Dołącz do nas

Felietony

Gorzkie słowo na niedzielę, czyli o pielęgnacji tego, co złe

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Jedna trzecia ligowego sezonu za nami. Za nami również maraton meczów przy Bukowej. W związku z ich nagromadzeniem, chwilowo wstrzymaliśmy się z felietonami, bo działo się na tyle dużo, że po prostu nie było nawet sensownego czasu i miejsca, żeby taki tekst gdzieś wcisnąć. Teraz mamy chwilę oddechu i chyba nadchodzi czas pierwszych gruntownych podsumowań tego, co się wydarzyło. A wydarzyło się naprawdę sporo. Niestety z wielką niekorzyścią dla nas wszystkich.

Oczywiście źle było już przed wspomnianym maratonem. GieKSa w Głogowie poniosła czwartą porażkę z rzędu i tak naprawdę z trenerem Paszulewiczem pożegnać się należało dużo wcześniej. Tak się nie stało, przystąpił jako pierwszy szkoleniowiec do meczu z Odrą Opole. Do meczu, który miał być początkiem wygrzebywania się z dołu tabeli. Trzy mecze ligowe u siebie z przeciętnymi przeciwnikami miało być ku temu okazją, choć wiele osób nie przypisywało nam kompletów punktów przed żadnych z tych meczów.

Po pierwszej połowie spotkania z Odrą wydawało się, że jest jakaś szansa. Niestety w ciągu czterech minut została ona zaprzepaszczona i GKS nie wygrał wygranego meczu. Potem mieliśmy kompletnie oddany bez walki i jakiegokolwiek pomysłu mecz z Puszczą okraszony pomeczowymi dyrdymałami trenera Dziółki, bo z Paszulewiczem pożegnano się po Odrze. Kolejny mecz i chwila tak potrzebnej euforii wlanej w kibicowskie serca – wygrana w karnych z Pogonią Szczecin, awans do kolejnej rundy i wylosowanie Jagiellonii Białystok. Euforia ta trwała krótko, bo na Bukową przyjechała najgorsza punktowo drużyna w tabeli, tracąca średnio dwa gole na mecz Nieciecza. I ta Nieciecza przełamała się – a jakże – w meczu z GKS Katowice.

Dwa punkty w trzech meczach u siebie. Bez zwycięstwa w siedmiu meczach ligowych. Bariera dziesięciu zdobytych punktów i bramek jest po dwunastu kolejkach nieosiągalna.

GieKSa notuje najgorszy start sezonu od czasu awansu z trzeciej ligi. Gdy dodamy do tego, że pierwsze pięć kolejek pod względem jakości całościowo było bardzo przyzwoite, a drużyna zmierzała w dobrym kierunku, daje to obraz tego, jak szybko wszystko zostało zniszczone – ale zniszczone tak, że na ten moment wygląda na nieodwracalne.

Zaczęło się niewinnie, gdy pojechaliśmy na stadion lidera z Częstochowy, a trener Paszulewicz dokonał kuriozalnych zmian w składzie. Potem to kuriozum powtarzał w kolejnych meczach. Odstawiał tych, którzy grali dobrze, niektórych odstawił zupełnie na boczny tor – przykład Rumina. Zawodnicy nie wiedzieli, co jest grane, pewnie patrzyli po sobie i zastanawiali się, czy przypadkiem trener ma wszystkie klepki na właściwym miejscu. Mówimy głównie o młodych zawodnikach, bo to oni zaliczali niezłe mecze, jak wspomniany Rumin, Tabiś czy Łyszczarz, by potem nie znajdować się w jedenastce i czasem w ogóle nie pojawiać się na boisku. Trener tłumaczył to pokrętnie kwestiami fizycznymi, ale na Boga – jeśli ktoś na początku sezonu nie jest w stanie zagrać trzech meczów w ciągu ośmiu dni, to po prostu niech zmieni dyscyplinę. Na przykład na szachy, bo nawet i rekreacyjny spacer mógłby być obciążeniem dla wyeksploatowanego organizmu. Trudno uwierzyć, że to było jedyną przyczyną.

Trener, który podobno słynął z tego, że stawia na młodzież, w GieKSie zdecydował się na forowanie piłkarskich staruszków. I naprawdę u młodych zawodników musiało się to w jakiś sposób odbić na motywacji, bo widząc, że zasługują na więcej szans – nie dostawali ich. A już występ na przykład trzech młodzieżowców naraz w składzie musiał przyprawiać Paszulewicza o dreszcze i chyba myślał, że jak to zrobi, to trafi do piekła. Inaczej bowiem tej awersji do młodzieży w Katowicach nie da się wytłumaczyć. Chociaż… chodzą słuchy, że trener wziął sobie przepis o młodzieżowcu w składzie i myślał, że przepis ten mówi o dokładnie JEDNYM takim zawodniku.

Psuło się od Rakowa, poprzez przegrane derby i wyjazdowe porażki (w samych końcówkach) w Chojnicach i Głogowie. Zespół nie potrafił utrzymać korzystnych wyników i po tragikomicznych błędach dawał sobie wydzierać resztki punktów. Zniechęceni młodzi oraz zblazowani nie-młodzi, na czele z „wielkimi” transferami typu Piesio, Lisowski czy Śpiączka, zawalali coraz to kolejne mecze. Zarówno w ofensywie, jak i defensywie, jak mawiał klasyk.

Cztery mecze na Bukowej pogłębiły cały marazm związany z tym sezonem. Ktoś powie, że przecież mecz z Pogonią był udany. Tak, ostatecznie GieKSa przeszła do kolejnej rundy, ostatecznie mieliśmy wspomnianą chwilę euforii. Wielu kibiców, a my w swoich artykułach pomeczowych także, staraliśmy się zrobić dobrą minę do złej gry. Bo awans jest jak najbardziej cenny, ale prawda jest taka, że ta Pogoń powinna była zlać nasz zespół pakując mu co najmniej pięć bramek. Tylko i wyłącznie dzięki niesamowitemu wręcz partactwu w oddawaniu strzałów przez rywali oraz fenomenalnej postawie Krzysztofa Barana, udało się naprawdę cudem awansować. To był taki jeden mecz na trzydzieści – patrząc na obraz gry – który mógł się zakończyć sukcesem. Pozostałe dwadzieścia dziewięć byśmy przegrali.

Więc o ile radość była jak najbardziej wskazana, to mówienie po tym meczu, że jest to dobry prognostyk na przyszłość było równie kuriozalne, jak wypowiedzi Paszulewicza oraz Dziółki (do czego jeszcze dojdziemy). Mecz z Pogonią pokazał, że w obronie mamy wesołe miasteczko i jedyne czym w kontekście defensywy nastroił – to pesymizmem.

Niektórzy teraz mówią, że letnia przebudowa to był błąd i teraz płacimy za to dużą cenę. Bzdura. To, że klub pozbył się większości darmozjadów boiskowych było decyzją bardzo dobrą i potrzebną. Proszę sobie przypomnieć co przeżywaliśmy wiosną teraz i rok temu. Argument, że może i nieudanie, ale GieKSa walczyła o awans? Serio walczyła? Naprawdę?

Okej, nie mamy już w ekipie większości pozorantów. Wielu z nich o rok za późno, przez co poprzedni sezon był powtórką traumy, co dokładnie było do przewidzenia, ale czego nie potrafili dostrzec prezesi i raczyli nas farmazonami, że „Foszmańczyk rozegrał najlepszy sezon w karierze”.

Problemem jest to, że mimo tego niby potężnego wietrzenia szatni nadal coś pielęgnujemy. I niestety, ta pielęgnacja to pielęgnacja alkoholika, któremu załatwia się zwolnienia z pracy albo podsuwa pod nos klina, gdy tylko zachodzi taka potrzeba.

W klubie zostało bowiem kilku piłkarzy, którzy bardzo mocno maczali palce w rundzie wiosennej. Na czele oczywiście z Mateuszem Kamińskim, który w GieKSie zawalił cztery awanse, ale obecnie „pierwsze skrzypce” grają także choćby Adrian Frańczak czy Adrian Błąd. Tak, ten Błąd, który od początku maja grał tak żenująco, że mógł polecieć z całą resztą. Został i gra równie beznadziejnie, jak wtedy. Ktoś powie, że Adrian strzelił dwie czy trzy bramki, okej może strzelił, ale patrząc na jego przydatność do drużyny, to jest ona naprawdę znikoma przez 95% danego meczu. Tak jak zresztą prawie wszystkich jego partnerów. Został też młodzieżowiec Wojciech Słomka. Umówmy się – słabiak totalny, człowiek bez umiejętności, który za trzy lata prawdopodobnie nie będzie już grał tak wysoko, jak pierwsza liga. Wchodzi taki świeży na podmęczoną Pogoń i psuje wszystko, co się da. Tak – postulowałem stawianie na młodych, ale na Boga – nie na Słomkę. I wracając do Paszulewicza – wiele stracił właśnie na tym, że w pewnym momencie skoro już musiał tego młodzieżowca wstawić – to wstawił na lewą obronę właśnie tego najsłabszego z młodych.

Nie wyczyściliśmy tej szatni doszczętnie i nadal zapaszek z poprzedniego sezonu unosi się nad boiskiem przy Bukowej.

Trenera Paszulewicza na ten moment zastąpił Jakub Dziółka. Przewidywania były takie, że były piłkarz GKS coś odmieni i generalnie będzie miał bardziej po drodze z piłkarzami. Niestety Dziółka jest kontynuacją myśli szkoleniowej (hę?) Paszulewicza. Począwszy od meczu z Puszczą zaczął wydziwiać. Usposobionego bardzo ofensywnie i bardzo walecznego Puchacza ustawia na obronie. Puchacz naprawdę ma talent i chęci, ale szkoleniowiec już po meczu z Odrą prowadzonym przez swojego pryncypała powinien dostrzec, że stawiając na Tymoteusza w obronie, robi temu zawodnikowi krzywdę. On po prostu nie potrafi tam grać i z jego strony raz po raz suną ataki rywali, a sam zawodnik jest niemiłosiernie objeżdżany i ogrywany. Wystarczyłoby go tylko przesunąć formację do przodu i byłby z tego olbrzymi pożytek.

A sorry. Przecież tam gra nietykalny Błądzik. A to nie.

Wystawianie Michalika na skrzydle też jest nieporozumieniem. Zawodnik pozyskany z Olimpii niezależnie od wszystkiego jest kompletnym niewypałem transferowym, ale dając go na flankę odbiera się już jakąkolwiek możliwość sensownego skorzystania z jego usług. Trzymanie kulejącego Woźniaka jeszcze przez kwadrans na boisku również było bardzo nieodpowiedzialne, bo prawdopodobnie zawodnik tylko pogłębił swój uraz.

Niestety nie tylko w decyzjach, ale i wypowiedziach Dziółka kontynuuje Paszulewicza. Kuriozalne wypowiedzi po Puszczy, nieodpowiadanie na pytania i po prostu jakieś zdania z kosmosu naprawdę powodowały niepokój. Jak na przykład to, że wstawienie Lisowskiego na środek obrony spowodowało, że nie mogli zająć się ofensywą na treningach. Co ma piernik do wiatraka? Wypowiedzi o tym, jak to wiedzą, jak Puszcza wykonuje auty, a Nieciecza stałe fragmenty gry też są niezłe. Wiedzieli, uczulali się na to, trenowali, a na końcu właśnie w ten sposób dostali bramki. Przepraszam, czy w naszym klubie naprawdę pracują ludzie ograniczeni, którzy nie potrafią sobie przyswoić oczywistych oczywistości i raz po raz popełniają te same błędy?

Niestety tutaj dochodzimy do samej góry, czyli dotychczas również nietykalnego – jeśli chodzi o krytykę – prezesa Marcina Janickiego. To on stoi na czele tego bałaganu i to on nie reaguje twardą ręką. Nie ujmując nic z biznesowych i finansowych zasług prezesa – bo zrobił bardzo dużo i postawił organizacyjnie ten klub na nogi. Jednak GKS Katowice to klub sportowy i w tym kontekście prezes swoim brakiem reakcji i zaniechaniem pozwala, żeby ten klub znowu się sypał. Tym razem jednak tak bardzo, że możemy wylądować w drugiej lidze. Tak, to jest klub sportowy, a prowadzony jest, jakby był zwykłym przedsiębiorstwem nic ze sportem niemającym wspólnego. Brak twardej ręki, twardych decyzji, działanie na zasadzie „po sezonie będą rozliczenia” wielokrotnie się nie sprawdziło i przez to właśnie pielęgnowaliśmy piłkarskie i trenerskie miernoty o całe miesiące, a nawet lata za długo. I Marcin Janicki niestety również jest pielęgnacją – pielęgnacją i kontynuacją prezesury Wojciecha Cygana, który organizacyjnie ogarniał klub, ale nie potrafił kompletnie ogarnąć go sportowo. Jeszcze raz powtórzę – to Janicki pozwala swoim brakiem reakcji i zaniechaniem na to, że ta szatnia po prostu zaprowadzi nas w piłkarską otchłań i po 12 latach rzeczywiście się znajdziemy w innej lidze – ale nie tej, o której wszyscy marzyliśmy.

Gdzieś po drodze jest dyrektor Bartnik. Kolejny człowiek od dyrdymałów, mówiący o „wielkich sukcesach Paszulewicza”. Bartnik również powinien wstrząsnąć tym klubem, jako łącznik pomiędzy szatnią, a gabinetem prezesa. Powinien twardo wziąć się do roboty, a bierze się tak miękko, że piłkarscy i trenerscy nieodpowiedni ludzie po prostu robią z tego klubu kabaret i wstyd na całą Polskę. Niestety Bartnik tego nie zrobi. A dlaczego? Bo to zbyt kulturalny i dobry człowiek. I niestety z takimi cechami nie ma wielkich szans na wstrząs w trakcie sezonu.

Niestety te siły z przeszłości, chociaż mniej liczebne – to bardzo mocno przeważają i wpływają na obraz nędzy i rozpaczy. Kamiński, Błąd, Frańczak, Słomka, trochę Poczobut kontynuują rundę wiosenną, ale w jeszcze gorszym wydaniu niż wtedy. Dziółka kontynuuje myśl trenerską Paszulewicza. Janicki kontynuuje myśl prezesowską Cygana.

I tak się okazuje, że te zmiany wcale nie były wielką rewolucją, bo choć były duże, to nie były gruntowne. I ludzie najbardziej odpowiedzialni, nadal piastują swoje gabinetowe i boiskowe stanowiska.

Więc jak w tym klubie ma być dobrze?

9 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

9 komentarzy

  1. Avatar photo

    abel

    30 września 2018 at 21:07

    Widzę że redakcja w koncu zaczyna rozumiec temat. Lepiej pozno niz wcale

  2. Avatar photo

    adag2007

    30 września 2018 at 22:26

    Nic mnie bardziej nie mogło rozbawić jak przyśpiewka ” zagraliście jak za dawnych lat ” Nie wiem kto zaproponował tą przyśpiewkę , chyba młynowy i cały mecz był tyłem do meczu .

  3. Avatar photo

    q2

    30 września 2018 at 23:33

    Gdyby ktoś napisał, to co Shellu dwa-trzy sezony temu, miałby gwarantowanego bana. Redakcja na siłę wmawiała i sztucznie pompowała propagandę sukcesu, przy okazji usuwając komentarze i posty. Ile to czasu musiało minąć, żeby Shellu napisał to o czym po części pisało wiele kibiców:) Warto także zaznaczyć, że duża część kibiców z grupy „różowe okulary”, mocno broniła tej padliny. Niestety nie było naszego sprzeciwu, to i miasto nie traktuje nas poważnie. W drugiej lidze nowy stadion w ogóle nie będzie nam potrzebny.
    Jeszcze na koniec komentarz Stadiony.net: „Ponieważ Urząd Miasta zagrożenia nie widzi, to my śpieszymy z aktualizacją: zagrożenie kolejnego już poślizgu jest bardzo realne.
    Ponieważ nie ma jeszcze umowy ani harmonogramu przygotowania projektu, to jest niemal niemożliwe, by rozpocząć budowę zgodnie z planem, jeszcze w 2019 roku. Potrzebny jest bowiem komplet dokumentacji i pozwoleń (prawdopodobnie nie mniej niż 12 miesięcy, zależnie od zapisów oczekującej na podpis umowy), by rozpocząć przetarg na wykonanie kompleksu sportowego. Sam przetarg potrwa co najmniej kilka miesięcy (chcielibyśmy powiedzieć 3 miesiące, ale realnie będzie dłużej), więc trudno sobie wyobrazić, by udało się wbić pierwszą łopatę jeszcze w 2019……. Termin to pierwszy kwartał 2021), budowa stadionu i hali musiałaby zakończyć się w ciągu roku z maleńkim okładem, a w to naprawdę trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę skalę inwestycji”.
    Nigdy nie było lepiej.

  4. Avatar photo

    Mazi

    1 października 2018 at 09:00

    Żal mi autora tego tekstu. Polecam psychoterapeutę . Musiał cię ktoś ostro wstząsać po każdym Twoim niepowodzeniu. Przez takiego głupie teksty nie będzie nigdy w tym klubie sukcesu. Karuzelę czas zacząć – trener wyrzucony, teraz czas na prezesa a następnie znowu piłkarze. I tak przez kolejnych 10 lat . To jest model Shella frustrata.

  5. Avatar photo

    PanGoroli

    1 października 2018 at 09:19

    A tak z innej beczki, midziera gnije teraz w 2 lidze, i tak jak u nas, dalej strzela gole. Dla przeciwników, buahahaha!

  6. Avatar photo

    Irishman

    1 października 2018 at 10:27

    Piszesz Shellu, „Gdzieś po drodze jest dyrektor Bartnik”, a ja twierdze, ze to jest właśnie clou naszych problemów. Oczywiście nie sam Tadeusz Bartnik, który jest pewnie porządnym człowiekiem ale brak dobrego zarządzania działem sportowym w naszym klubie. I ciągnie się to jeszcze od czasów prezesa Cygana. Oczywiście prezes Janicki jest tam gdzieś w tle ale tak to powinno to wyglądać w klubie wielosekcyjnym. Prezes jest od spraw organizacyjnych, od rozmów z Miastem, ze sponsorami itp. I jest to dobry układ, znacznie lepszy niż ten, który mieliśmy za czasów prezesa Cygana, a który przynosił podobne efekty. Tylko jest tutaj jeden, fundamentalny warunek – że sportem zajmuje się doświadczony fachowiec pełną gębą, który ma nad nią pełnię władzy. A z całym szacunkiem dyrektor Bartnik nie jest właściwa osobą na właściwym miejscu. Niestety prezesowanie w Myszkowie to jest zupełnie co innego niż zarządzenie sekcją sportową w tak dużym klubie i z takimi ambicjami jak GKS Katowice. Tu trzeba zupełnie innego podejścia i to widać po efektach. Bo to przecież dyrektor Bartnik wziął odpowiedzialność za odważny i kosztowny dla klubu ruch jakim było rozwiązanie umowy z trenerem Mandryszem po zaledwie pół roku, to on postawił na trenera Paszulewicza, i to wreszcie on godził się na to, aby kadra drużyny była wywracana do góry nogami już w pełni rozgrywek ligowych oraz na to, aby kontraktować drogich piłkarzy, którzy byli bez formy, co ostatecznie doprowadziło do katastrofy.

    No i oczywiście w tym momencie powinien wkroczyć do akcji prezes Janicki, bo to on postawił na dyrektora Bartnika, który się po prostu nie sprawdził. I aż strach myśleć co będzie, kiedy w tej podbramkowej sytuacji nadal będzie decydował o losach KLUCZOWEJ dla klubu sekcji!

  7. Avatar photo

    luk

    1 października 2018 at 13:36

    autor który pisze ten komentarz oraz inne nie powinien się wypowiadać ani pisać o pilce nożnej a w szczególności o GKS KATOWICE ponieważ niema o tym zadnego pojęcia i trenerom mówi jacy piłkarze maja grac jak by prowadzil treningi i znal dyspozycje zawodnikow w dniu meczu Domaga się zmiany trenera i uważa ze to pomoze druzynie

  8. Avatar photo

    tombotleg

    1 października 2018 at 17:17

    Też jestem za tym żebyś trochę Shellu spuścił z tonu, bo to w naszej sytuacji tylko dolewanie oliwy do ognia, milczenie jest podobno złotem, tylko spókoj nas może uratować a nie żadne inkwizycje..

  9. Avatar photo

    kokosz

    1 października 2018 at 23:10

    Uważam ze tekst jest bardzo dobry. Brawo dla autora

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga