Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Zagłębiem

Z lekkim opóźnieniem, ale tradycyjnym „Post scriptum” zamykamy temat meczu z Zagłębiem. Obecnie mamy przerwę reprezentacyjną (życzymy Mateuszowi Kowalczykowi występu z Chorwacją!), a za tydzień w piątek wrócimy na ligowy szlak, rozgrywając mecz z Widzewem Łódź. Wróćmy myślą, mową i uczynkiem do ostatniej soboty i wyjazdu do Lubina.
1. Dla mnie osobiście to był powrót na redakcyjny wyjazd po trzech latach. Ostatni raz miałem przyjemność relacjonować spotkanie GieKSy ze stadionu trzy lata temu, a był to mecz… z Widzewem w Łodzi. Perypetie klubowo-prywatne spowodowały, że zniknąłem z radarów. Z racji potrzeb redakcji, ale też moich chęci i po prostu podjarania się Ekstraklasą, postanowiłem wrócić. Może nie w takim wymiarze, jak wcześniej. Ale tym moim „dzieckiem”, jakim jest GieKSa.pl, trzeba się po prostu w wieku 12,5 lat strony na nowo zająć.
2. W tym czasie redakcja się mocno zrotowała, bo trochę osób odeszło, pojawiły się nowe. W ostatnich dwóch sezonach prym wiedli Patryk i Magda, z którymi to właśnie udałem się na wyjazd. Z Patrykiem byłem na wspomnianym meczu w Łodzi trzy lata temu. Magdę miałem dopiero okazję poznać.
3. Wcześniej w Lubinie byłem dwa razy. W sumie trzy. A w zasadzie to nawet cztery. Dwa razy na meczach ligowych – kiedy to przegrywaliśmy 0:1 – raz po golu Micanskiego, raz Papadopoulosa czy jakoś tak. Ale w czasach trzeciej ligi było też spotkanie z rezerwami, które wygraliśmy 1:0 po bramce Gielzy – jeszcze na starym, olbrzymim stadionie, kiedy to filmowałem chyba z największej wysokości w życiu. No i jeden sparing, na którym byłem z Klaudią i Kingą i dziewczyny bardzo chciały, żebym zrobił PS z tego meczu i napisał, że przed stadionem robiliśmy samochodem bączki (takie kółka). Wówczas powiedziałem, że to zbyt beznadziejne, żeby to umieszczać w tym artykule, niniejszym – po 10 latach – czynię to teraz 😀
4. Jako że do Lubina wyjechaliśmy bardzo wcześnie, mieliśmy sporo czasu, by jeszcze zahaczyć o coś do jedzenia. Wybór padł na Czerwonego Byka, czyli burgerownię w Lubinie. Jak mi Patryk potem mówił, jakiś miejscowy bardzo zachwalał tę knajpę. A według mnie? Burger niezły, ale jak cholera przypominał te Maestro Burgers z McDonalda plus bułka była właśnie taka dmuchana, „makowa”. Lubię Maka (Mateusza też), ale cholera no – od zwykłej knajpy spodziewałbym się czegoś lepszego. Za to frytki z bekonem, które wzięli moi towarzysze, wyglądały obłędnie.
5. Gdy wychodziliśmy z auta do tejże knajpy, przeżyliśmy w Lubinie szok, bo naprawdę zawiało chłodem. Aż się Magda obawiała, że zmarznie i ją zleje deszcz, bo i chmury były niepewne. Na szczęście jednak mikroklimat stadionu był bardziej przyjazny i nic ze złych rzeczy pogodowych się nie wydarzyło.
6. Podjechaliśmy też pod most, na którym na jednych filarach był napis „Zagłębie”, a drugich „Ultras”. Magda bardzo chciała tę przeplatankę uwiecznić na fotografii. A że nadal mieliśmy dobry czas, mogła swoje redakcyjne marzenie spełnić.
7. Na stadionie byliśmy około godzinę przed meczem. Mieliśmy trochę problemów z dojazdem. „Lej”, który został po starym obiekcie Zagłębia, spowodował, że pod kameralny obiekt trzeba dostać się, przejeżdżając przez jakieś stare, zaniedbane parkingi, z pułapkami w postaci betonowych kloców na przesmykach pomiędzy nimi. Mały labirynt. Ale wkrótce dotarliśmy.
8. Choć jak na tyle lat w Ekstraklasie niektóre rzeczy wyglądają tam jak prowizorka, to trzeba przyznać, że są bardzo dobrze oznaczone, a i personel ogarnia. Tak więc budka z akredytacjami była bardzo widoczna, a ich odbiór poszedł bardzo sprawnie. Mogliśmy kierować się na nasze miejsca – Magda na murawę, my z Patrykiem na trybunę prasową.
9. Dziennikarze z Lubina to niezłe żarłoki i cukrożercy. Gdy szukałem toalety, okazało się, że trzeba przejść przez salę konferencyjną i wyjść na drugi korytarz. Kątem oka rzuciłem na tacki z kanapkami, które… były już puste (same okruszki). A gdy robiłem sobie herbatę, nie było cukru. W międzyczasie przyszedł rzecznik i coś tam dokładał.
– Co dobrego pan przyniósł? – zapytałem.
– A nic, nic.
– Bo właśnie cukru chciałem sobie nasypać…
– A właśnie cukier przyniosłem.
Było pewnie ze 20 saszetek. Mogłem sobie pocukrzyć, ale… cdn.
10. Sektor prasowy nawet wygodny, choć standardowy. Troszkę trzeba się wcisnąć, ale nie jest to taka ciasnota, jaką pamiętam z dawnych czasów z Gliwic, Gdyni czy Bełchatowa, gdzie na prasówkach można było uprawiać gimnastykę artystyczną. Umiarkowanie duży blat, więc spokojnie można było pracować.
11. Na trybunach przechadzał się Artur Andruszczak. Chciałem go nawet złapać do wywiadu, ale gdzieś mi umknął (dopiero potem dowiedziałem się, że „Andrut” dopingował w sektorze gości razem z kibicami GieKSy). W każdym razie elegancki, biała koszula (a w sektorze gości dostał żółtą koszulkę). Zupełnie jak na boisku w barwach GieKSy 😀
12. Podczas meczu za nami usiadła grupka wesolutkich, pod wpływem dopingu, jegomości. Nie potrafiliśmy wywnioskować, kim są ci ludzie, bo emocjonowali się zarówno akcjami GKS, jak i Zagłębia, ale wskazanie było chyba jednak na Lubin, bo sprawnie operowali nazwiskami piłkarzy Zagłębia. Potem jeden coś tam mówił, że jest na każdym meczu Lecha. Więc może fani Kolejorza.
13. Moim zadaniem podczas tego meczu było napisanie relacji, spisanie konferencji oraz przed meczem krótkie video ze stadionu. Nie ukrywam, że wszystko sprawiło mi niebywałą radość. W końcu po kilkuset meczach jako redaktor mogłem poczuć w tej roli Ekstraklasę. Piękne uczucie.
14. Sam mecz był naprawdę bardzo ciekawy. Głównie za sprawą GieKSy, ale Zagłębie z rzadka też się odgryzało. Co chwilę zapisywałem coś w relacji, a czasem wręcz nie mogłem nadążyć, bo już rozwijała się kolejna akcja.
15. W przerwie poszedłem na salkę zrobić sobie drugą herbatę. Po saszetkach z cukrem pozostało już tylko wspomnienie.
16. To był sentymentalny mecz dla Adriana Błąda, który przecież 10 lat temu zagrał w Lubinie z GieKSą, jako zawodnik Zagłębia. W końcówce meczu zmienił go wówczas… Arkadiusz Woźniak, który to spotkanie całe przesiedział na ławce. Wówczas w barwach GKS zagrał Alan Czerwiński, obecny i teraz w Lubinie, ale niegrający z powodu kontuzji.
17. Woźniak miał jednak swój znaczący wpływ w to zwycięstwo. Jako rezerwowy wytarł dokładnie mokrą piłkę po koszulką, dzięki czemu jego partner mógł wrzucić futbolówkę w pole karne a la Rory Delap. W konsekwencji tego wrzutu padła jedyna bramka dla gospodarzy.
18. 10 lat temu straciliśmy jedynego gola w 88. minucie, teraz w 87. Nie jest to jeszcze taka powtarzalność, jak gole Polaków w doliczonym czasie gry na Hampden Park, ale całkiem niedaleko. Trzeba ten trend zmienić w przyszłym sezonie. Albo w tym, w Pucharze Polski. Wyobrażacie sobie? Grudzień, śnieżyca, dziesięć stopni mrozu i mecz we wtorek o 20.00 na stadionie Zagłębia. Miodzio!
19. Kibice GieKSy w liczbie tysiąca bardzo dobrze zaprezentowali się na sektorze gości. Głośny, słyszalny doping naprawdę mógł się podobać. Sympatycy Zagłębia byli natomiast jacyś niemrawi. Ale fajną mieli wariację na temat znanej przyśpiewki i trochę to wprowadziło świeżości. Zamiast typowego „Kurwa mać, Zagłębie grać” było „Kurwa jego mać, Zagłębie grać”. Mała rzecz, a jakże wzbogaciła przekaz.
20. Niestety gol w 87. minucie popsuł nam nastroje. Ten mecz trzeba było co najmniej zremisować, ale tak naprawdę należało go wygrać. Braki w wykończeniu akcji zadecydowały o porażce, a Waldemar Fornalik mógł się uśmiechnąć, czym wzburzył kibiców GKS oglądających ten mecz przed telewizorem.
21. Po meczu udałem się na konferencję prasową, zaraz na salkę doszła Magda, Patryk zaś poszedł pod szatnię Zagłębia łapać Arkadiusza Woźniaka. Miał przy tym trochę problemów, bo jakieś historie, że do dyspozycji dziennikarzy są zawsze trzej piłkarze Zagłębia, już ci trzej wyszli, a Patryk chciał Arka i rzecznik mówił, że limit już wyczerpany. No ale nasz redaktor zaczekał i się w końcu doczekał, a rozmowę możecie przeczytać na naszej stronie.
22. Natomiast naczekaliśmy się rekordowo długo na konferencję prasową. Zanim na sali pojawił się trener Rafał Górak, minęło 40 minut. Nie wiemy, co było przyczyną, ale było to bardzo nietypowe. Sama wypowiedź naszego szkoleniowca, a potem trenera Fornalika plus pytania z sali i odpowiedzi były stosunkowo krótkie.
23. Magda dzielnie walczyła ze zdjęciami i losem, który jej nie oszczędzał, jeśli chodzi o sprawy technicznie. Ale czasu było na tyle dużo, że udało się jej „na dwie raty” galerię stworzyć, a wkrótce Patryk wrzucił ją na stronę.
24. Trzeba przyznać, że salka pamięci, jaką jest przy okazji sala konferencyjna, robi wrażenie. Mnóstwo pamiątek, a moją uwagę przykuły akredytacje z pucharowych meczów lubinian sprzed kilku lat – z wyjazdowych meczów ze Sławiją Sofia, Partizanem Belgrad czy SønderjyskE. Nie mogło też zabraknąć biletu ze słynnego meczu z AC Milan. Poza tym masa pucharów, pucharków i puchareczków. Świetna sprawa.
25. Po konferencji jeszcze chwilę pracowaliśmy na sali i powoli trzeba było udać się w drogę powrotną, z opustoszałego już obiektu. Czekała nas trzygodzinna podróż do Katowic.
26. Na powrocie zatrzymaliśmy się w Maku – ale nie niegdysiejszym słynnym w dawnych czasach „przypałowym” Maku w Lubinie, podczas to którego w trzeciej lidze z lubością zatrzymywała się po meczach nasza drużyna wracając z tych wszystkich Świebodzinów, Słubic, Głogowów, Zielonych Gór czy Gorzowów.
27. My wybraliśmy któryś przy autostradzie. I ku naszemu zdziwieniu – był to iście sportowy McDonald. Na parkingu była żużlowa ekipa wyjazdowa ROW Rybnik, która wracała z meczu w Poznaniu, a w „restauracji” piłkarze Pniówka Pawłowice, którzy wracali z meczu z Lechią Zielona Góra (czyli poszli w ślady niegdysiejszych GieKSiarzy). Jakieś inne osoby coś mówiły o wynikach i tabeli.
28. Ogólnie padł im w Maku system, więc mieliśmy trochę problemów z zamówieniami, zżerało promocję, ale miły pan wykorzystał swoje punkty na moją rzecz, więc nie wyszło źle 😉
29. W Katowicach byliśmy późno, bo koło pierwszej. Mimo wyniku był to bardzo udany wyjazd.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
robercik
9 września 2024 at 21:10
Zapomniałeś opisać mecz sparingowy przed rundą wiosenną w lutym 2012 roku i wejście na słynne „panie, wpuśc nas pan”:)
Shellu
9 września 2024 at 23:48
Hah, właśnie coś mi dzwoniło, ale nie wiedziałem, w którym kościele. Najlepsze jest to, że nas wpuścił 😀