Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: zmarnowana szansa na coś więcej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Nadspodziewanie dobra postawa piłkarzy rozbudziła jesienią apetyty kibiców Pasów na czołowe lokaty w lidze. Tymczasem od pamiętnej porażki z GieKSą coś się zacięło i nadzieja na medale prysła jak bańka mydlana. O przyczyny tej sytuacji i ogólne nastroje w ostatniej fazie sezonu zapytaliśmy Artura Fortunę, kibica Cracovii, prezesa Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Historyków i Statystyków Piłki Nożnej, a także autora bloga Historia Pasow”.

Jesienią Cracovia podejmowała GKS z pozycji faworyta, mając zaledwie dwa punkty straty do prowadzącego w tabeli Lecha. Można było odczuć wasz entuzjazm i ekscytację przed kolejnymi meczami. Ile z tego zostało dzisiaj?
Nie zostało zupełnie nic. Rozgoryczenie jest nawet większe, właśnie z powodu dobrych wyników jesienią, bo w pewnym momencie wydawało się, że może to właśnie ten sezon, w którym wreszcie wrócimy na „pudło”, a znowu skończyło się na niczym. To, czy zajmiemy szóste czy ósme miejsce, ma znaczenie dla budżetu, ale nie dla kibica. Jesienią otworzyła się przed nami szansa na coś więcej, ale wiosną szybko odpłynęła. Dystans do czołówki się zwiększał i pozostał tylko żal, że po raz kolejny się nie udało. Podobnie było w 2020 roku, w sezonie covidowym, kiedy po rundzie jesiennej zajmowaliśmy 2. miejsce z niewielką stratą do Legii, natomiast wiosną przytrafiła się seria 6 porażek i skończyliśmy z niczym. Wtedy przynajmniej udało się zdobyć Puchar Polski.

Która twarz Cracovii bardziej realnie oddaje obecne możliwości drużyny – ta walcząca o spadek czy bijąca się o najwyższe cele?
Na to pytanie wszyscy chcielibyśmy znać odpowiedź. Sam nie wiem, która twarz Cracovii jest prawdziwa, choć chciałbym wierzyć, że właśnie ta z jesieni. Wtedy wiele punktów udawało się zdobyć dzięki odpowiedniemu nastawieniu mentalnemu. Piłkarze dawali z siebie wszystko, zarówno gdy trzeba było gonić wynik, jak i gdy nadarzała się okazja, aby podwyższyć prowadzenie. W pewnym momencie wiosny ta wola walki zgasła, nie widać już wiary w zwycięstwo i to przede wszystkim trzeba naprawić. Same umiejętności piłkarskie nie zmieniły się przecież w kilka miesięcy, więc zadaniem trenera lub psychologa jest znalezienie recepty na powrót do właściwego nastawienia mentalnego. Trudno powiedzieć, czy wystarczy na to czasu, bo sezon się kończy, a w letniej przerwie spodziewamy się prawdziwej rewolucji w składzie.

Jesienią Rafał Nowak z serwisu TerazPasy.pl zwracał uwagę na problemy Cracovii z zestawieniem linii obrony, szczególnie wobec absencji Kamila Glika. Czy udało się to naprawić?
Kamil doznał kontuzji w październiku ubiegłego roku i do dziś nie wrócił na boisko. Od momentu jego kontuzji obrona gra źle. Glik nie był dobrze oceniany przez kibiców i sam też uważałem, że nie daje drużynie tyle, ile powinien. Tymczasem od momentu jego kontuzji obrona gra znacznie gorzej. Najwidoczniej Kamil miał wpływ na postawę tej formacji – wpływ, którego kibic nie był w stanie dostrzec. Obecnie, mimo zimowych transferów, obrona nadal gra źle i chaotycznie. Rozdajemy za dużo prezentów rywalom, popełniając proste błędy. Być może brakuje właściwego dyrygenta w tej formacji, który odpowiednio by nią pokierował.

Odpowiedzialność za postawę drużyny spada przede wszystkim na trenera. Jesienią Dawid Kroczek zbierał prawie wyłącznie pochwały. Co się stało, że jego ocena w oczach kibiców aż tak się zmieniła, że dziś nie ma on praktycznie zwolenników?
Zmieniła się przede wszystkim z powodu wyników, których wiosną nie ma. Brakuje zwycięstw, szczególnie u siebie, bo takie porażki najbardziej wpływają na nastroje kibiców. Nie wiem, czy trener Kroczek jest odpowiednim człowiekiem na tym stanowisku, bo nie widzę jego pracy na co dzień. Pamiętajmy też, że niedawno minął dopiero rok jego pracy – nie jest to wystarczająco długi czas na ocenę. Kryzys ma prawo się zdarzyć i trener powinien mieć szansę, by wyprowadzić z niego drużynę. Jednak moim zdaniem nic nie wskazuje na to, aby Dawid Kroczek dał radę podnieść zespół po ostatnich porażkach.

Los trenera Kroczka pod Wawelem jest więc przesądzony?
Przed sezonem jako cel postawiono zajęcie miejsca w pierwszej ósemce, a atak na wyższe lokaty zakładano w kolejnym sezonie. Z tego punktu widzenia trener jest bliski osiągnięcia celu, choć z drugiej strony prezes w wypowiedziach medialnych zostawił sobie pewną furtkę do rozmów o przyszłości szkoleniowca mówiąc, że na ocenie Dawida Kroczka zaważy fakt, czy potrafi wyprowadzić drużynę z kryzysu, w jakim się znalazła. Moim zdaniem jest to dość wyraźny sygnał, że jeśli nie będzie zwycięstw, to nie będzie też nowego kontraktu.

Tęsknicie za Jackiem Zielińskim, który obecnie osiąga nadspodziewanie dobre wyniki w Kielcach?
Ja osobiście nie. Wiem, że trener Zieliński cieszy się uznaniem wśród kibiców Cracovii, jednak ja nie mam dobrej opinii o jego pracy. Uważam, że Jacek Zieliński potrafił dobrze zarządzać drużyną w pierwszym roku, jednak z czasem przychodziły kłopoty. Drugi rok zawsze oznaczał walkę o utrzymanie, gdzie o włos unikaliśmy spadku. Tak było podczas jego pierwszej kadencji, kiedy w 2017 r. utrzymaliśmy się w zasadzie dzięki nieudolności rywali – Ruchu Chorzów i Górnika Łęczna. Nie inaczej było w ubiegłym sezonie – gdyby nie zmiana na trenera Kroczka, to dziś pewnie nie gralibyśmy w Ekstraklasie. Moim zdaniem właśnie na tyle stać trenera Zielińskiego. Mimo to niewykluczone, że w tym sezonie jego Korona wyprzedzi Cracovię w ligowej tabeli.

Patrząc z perspektywy poprzedniego sezonu, w którym niemal do końca biliście się o utrzymanie, obecny sezon można traktować jako przegrany?
To trochę jak ze zremisowanym meczem – lepsze nastroje mają ci, którzy doprowadzili do wyrównania niż ci, którzy wypuścili zwycięstwo z rąk. My byliśmy blisko czołówki i zaprzepaściliśmy szansę na coś więcej, więc nikt nie będzie traktował miejsca w środku stawki jako sukcesu. Oczywiście, ma znaczenie zarówno miejsce w tabeli, jak i poprawienie rankingu historycznego, co przekłada się na zwiększone przychody z Ekstraklasy. Te aspekty ekscytują jednak wyłącznie klubowych księgowych, ale nie kibiców.

Co takiego dzieje się z Cracovią przy Kałuży, że udało się wam wygrać zaledwie cztery mecze?
Jest to dla nas niezrozumiałe. Mogłoby się wydawać, że u siebie jest większe ciśnienie na piłkarzach ze strony kibiców, jednak nie spotykają ich przesadnie negatywne reakcje na kolejne porażki. Nie jestem w stanie tego w żaden sposób wytłumaczyć.

Szczególnie ostatnia kolejka była niemałym zaskoczeniem, bo skazywana przez wielu na spadek Lechia przyjechała do Krakowa jak po swoje.
Wracałem wtedy z majówkowego wyjazdu i obawiałem się, że nie zdążę na mecz. Jak się potem okazało, więcej powodów do zmartwienia miałem dlatego, że zdążyłem. Mecz był tragiczny w naszym wykonaniu – błędy w obronie, brak zaangażowania i niewielkie przebudzenie po przerwie, po stracie bramki. Niestety, wygrała drużyna lepsza. Żeby zobaczyć coś interesującego, musiałem włączyć w telefonie transmisję meczu w Gdyni, gdzie w tym samym czasie Arka „przyklepywała” awans do Ekstraklasy.

Można powiedzieć, że niemoc Cracovii zaczęła się od pamiętnego meczu z GieKSą.
Mam wrażenie, że nie był to zły mecz z naszej strony, ale przede wszystkim był to świetny mecz GKS-u, okraszony pięknymi golami Błąda i Maigaarda. W tym sezonie widzieliśmy w Krakowie wiele pięknych bramek, niestety najczęściej strzelanych przez rywali. Niemniej zawsze warto docenić kunszt piłkarza, który zdobywa bramkę niecodziennej urody, niezależnie od drużyny, której barw broni.

Na co dzień pasjonujesz się historią futbolu. Masz jakieś szczególne wspomnienia z rywalizacji Cracovii z GieKSą?
Najbardziej zapadła mi w pamięć rywalizacja z GKS-em w Krakowie w sezonie, w którym spadał z Ekstraklasy, jednak nie z powodu piłkarskich wrażeń. Wręcz przeciwnie – GKS przyjechał bronić remisu i od początku grał na czas. Trudno to traktować jako zarzut, jeśli drużyna broniąca się przed spadkiem za wszelką cenę stara się osiągnąć swój cel. Ostatecznie jednak i tak skończyło się naszym zwycięstwem, które walnie przyczyniło się do waszego spadku.

Jak podchodzisz do ostatniej fazy sezonu? Czujesz jeszcze jakieś emocje?
Od co najmniej miesiąca czekam już wyłącznie na koniec sezonu. Mam poczucie, że gramy już w zasadzie nieistotne sparingi. Jeśli jeszcze coś wygramy, to fajnie, natomiast nic się nie stanie, jeśli się nie uda. Nie wierzę w spektakularną metamorfozę drużyny, bo nie ma już na to czasu. Wyczerpały się wszystkie pokłady emocji i jestem już zmęczony tym sezonem. Rywale po raz kolejny odjechali sportowo i finansowo. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości znów otworzy się dla nas okienko, aby włączyć się w rywalizację o najwyższe ligowe cele.

Są przesłanki, aby w kolejnym sezonie było lepiej?
Nasze obawy związane są przede wszystkim ze składem drużyny. Przesądzone jest odejście Benjamina Källmana, jednego z najlepszych napastników w Ekstraklasie, który najprawdopodobniej spróbuje swoich sił w lepszej lidze. Dostał ofertę przedłużenia kontraktu, podobno bajeczną jak na nasze warunki, ale nie zdecydował się jej przyjąć. Będzie to dla nas duże osłabienie, bo ciężko będzie zastąpić takiego zawodnika. Ponadto kończą się kontrakty kilku innym ważnym zawodnikom, m.in. Glikowi i pojawia się wiele pytań o jego przyszłość.

Jaki scenariusz przewidujesz na nasz niedzielny mecz?
Chciałbym się przekonać, że trener Kroczek potrafi odpowiednio zmobilizować i ułożyć zespół w końcówce sezonu, ale szczerze mówiąc nie spodziewam się tego. Myślę, że będziemy w stanie co najwyżej strzelić bramkę i skończy się na 2:1 dla GKS-u.

Na jakim etapie są obecnie zmiany właścicielskie w Cracovii?
Od momentu śmierci profesora Filipiaka jest dużo niepewności. Z doświadczeń innych klubów wiemy, że zmiany właścicielskie mogą wnieść coś dobrego, ale równie dobrze może się skończyć spektakularnym upadkiem. Czekamy, co się wydarzy – czy Cracovia zostanie w Comarchu, czy też zostanie sprzedana. Na początku roku przeprowadzono oddłużenie klubu na kwotę ponad 150 mln zł, co jest wydarzeniem bez precedensu w polskim futbolu. Z jednej strony nowe władze Comarchu zapewniają, że będą kontynuować misję Profesora, ale z drugiej operacja oddłużeniowa wskazywała na przygotowanie do szybkiej sprzedaży klubu. Taka transakcja jednak nie nastąpiła. Być może piłkarska Cracovia zostanie jednak w Comarchu, jednak więcej obaw mamy co do przyszłości krakowskiego hokeja.

Z czego wynikają te obawy?
Cracovia zawsze mocno stała na dwóch nogach – piłce nożnej i hokeju, który znalazł się na dużym zakręcie. Pojawiają się zarzuty, że ta sekcja za dużo kosztuje i obciąża klub. Dodatkowo klub sam musi utrzymywać lodowisko, co wiąże się z wydatkami rzędu kilku milionów rocznie. Z tego powodu wyodrębniono nową spółkę, do której ma zostać przeniesiona sekcja hokeja, ale na dzień dzisiejszy nie ma tam nawet prezesa. Nie wiemy, z czego będzie finansowana, kto będzie nią zarządzał i kto będzie w niej grał. Dlatego nie bez podstaw są obawy o likwidację tej sekcji. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo hokej jest ważną częścią naszej tożsamości i pozbycie się go będzie dla nas wielką stratą.

Cracovia będzie pierwszą ekipą gości, która oficjalnie zasiądzie na trybunach Nowej Bukowej.
Przede wszystkim możecie się cieszyć, że macie wreszcie nowy stadion. Z pewnością stary obiekt miał swój klimat i wspomnienia, które zostaną z wami na zawsze, ale nowy obiekt to ważny krok w rozwoju zarówno waszego klubu, jak i całej ligi. Nowoczesne stadiony pomagają coraz lepiej opakowywać Ekstraklasę i coraz mniej klubów ma obiekty, które nie trzymają określonego poziomu. Od kilku lat rośnie frekwencja i pobijane są kolejne rekordy, kibice napędzają zainteresowanie sponsorów, a pieniądze przyciągają coraz lepszych zawodników. Podnosi się poziom sportowy, który przekłada się na postawę w europejskich pucharach. Ponadto warto zauważyć, że w tym sezonie beniaminkowie wnieśli coś nowego do ligi. Nie nastawiali się na utrzymanie za wszelką cenę, ale pokazali jakość i ciekawy styl. Jest to o tyle zaskakujące, że w poprzednich latach się to nie zdarzało. Wygląda na to, że zarówno Motor, jak i GKS, na dłużej zadomowią się w Ekstraklasie.

Jakie masz przewidywania na końcówkę tego sezonu i jak podsumujesz zapadające rozstrzygnięcia w Ekstraklasie?
Na trzy kolejki przed końcem raczej niewiele się zmieni, choć chciałbym aby to jednak Lech zdobył mistrzostwo. Nie wydaje mi się jednak, aby byli w stanie. Największy sukces tego sezonu to bez wątpienia to, co działo się poza ligą, czyli występy w europejskich pucharach – niesamowita historia napisana przez Legię i Jagiellonię, ale swoje trzy grosze dołożyli też pozostali pucharowicze, aby uzyskać dodatkowe miejsce dla polskiej drużyny w europejskich rozgrywkach. Z drugiej strony możemy być świadkami dramatu Jagi, która na ostatniej prostej może stracić miejsce na podium. Na minus należy odnotować drugą z rzędu porażkę Pogoni w Pucharze Polski. Nie jest to zła drużyna, jednak zawsze czegoś im brakuje do sukcesu. Osobiście jestem rozczarowany postawą Stali Mielec, która przed laty dość niespodziewanie wróciła do Ekstraklasy, a dziś jest już w zasadzie pewna spadku. Obawiam się, że przez wiele lat mogą nie być w stanie powtórzyć tego sukcesu. Tutaj rozgrywa się prawdziwy dramat kibiców, więc z tej perspektywy inaczej patrzę na nasze problemy w tym sezonie. Ponadto smutne jest to, co stało się z Lechią pod względem organizacyjnym. Pozostawia to spory niesmak, że działania ich zarządu pozostają w zasadzie bezkarne.

Wiele ciekawego dzieje się na krakowskim podwórku także w niższych ligach. Śledzisz te wydarzenia?
Zerkam zarówno na pierwszą, jak i drugą ligę, bo tam przynajmniej coś się dzieje. Liczyłem na awans zarówno Hutnika, jak i Wieczystej, ale ostatnie rozstrzygnięcia wskazują, że może się to udać najwyżej jednemu z tych zespołów. Wieczysta, podobnie jak kilka lat temu Garbarnia, przyciąga „hipsterskich” kibiców, którzy chcą zostawić na boku odwieczną rywalizację Cracovii z Wisłą. Powoli rodzi się też grupa zaangażowanych kibiców Wieczystej, którzy pojawili się nawet w sektorze gości na meczu z Hutnikiem. Ten projekt oczywiście nie musi być trwały, natomiast z punktu widzenia kibiców Cracovii Wieczysta angażuje finansowo jednego z najbogatszych kibiców Wisły, więc w jakiś sposób osłabia to naszego głównego rywala.

Sama Wisła po raz kolejny walczy o awans do Ekstraklasy. Jako kibic Cracovii wolisz widzieć lokalnego rywala w niższej lidze czy brakuje ci derbowej rywalizacji w Ekstraklasie?
Z obu sytuacji płynie pewien pożytek. Z jednej strony dekada sukcesów Wisły za czasów Bogusława Cupiała, w połączeniu ze sportowym dołkiem Cracovii, wywołała pychę wśród kibiców z drugiej strony Błoń. Kilkuletni pobyt Wisły w 1. lidze ostudził nieco te nastroje i szkoda, że nie wykorzystaliśmy maksymalnie tego okresu, ale mimo wszystko w ostatnich latach wyrównuje się szala między oboma klubami. Z drugiej strony łączy nas długa historia derbów na najwyższym poziomie, która musi być kontynuowana. Być może nie w następnym, ale dopiero w kolejnym sezonie.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Ilja Szkurin w GieKSie!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ilja Szkurin został nowym zawodnikiem GKS Katowice. Napastnik będzie występować w klubie przez trzy kolejne sezony, a umowa zawiera opcję przedłużenia kontraktu. 26-letni Białorusin reprezentował do tej pory Legię Warszawa. 

Szkurin w przeszłości występował między innymi w CSKA Moskwa, Dynamo Kijów, Hapolel Petah Tikawa. Udane występy w tym ostatnim klubie zaowocowały transferem do Stali Mielec. W sezonie 2023/24 zdobył 16 bramek i został wicekrólem strzelców Ekstraklasy. W trakcie kolejnej kampanii, w lutym bieżącego roku, został kupiony przez Legię Warszawa. W ostatnim sezonie Ekstraklasy Szkurin wystąpił w 33 spotkaniach (20 w Stali Mielec i 13 w Legii Warszawa) i strzelił 7 bramek (odpowiednio: 5 i 2). Do tego dołożył dwa trafienia w Pucharze Polski dla Legii, w tym jedno w finale. W trwającym sezonie wystąpił w 9 meczach (3 Ekstraklasa, 4 Liga Europy, 1 Liga Konferencji i 1 Superpuchar Polski), w których zdobył jedną bramkę – w finale Superpucharu Polski, dając tym samym Legii kolejne trofeum. 

Życzymy powodzenia w naszych barwach!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga