Dołącz do nas

Felietony

Brawa za walkę, nagana za piłkę nożną

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przed meczem z Miedzią pisaliśmy, że spotkanie w Legnicy będzie pewnego rodzaju chrztem dla naszej drużyny. Po pierwszych dwóch meczach z przeciętnymi drużynami – obu przegranych – tym razem przyszło nam się spotkać z jednym z faworytów tej ligi. Na tym tle nasz zespół – po różnych działaniach z mijającego tygodnia – miał za zadanie zagrać bardziej ambitnie niż dotychczas.

Naprawdę trudno jest powiedzieć, czy ekipa Piotra Mandrysza ten chrzest przeszła. Chrzest w tym przypadku rozumiany, jako moment, wydarzenie kluczowe, które popchnie tę ekipę do przodu. Trudno to ocenić, bo mecz należy rozpatrywać w dwóch zupełnie osobnych kategoriach. Jedną z nich jest kwestia wolicjonalna, czyli walka, zaangażowanie i jeżdżenie na dupie, drugą natomiast kwestie czysto piłkarskie, taktyka, technika i związana z tym efektywność. Oba te aspekty nie poszły w parze, a wręcz poszły zupełnie przeciwstawnie.

Zacznijmy od kwestii wolicjonalnych. Zarówno kibice na trybunie gości, jak i my obserwujący to spotkanie z perspektywy loży prasowej – nie mieliśmy tym razem zastrzeżeń do zaangażowania zespołu. To nie był jeszcze ideał gryzienia trawy, ale jednak poziom walki był bardzo przyzwoity i jeśli zostałby utrzymany na kolejne mecze – będziemy w tym aspekcie zadowoleni. Wiadomo oczywiście, że każdy zawodnik jest inny i w różnym momencie włącza opcję „walka” na różnym poziomie. Jesteśmy przyzwyczajeni od wielu lat, że często guzik z tym napisem w ogóle został wyrwany i mecze były przechodzone. W Legnicy większość zawodników dobrze podkręciła ten element. Przez walkę i zaangażowanie rozumiemy nie tylko szybkość i agresję, ale także mocną koncentrację na tym, co dzieje się na boisku, co przekłada się choćby na czytanie gry. Bardzo dobrze w tym elemencie pokazali się stoperzy, którzy kilkukrotnie wkładali nogę czy głowę na tyle szybko, aby zażegnać zagrożenie. U nich akurat nie mamy co się czepiać także o kwestie piłkarskie, bo byli po prostu skuteczni w swojej grze. Ambitnie grali też inni zawodnicy – boczni obrońcy, w środku Łukasz Zejdler, a na skrzydle kilka razy włączał turbodoładowanie Andreja Prokić. Starał się być obecny na boisku Yunis. A wzorem ambicji i jednym z najbardziej ambitnych właśnie zachowań ostatnich kilku lat był sprint Pawła Mandrysza w akcji bramkowej. Ten gol nie został zdobyty jakimiś wielkimi umiejętnościami, tylko po prostu sercem – ruszył chłopak do przodu i dobiegł do tak naprawdę beznadziejnej i straconej piłki. To jest to, co chcemy oglądać! Ta akcja była na tyle spektakularna i zdecydowanie ponad poziom oczekiwanego od nas nasilenia walki, że jakby nie pobiegł lub nie zdążył, to nikt nawet by tego nie zauważył. Paweł w tej akcji dokonał po prostu niemożliwego. Do końca spotkania ambitnie się broniliśmy, niestety nie udało się utrzymać wyniku.

Drugim aspektem spotkania w Legnicy jest jakość piłkarska. No i niestety nie mamy tu pozytywnych informacji. Mecz z Miedzią był po prostu słaby w wykonaniu GieKSy. Ocenę spotkania podwyższa co prawda druga połowa, która pod względem organizacji gry, ale praktycznie tylko defensywnej, była mocno przyzwoita i Miedzianka nie potrafiła sobie stworzyć groźnych sytuacji. Zaczynając jednak od początku – pierwsza połowa była fatalna. To był cud, że nie przegrywaliśmy do przerwy. Bardzo źle grali boczni obrońcy, którzy nie nadążali za akcjami i dawali wkręcać się w ziemię (zwłaszcza Mokwa). Dodatkowo nie mieli w ogóle defensywnego wsparcia w bocznych pomocnikach, bo Mandrysz nie dojechał na pierwszą połowę, a Prokić był tak skupiony na ofensywie, że nie miał jak pomagać. W ogóle z gry Prokića poza robieniem wiatru nie wynikało kompletnie nic – jest takie powiedzenie, że „lepiej mądrze stać niż głupio biegać”. Andreja wybrał tę drugą opcję. Prokurowaliśmy rzuty wolne w niedalekiej odległości od naszej bramki. Klemenz zaliczał fatalne straty na akcje bramkowe dla rywali. Zejdler miotał się i każde jego zagranie było na styk. Foszmańczyk kilka razy miał piłkę, ale tradycyjnie nie robił różnicy. Wiele z naszych akcji mogłoby się rozwinąć lepiej, gdybyśmy nie faulowali bezsensownie w środkowej strefie boiska przy wyprowadzaniu piłki. Nie stwarzaliśmy sytuacji (jedynie pudło Klemenza), Miedź natomiast kilka razy na szybkości weszła w pole karne i przynajmniej jedną bramkę powinna strzelić.

W drugiej połowie – jak pisaliśmy – te najgorsze rzeczy odeszły i już nie było takich byków. Solidna gra w obronie, przez co Miedź nie miała już takich sytuacji jak przed przerwą. Nadal jednak mankamentem pozostała gra ofensywna, a w zasadzie jej brak. Katowiczanie zostali zdominowani przez rywala i po golu nie zagrozili już gospodarzom w najmniejszym stopniu. Tylko obrona i obrona, a w takiej sytuacji trzeba się liczyć, że rywal strzeli gola. Nawet w 97. minucie. Z karnego.

Jakość gry jest zdecydowanie do poprawy i nawet taka postawa, jak w Legnicy, nie zagwarantuje zwycięstwa z Puszczą. To był po prostu słaby mecz, który udało się zremisować (a prawie wygrać) ze względu na solidną postawę w grze obronnej całego zespołu w drugiej połowie, dobrej grze stoperów przez cały mecz, walce i zaangażowaniu większości zawodników, zrywowi Mandrysza, ale przede wszystkim dzięki nieskuteczności Miedzi w pierwszej połowie. Nie będziemy nikomu robić wody z mózgu, ale to brak ogarnięcia w końcowych fazach akcji Miedzi utrzymał nas w ogóle w tym spotkaniu. Na plus jest to, że po przerwie potrafiliśmy z tego skorzystać – to się ceni.

Kilka słów jeszcze o ofensywie. Grając na jednego napastnika, często ma on bardzo utrudnione zadanie, jeśli nie pomagają mu koledzy. I tutaj Yunis się musiał cofać na środek boiska, by powalczyć o piłkę, zbierać górne futbolówki. Czyli zrobił to minimum, które mógł, a którego nie zrobił Wojciech Kędziora z Pogonią. Pewnie Jakub mógł zdziałać więcej, ale to minimum przyzwoitości zachował – w sytuacji, gdy nie ma wsparcia kolegów. Na razie rozegrał jednak dwa mecze i praktycznie poza jedną sytuacją w Tarnobrzegu – zero okazji. Można zacząć się obawiać, czy nie będzie to kolejny Lebedyński, czyli zawodnik, który coś tam potrafi i czasem ma udane zagranie, ale nie zdobywa bramek, a wręcz nie oddaje strzałów. Nie chcemy takich napastników. Oni mają po prostu zagwarantować ileś tam bramek w sezonie. Yunisa nie skreślamy oczywiście po tych dwóch meczach, ale powoli musi włączyć efektywność.

No właśnie, ale to jest osamotniony napastnik. A co z tymi, którzy mają na tego napastnika pracować? Niestety posucha. O Prokiću już pisaliśmy. Paweł Mandrysz też poza tym zrywem nie pokazał się w ofensywie. Zejdler i Klemenz mają zadania defensywne, ale też mogliby czasem coś od siebie dać w rozsądnym zapoczątkowaniu akcji. No i Tomasz Foszmańczyk. Niestety ten zawodnik jest coraz bardziej zblazowany, a powinien robić różnicę. Nie rozprowadza akcji dynamicznie, z pomyślunkiem, tu krótka piłka, tu prostopadłe podanie, tu przerzut. Po prostu pyka sobie, jakbyśmy grali o nic. Nie bez kozery jest stwierdzenie, że to jest świetny zawodnik dla zespołu, który nie walczy ani o awans, ani o utrzymanie. W takich warunkach Fosa odnalazłby się idealnie. Ktoś powie, że zaliczył asystę przy golu, ale patrząc wielokrotnie na tę sytuację, to zawodnik który wychodzi sam na sam, a decyduje się na strzał z 25 metrów po ziemi, to sorry… Naprawdę duże szczęście w tym, że Kapsa wypuścił tę piłkę, a gdyby nie niesamowity sprint Mandrysza i gol, to przecież na Fosę spadłaby wielka krytyka za tę sytuację. Zawodnik musi od siebie dać więcej, bo to nie może dalej tak wyglądać. To on jest głównym odpowiedzialnym za grę ofensywną i jeśli w jego wykonaniu tego nie ma, spotkanie wygląda tak, jak wygląda.

W drugiej połowie trener dokonał kilku zmian. Jedną z nich był Dawid Plizga i musimy powiedzieć to głośno, że była to jedna z najgorszych zmian w ciągu ostatnich kilku sezonów. Nie wiemy, czy zawodnik przez cały mecz do wejścia na boisko robił sprinty w budynku klubowym, albo zrobił 300 przysiadów, ale wszedł na boisko i już na starcie wyglądał, jakby oddychał rękawami. Ciężkie, ołowiane nogi powodowały wrażenie, że porusza się w ślamazarnym tempie, nie reaguje odpowiednio szybko. Zaliczył jeden zryw i prostopadłe – za mocne – podanie. To za mało, zwłaszcza od zawodnika, który kiedyś słynął z dynamiki i szybkości. Jeśli o Kędziorze pisaliśmy, że wyglądał, jakby był na emeryturze, to Dawid tak, jakby był na rencie. Powstaje pytanie, czy to jakieś ciężkie treningi trenera Mandrysza i z tego powodu ciężkie nogi. Bo akurat późne wejście do zespołu czy brak regularnej gry od kilku miesięcy może tłumaczyć różne rzeczy, ale na pewno nie to, że zawodnik wchodzący na 25 minut na świeżości nie może wykonać kilku szybkich akcji, ale też pomóc w defensywie – bo i odpuszczanie zawodników Miedzi przy piłce, kiedy wystarczyłoby ze dwa kroki zrobić – sprawiało, że zęby bolały. Szkoleniowiec musi się nad tym zastanowić, bo wystawianie zawodnika w takiej formie fizycznej robi mu wielką krzywdę. No chyba, że Dawid jest już zmęczony karierą, ale wtedy to już inny temat.

Kibice docenili zaangażowanie zawodników i po meczu były podziękowania. Nie będziemy wnikać już w okrzyki „byliście lepsi”, choć należy uważać z takowymi, bo właśnie w zeszłym sezonie nasi piłkarze uwierzyli przed wiosną, że są lepsi i chyba z tego powodu olali angażowanie się, bo myśleli, że mecze same się wygrają. Więc lepiej takich tekstów piłkarzom nie dawać, bo jeszcze znów w to uwierzą, nie mając ku temu podstaw. Ale brawa za walkę jak najbardziej się należały i zespół otrzymał solidną porcję wsparcia. Co z tym zrobi? To będzie ich kolejny egzamin dojrzałości.

Bardzo ciężka praca przed trenerem Mandryszem, bo samą walką ligi nie zawojujemy. Katowiczanie grali solidnie w grze obronnej i może to jest jakiś punkt zaczepienia na kolejne spotkania. Trener Mandrysz mówi „od czegoś trzeba zacząć”, więc może niech to będzie umacnianie gry defensywnej. Drużynę buduje się od tyłu, trzeba pochwalić za dobre zabezpieczenie po przerwie i przekuć to na następny mecz, ale już od początku do końca. Jednocześnie trzeba coś zrobić z ofensywą. Bo nie zawsze Paweł Mandrysz będzie miał takie depnięcie, a bezbramkowe remisy nie będą nam dawać takiej ilości punktów, jak potrzebujemy.


5 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

5 komentarzy

  1. Avatar photo

    Jestesmy zawsze tam gdzie nasza GieKSa gra!!!!

    6 sierpnia 2017 at 16:59

    Haha za jaka walke ??? jak oni nic wczoraj nie grali.. GieKSa To MY !!!!

  2. Avatar photo

    obiektywny

    7 sierpnia 2017 at 10:21

    Dziwne czasy nastały, że zamiast krytyki szuka się pozytywów.Na pochwały trzeba sobie zasłużyć. Tyle lat upokorzeń, poprzedni sezon mistrzowsko przegrany, nie wygrany ani jeden mecz do tej pory (i nie wiadomo czy za Mandrysza taki będzie). Prezes z trenerem w innych widzą kandydatów do awansu bo wiedzą, że o awans nie gramy. Już co niektórzy piszą te same farmazony co w poprzednich latach, że lepiej awans za 2 lata, że budujemy zespół i takie tam. Ile tak można, czy w tym klubie nikt za nic nie odpowiada?

  3. Avatar photo

    Irishman

    7 sierpnia 2017 at 17:48

    Ile to razy czytałem – „w tej lidze wystarczy zapierdalać”.
    Coś w tym jest jak pokazuje wynik sobotniego meczu. 🙂

    A jak już jest zapierdalanie to znaczy, że jest ambicja i wiara. Od tego już tylko krok, aby stopniowo zaczęła się w końcu pokazywać i jakość.

  4. Avatar photo

    Paweł

    8 sierpnia 2017 at 14:44

    Remis przed meczem wziąłbym w ciemno. Choć wyrównanie padło w 97 min to należy ten punkt przyjąć z pokorą. Nie zgodzę się z trenerem Mandryszem, że punkt jest porażką. Nawet jeżeli miał na myśli, że wyrównanie padło w doliczonym czasie gry. Prawda jest taka, że zagraliśmy słabo. Asekuracyjnie i zza podwójnej gardy. Mamy takich piłkarzy, a nie innych. Jaki materiał – taki styl gry, czyli bez polotu.
    Gdybyśmy stracili pierwsi bramkę to byłoby po meczu. Nie mamy siły w ataku i pozostaje nam grać na zero z tyłu licząc, ze ”coś” wpadnie. Na Legnicy się udało.
    Nie widzę, aby ta drużyna była wstanie odrobić bramkę lub dwie:)
    Jakości też na razie nie widać. Nie widziałem też, aby niektórzy dawali z siebie wszystko. Foszmańczyk snuł się po boisku. Dobrze, że bramkarz Miedzi jego anemiczny strzał jakimś cudem odbił na tyle niefortunnie, że padła bramka.
    Ogólnie trzeba cieszyć się z punktu.

  5. Avatar photo

    Paweł

    8 sierpnia 2017 at 15:01

    Podsumowując artykuł Shellu mamy w drużynie:
    Emeryta- Kędziora,
    Rencistę – Plizga,
    Klauna – Nowaka,
    Pozoranta – Foszmańczyka.

    Jest jeszcze kilku innych a to dopiero początek sezonu:)
    Już w piątek transmisja w TV i pewnie nas zespół pokaże się z najlepszej strony:)

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie,  bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a  dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.

W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.

Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.

Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Motorem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!

1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.

2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.

3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.

4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.

5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.

6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.

7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.

8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.

9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.

10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.

Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.

11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.

12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.

13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.

14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.

15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?


16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.

17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.

18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.

19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.

20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.

21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.

22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.

23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!

24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.

25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.

26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.

27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.

28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.

29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.

30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.

31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.

32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.

33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.

34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.

35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?

36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.

37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉

38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.

39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…

40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!

41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.

42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.

43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.

44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.

45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.

46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!

47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga