak Górak znowu przegra to powinien się pakować

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga