Felietony
Gorzkie słowo na niedzielę, czyli o pielęgnacji tego, co złe
Jedna trzecia ligowego sezonu za nami. Za nami również maraton meczów przy Bukowej. W związku z ich nagromadzeniem, chwilowo wstrzymaliśmy się z felietonami, bo działo się na tyle dużo, że po prostu nie było nawet sensownego czasu i miejsca, żeby taki tekst gdzieś wcisnąć. Teraz mamy chwilę oddechu i chyba nadchodzi czas pierwszych gruntownych podsumowań tego, co się wydarzyło. A wydarzyło się naprawdę sporo. Niestety z wielką niekorzyścią dla nas wszystkich.
Oczywiście źle było już przed wspomnianym maratonem. GieKSa w Głogowie poniosła czwartą porażkę z rzędu i tak naprawdę z trenerem Paszulewiczem pożegnać się należało dużo wcześniej. Tak się nie stało, przystąpił jako pierwszy szkoleniowiec do meczu z Odrą Opole. Do meczu, który miał być początkiem wygrzebywania się z dołu tabeli. Trzy mecze ligowe u siebie z przeciętnymi przeciwnikami miało być ku temu okazją, choć wiele osób nie przypisywało nam kompletów punktów przed żadnych z tych meczów.
Po pierwszej połowie spotkania z Odrą wydawało się, że jest jakaś szansa. Niestety w ciągu czterech minut została ona zaprzepaszczona i GKS nie wygrał wygranego meczu. Potem mieliśmy kompletnie oddany bez walki i jakiegokolwiek pomysłu mecz z Puszczą okraszony pomeczowymi dyrdymałami trenera Dziółki, bo z Paszulewiczem pożegnano się po Odrze. Kolejny mecz i chwila tak potrzebnej euforii wlanej w kibicowskie serca – wygrana w karnych z Pogonią Szczecin, awans do kolejnej rundy i wylosowanie Jagiellonii Białystok. Euforia ta trwała krótko, bo na Bukową przyjechała najgorsza punktowo drużyna w tabeli, tracąca średnio dwa gole na mecz Nieciecza. I ta Nieciecza przełamała się – a jakże – w meczu z GKS Katowice.
Dwa punkty w trzech meczach u siebie. Bez zwycięstwa w siedmiu meczach ligowych. Bariera dziesięciu zdobytych punktów i bramek jest po dwunastu kolejkach nieosiągalna.
GieKSa notuje najgorszy start sezonu od czasu awansu z trzeciej ligi. Gdy dodamy do tego, że pierwsze pięć kolejek pod względem jakości całościowo było bardzo przyzwoite, a drużyna zmierzała w dobrym kierunku, daje to obraz tego, jak szybko wszystko zostało zniszczone – ale zniszczone tak, że na ten moment wygląda na nieodwracalne.
Zaczęło się niewinnie, gdy pojechaliśmy na stadion lidera z Częstochowy, a trener Paszulewicz dokonał kuriozalnych zmian w składzie. Potem to kuriozum powtarzał w kolejnych meczach. Odstawiał tych, którzy grali dobrze, niektórych odstawił zupełnie na boczny tor – przykład Rumina. Zawodnicy nie wiedzieli, co jest grane, pewnie patrzyli po sobie i zastanawiali się, czy przypadkiem trener ma wszystkie klepki na właściwym miejscu. Mówimy głównie o młodych zawodnikach, bo to oni zaliczali niezłe mecze, jak wspomniany Rumin, Tabiś czy Łyszczarz, by potem nie znajdować się w jedenastce i czasem w ogóle nie pojawiać się na boisku. Trener tłumaczył to pokrętnie kwestiami fizycznymi, ale na Boga – jeśli ktoś na początku sezonu nie jest w stanie zagrać trzech meczów w ciągu ośmiu dni, to po prostu niech zmieni dyscyplinę. Na przykład na szachy, bo nawet i rekreacyjny spacer mógłby być obciążeniem dla wyeksploatowanego organizmu. Trudno uwierzyć, że to było jedyną przyczyną.
Trener, który podobno słynął z tego, że stawia na młodzież, w GieKSie zdecydował się na forowanie piłkarskich staruszków. I naprawdę u młodych zawodników musiało się to w jakiś sposób odbić na motywacji, bo widząc, że zasługują na więcej szans – nie dostawali ich. A już występ na przykład trzech młodzieżowców naraz w składzie musiał przyprawiać Paszulewicza o dreszcze i chyba myślał, że jak to zrobi, to trafi do piekła. Inaczej bowiem tej awersji do młodzieży w Katowicach nie da się wytłumaczyć. Chociaż… chodzą słuchy, że trener wziął sobie przepis o młodzieżowcu w składzie i myślał, że przepis ten mówi o dokładnie JEDNYM takim zawodniku.
Psuło się od Rakowa, poprzez przegrane derby i wyjazdowe porażki (w samych końcówkach) w Chojnicach i Głogowie. Zespół nie potrafił utrzymać korzystnych wyników i po tragikomicznych błędach dawał sobie wydzierać resztki punktów. Zniechęceni młodzi oraz zblazowani nie-młodzi, na czele z „wielkimi” transferami typu Piesio, Lisowski czy Śpiączka, zawalali coraz to kolejne mecze. Zarówno w ofensywie, jak i defensywie, jak mawiał klasyk.
Cztery mecze na Bukowej pogłębiły cały marazm związany z tym sezonem. Ktoś powie, że przecież mecz z Pogonią był udany. Tak, ostatecznie GieKSa przeszła do kolejnej rundy, ostatecznie mieliśmy wspomnianą chwilę euforii. Wielu kibiców, a my w swoich artykułach pomeczowych także, staraliśmy się zrobić dobrą minę do złej gry. Bo awans jest jak najbardziej cenny, ale prawda jest taka, że ta Pogoń powinna była zlać nasz zespół pakując mu co najmniej pięć bramek. Tylko i wyłącznie dzięki niesamowitemu wręcz partactwu w oddawaniu strzałów przez rywali oraz fenomenalnej postawie Krzysztofa Barana, udało się naprawdę cudem awansować. To był taki jeden mecz na trzydzieści – patrząc na obraz gry – który mógł się zakończyć sukcesem. Pozostałe dwadzieścia dziewięć byśmy przegrali.
Więc o ile radość była jak najbardziej wskazana, to mówienie po tym meczu, że jest to dobry prognostyk na przyszłość było równie kuriozalne, jak wypowiedzi Paszulewicza oraz Dziółki (do czego jeszcze dojdziemy). Mecz z Pogonią pokazał, że w obronie mamy wesołe miasteczko i jedyne czym w kontekście defensywy nastroił – to pesymizmem.
Niektórzy teraz mówią, że letnia przebudowa to był błąd i teraz płacimy za to dużą cenę. Bzdura. To, że klub pozbył się większości darmozjadów boiskowych było decyzją bardzo dobrą i potrzebną. Proszę sobie przypomnieć co przeżywaliśmy wiosną teraz i rok temu. Argument, że może i nieudanie, ale GieKSa walczyła o awans? Serio walczyła? Naprawdę?
Okej, nie mamy już w ekipie większości pozorantów. Wielu z nich o rok za późno, przez co poprzedni sezon był powtórką traumy, co dokładnie było do przewidzenia, ale czego nie potrafili dostrzec prezesi i raczyli nas farmazonami, że „Foszmańczyk rozegrał najlepszy sezon w karierze”.
Problemem jest to, że mimo tego niby potężnego wietrzenia szatni nadal coś pielęgnujemy. I niestety, ta pielęgnacja to pielęgnacja alkoholika, któremu załatwia się zwolnienia z pracy albo podsuwa pod nos klina, gdy tylko zachodzi taka potrzeba.
W klubie zostało bowiem kilku piłkarzy, którzy bardzo mocno maczali palce w rundzie wiosennej. Na czele oczywiście z Mateuszem Kamińskim, który w GieKSie zawalił cztery awanse, ale obecnie „pierwsze skrzypce” grają także choćby Adrian Frańczak czy Adrian Błąd. Tak, ten Błąd, który od początku maja grał tak żenująco, że mógł polecieć z całą resztą. Został i gra równie beznadziejnie, jak wtedy. Ktoś powie, że Adrian strzelił dwie czy trzy bramki, okej może strzelił, ale patrząc na jego przydatność do drużyny, to jest ona naprawdę znikoma przez 95% danego meczu. Tak jak zresztą prawie wszystkich jego partnerów. Został też młodzieżowiec Wojciech Słomka. Umówmy się – słabiak totalny, człowiek bez umiejętności, który za trzy lata prawdopodobnie nie będzie już grał tak wysoko, jak pierwsza liga. Wchodzi taki świeży na podmęczoną Pogoń i psuje wszystko, co się da. Tak – postulowałem stawianie na młodych, ale na Boga – nie na Słomkę. I wracając do Paszulewicza – wiele stracił właśnie na tym, że w pewnym momencie skoro już musiał tego młodzieżowca wstawić – to wstawił na lewą obronę właśnie tego najsłabszego z młodych.
Nie wyczyściliśmy tej szatni doszczętnie i nadal zapaszek z poprzedniego sezonu unosi się nad boiskiem przy Bukowej.
Trenera Paszulewicza na ten moment zastąpił Jakub Dziółka. Przewidywania były takie, że były piłkarz GKS coś odmieni i generalnie będzie miał bardziej po drodze z piłkarzami. Niestety Dziółka jest kontynuacją myśli szkoleniowej (hę?) Paszulewicza. Począwszy od meczu z Puszczą zaczął wydziwiać. Usposobionego bardzo ofensywnie i bardzo walecznego Puchacza ustawia na obronie. Puchacz naprawdę ma talent i chęci, ale szkoleniowiec już po meczu z Odrą prowadzonym przez swojego pryncypała powinien dostrzec, że stawiając na Tymoteusza w obronie, robi temu zawodnikowi krzywdę. On po prostu nie potrafi tam grać i z jego strony raz po raz suną ataki rywali, a sam zawodnik jest niemiłosiernie objeżdżany i ogrywany. Wystarczyłoby go tylko przesunąć formację do przodu i byłby z tego olbrzymi pożytek.
A sorry. Przecież tam gra nietykalny Błądzik. A to nie.
Wystawianie Michalika na skrzydle też jest nieporozumieniem. Zawodnik pozyskany z Olimpii niezależnie od wszystkiego jest kompletnym niewypałem transferowym, ale dając go na flankę odbiera się już jakąkolwiek możliwość sensownego skorzystania z jego usług. Trzymanie kulejącego Woźniaka jeszcze przez kwadrans na boisku również było bardzo nieodpowiedzialne, bo prawdopodobnie zawodnik tylko pogłębił swój uraz.
Niestety nie tylko w decyzjach, ale i wypowiedziach Dziółka kontynuuje Paszulewicza. Kuriozalne wypowiedzi po Puszczy, nieodpowiadanie na pytania i po prostu jakieś zdania z kosmosu naprawdę powodowały niepokój. Jak na przykład to, że wstawienie Lisowskiego na środek obrony spowodowało, że nie mogli zająć się ofensywą na treningach. Co ma piernik do wiatraka? Wypowiedzi o tym, jak to wiedzą, jak Puszcza wykonuje auty, a Nieciecza stałe fragmenty gry też są niezłe. Wiedzieli, uczulali się na to, trenowali, a na końcu właśnie w ten sposób dostali bramki. Przepraszam, czy w naszym klubie naprawdę pracują ludzie ograniczeni, którzy nie potrafią sobie przyswoić oczywistych oczywistości i raz po raz popełniają te same błędy?
Niestety tutaj dochodzimy do samej góry, czyli dotychczas również nietykalnego – jeśli chodzi o krytykę – prezesa Marcina Janickiego. To on stoi na czele tego bałaganu i to on nie reaguje twardą ręką. Nie ujmując nic z biznesowych i finansowych zasług prezesa – bo zrobił bardzo dużo i postawił organizacyjnie ten klub na nogi. Jednak GKS Katowice to klub sportowy i w tym kontekście prezes swoim brakiem reakcji i zaniechaniem pozwala, żeby ten klub znowu się sypał. Tym razem jednak tak bardzo, że możemy wylądować w drugiej lidze. Tak, to jest klub sportowy, a prowadzony jest, jakby był zwykłym przedsiębiorstwem nic ze sportem niemającym wspólnego. Brak twardej ręki, twardych decyzji, działanie na zasadzie „po sezonie będą rozliczenia” wielokrotnie się nie sprawdziło i przez to właśnie pielęgnowaliśmy piłkarskie i trenerskie miernoty o całe miesiące, a nawet lata za długo. I Marcin Janicki niestety również jest pielęgnacją – pielęgnacją i kontynuacją prezesury Wojciecha Cygana, który organizacyjnie ogarniał klub, ale nie potrafił kompletnie ogarnąć go sportowo. Jeszcze raz powtórzę – to Janicki pozwala swoim brakiem reakcji i zaniechaniem na to, że ta szatnia po prostu zaprowadzi nas w piłkarską otchłań i po 12 latach rzeczywiście się znajdziemy w innej lidze – ale nie tej, o której wszyscy marzyliśmy.
Gdzieś po drodze jest dyrektor Bartnik. Kolejny człowiek od dyrdymałów, mówiący o „wielkich sukcesach Paszulewicza”. Bartnik również powinien wstrząsnąć tym klubem, jako łącznik pomiędzy szatnią, a gabinetem prezesa. Powinien twardo wziąć się do roboty, a bierze się tak miękko, że piłkarscy i trenerscy nieodpowiedni ludzie po prostu robią z tego klubu kabaret i wstyd na całą Polskę. Niestety Bartnik tego nie zrobi. A dlaczego? Bo to zbyt kulturalny i dobry człowiek. I niestety z takimi cechami nie ma wielkich szans na wstrząs w trakcie sezonu.
Niestety te siły z przeszłości, chociaż mniej liczebne – to bardzo mocno przeważają i wpływają na obraz nędzy i rozpaczy. Kamiński, Błąd, Frańczak, Słomka, trochę Poczobut kontynuują rundę wiosenną, ale w jeszcze gorszym wydaniu niż wtedy. Dziółka kontynuuje myśl trenerską Paszulewicza. Janicki kontynuuje myśl prezesowską Cygana.
I tak się okazuje, że te zmiany wcale nie były wielką rewolucją, bo choć były duże, to nie były gruntowne. I ludzie najbardziej odpowiedzialni, nadal piastują swoje gabinetowe i boiskowe stanowiska.
Więc jak w tym klubie ma być dobrze?
Piłka nożna
Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga
Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie, bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.
W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.
Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Motorem
Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!
1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.
2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.
3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.
4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.
5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.
6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.
7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.
8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.
9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.
10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.
Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.
11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.
12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.
13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.
14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.
15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?
16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.
17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.
18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.
19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.
20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.
21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.
22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.
23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!
24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.
25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.
26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.
27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.
28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.
29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.
30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.
31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.
32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.
33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.
34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.
35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?
36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.
37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉
38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.
39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…
40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!
41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.
42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.
43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.
44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.
45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.
46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!
47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!
Hokej
Bezradna GieKSa
W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji.
Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.
Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.
Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.
GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)
0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki
GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.
Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.













































abel
30 września 2018 at 21:07
Widzę że redakcja w koncu zaczyna rozumiec temat. Lepiej pozno niz wcale
adag2007
30 września 2018 at 22:26
Nic mnie bardziej nie mogło rozbawić jak przyśpiewka ” zagraliście jak za dawnych lat ” Nie wiem kto zaproponował tą przyśpiewkę , chyba młynowy i cały mecz był tyłem do meczu .
q2
30 września 2018 at 23:33
Gdyby ktoś napisał, to co Shellu dwa-trzy sezony temu, miałby gwarantowanego bana. Redakcja na siłę wmawiała i sztucznie pompowała propagandę sukcesu, przy okazji usuwając komentarze i posty. Ile to czasu musiało minąć, żeby Shellu napisał to o czym po części pisało wiele kibiców:) Warto także zaznaczyć, że duża część kibiców z grupy „różowe okulary”, mocno broniła tej padliny. Niestety nie było naszego sprzeciwu, to i miasto nie traktuje nas poważnie. W drugiej lidze nowy stadion w ogóle nie będzie nam potrzebny.
Jeszcze na koniec komentarz Stadiony.net: „Ponieważ Urząd Miasta zagrożenia nie widzi, to my śpieszymy z aktualizacją: zagrożenie kolejnego już poślizgu jest bardzo realne.
Ponieważ nie ma jeszcze umowy ani harmonogramu przygotowania projektu, to jest niemal niemożliwe, by rozpocząć budowę zgodnie z planem, jeszcze w 2019 roku. Potrzebny jest bowiem komplet dokumentacji i pozwoleń (prawdopodobnie nie mniej niż 12 miesięcy, zależnie od zapisów oczekującej na podpis umowy), by rozpocząć przetarg na wykonanie kompleksu sportowego. Sam przetarg potrwa co najmniej kilka miesięcy (chcielibyśmy powiedzieć 3 miesiące, ale realnie będzie dłużej), więc trudno sobie wyobrazić, by udało się wbić pierwszą łopatę jeszcze w 2019……. Termin to pierwszy kwartał 2021), budowa stadionu i hali musiałaby zakończyć się w ciągu roku z maleńkim okładem, a w to naprawdę trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę skalę inwestycji”.
Nigdy nie było lepiej.
Mazi
1 października 2018 at 09:00
Żal mi autora tego tekstu. Polecam psychoterapeutę . Musiał cię ktoś ostro wstząsać po każdym Twoim niepowodzeniu. Przez takiego głupie teksty nie będzie nigdy w tym klubie sukcesu. Karuzelę czas zacząć – trener wyrzucony, teraz czas na prezesa a następnie znowu piłkarze. I tak przez kolejnych 10 lat . To jest model Shella frustrata.
PanGoroli
1 października 2018 at 09:19
A tak z innej beczki, midziera gnije teraz w 2 lidze, i tak jak u nas, dalej strzela gole. Dla przeciwników, buahahaha!
Irishman
1 października 2018 at 10:27
Piszesz Shellu, „Gdzieś po drodze jest dyrektor Bartnik”, a ja twierdze, ze to jest właśnie clou naszych problemów. Oczywiście nie sam Tadeusz Bartnik, który jest pewnie porządnym człowiekiem ale brak dobrego zarządzania działem sportowym w naszym klubie. I ciągnie się to jeszcze od czasów prezesa Cygana. Oczywiście prezes Janicki jest tam gdzieś w tle ale tak to powinno to wyglądać w klubie wielosekcyjnym. Prezes jest od spraw organizacyjnych, od rozmów z Miastem, ze sponsorami itp. I jest to dobry układ, znacznie lepszy niż ten, który mieliśmy za czasów prezesa Cygana, a który przynosił podobne efekty. Tylko jest tutaj jeden, fundamentalny warunek – że sportem zajmuje się doświadczony fachowiec pełną gębą, który ma nad nią pełnię władzy. A z całym szacunkiem dyrektor Bartnik nie jest właściwa osobą na właściwym miejscu. Niestety prezesowanie w Myszkowie to jest zupełnie co innego niż zarządzenie sekcją sportową w tak dużym klubie i z takimi ambicjami jak GKS Katowice. Tu trzeba zupełnie innego podejścia i to widać po efektach. Bo to przecież dyrektor Bartnik wziął odpowiedzialność za odważny i kosztowny dla klubu ruch jakim było rozwiązanie umowy z trenerem Mandryszem po zaledwie pół roku, to on postawił na trenera Paszulewicza, i to wreszcie on godził się na to, aby kadra drużyny była wywracana do góry nogami już w pełni rozgrywek ligowych oraz na to, aby kontraktować drogich piłkarzy, którzy byli bez formy, co ostatecznie doprowadziło do katastrofy.
No i oczywiście w tym momencie powinien wkroczyć do akcji prezes Janicki, bo to on postawił na dyrektora Bartnika, który się po prostu nie sprawdził. I aż strach myśleć co będzie, kiedy w tej podbramkowej sytuacji nadal będzie decydował o losach KLUCZOWEJ dla klubu sekcji!
luk
1 października 2018 at 13:36
autor który pisze ten komentarz oraz inne nie powinien się wypowiadać ani pisać o pilce nożnej a w szczególności o GKS KATOWICE ponieważ niema o tym zadnego pojęcia i trenerom mówi jacy piłkarze maja grac jak by prowadzil treningi i znal dyspozycje zawodnikow w dniu meczu Domaga się zmiany trenera i uważa ze to pomoze druzynie
tombotleg
1 października 2018 at 17:17
Też jestem za tym żebyś trochę Shellu spuścił z tonu, bo to w naszej sytuacji tylko dolewanie oliwy do ognia, milczenie jest podobno złotem, tylko spókoj nas może uratować a nie żadne inkwizycje..
kokosz
1 października 2018 at 23:10
Uważam ze tekst jest bardzo dobry. Brawo dla autora