Felietony Piłka nożna
Ku pokrzepieniu serc – cieszmy się tym co mamy!
Co można powiedzieć po takim meczu, po takim finale rundy jesiennej? To druga z rzędu runda, w której stracona bramka w doliczonym czasie gry coś nam zabiera. Na wiosnę była to utrata złudzeń i spuszczenie nas z hukiem do drugiej ligi. Teraz gol w 95. minucie zabrał nam bycie najlepszą drużyną jesieni w tej lidze. Znów okazało się, że życie kibica GKS Katowice to droga krzyżowa, która – można czasem odnieść wrażenie – nigdy się nie skończy.
Oczywiście to stwierdzenie – choć prawdziwie – jest emocjonalną reakcją na dzisiejsze okoliczności. Bo jednak patrząc obiektywnie, porównanie tegorocznej wiosny z obecną jesienią jest takie, że… nie ma porównania. Pół roku temu frustrowaliśmy się zawalanymi seryjnie meczami u siebie, z końcowym gongiem w postaci gola bramkarza. Dziś frustrujemy się, że nie udało nam się wskoczyć na pozycję lidera (to akurat się nie zmienia), jednak po rundzie, która – poza początkiem – była bardzo udana, wręcz kapitalna. Frustrujemy się, że prowadząc 2:0 na boisku lidera i być może najlepszej drużyny tej jesieni, nie potrafiliśmy utrzymać tego prowadzenia dwóch minut dłużej. Denerwujemy się tym, że zremisowaliśmy na wyjeździe z Resovią i Widzewem, będąc lepszymi od tych drużyn, a tak poza tym, to wygrywamy wszystko jak leci.
To trudny mecz do oceny, w kontekście rozpatrywania pozytywów i negatywów. Oczywiście w pierwszej chwili dominowała złość, że „znowu to samo”. Złość uzasadniona, bo ten mecz trzeba było zamknąć w pierwszej połowie, gdy przy stanie 2:0 mieliśmy kilka kolejnych znakomitych okazji i albo brakowało precyzji, albo szczęścia, bo bramkarz rywali dokonywał cudów w bramce. Ale sytuacje Rogalskiego, Woźniaka czy Błąda po prostu MUSIAŁY się zakończyć bramką. A jak już Stefanowicz trafił, to sędzia bramki nie uznał. Między sobą mówiliśmy w przerwie, że bardziej jesteśmy wk..ieni, że nie udało się tego trzeciego gola zdobyć, niż cieszyliśmy się, że mamy przecież wyśmienity wynik. No niestety – my kibice GieKSy nauczeni wieloletnim doświadczeniem i milionem klęsk, gdy nieraz wydawało się, że zwycięstwo jest w garści, a kończyło się płaczem i zgrzytaniem zębów. I to dwubramkowe prowadzenie w kontekście zmarnowania tylu sytuacji – nie mogło nie powodować obawy, że to się zemści. I po raz milion pierwszy niestety się zemściło. Po meczu był tylko żal, złość i rozwalony termos, ciśnięty gdzieś tam w ścianę kabiny prasowej. A trener Górak minę na konferencji i gdy wychodził z sali miał taką, że jedynie – porównując – rolki papieru prostujące się na Bukowej za czasów Mariana Dziurowicza mogłyby dostatecznie oddać powagę sytuacji.
Jakkolwiek obecną drużynę oceniamy lepiej pod względem charakterologicznym, niż kilka poprzednich śmiesznych ekip, a dodatkowo widzimy w wielu nowych zawodników całkiem niezły potencjał czysto sportowy – jedna rzecz jeszcze się nie zmienia i wymaga poprawy. Bo o ile od początku sezonu kilka rzeczy – z meczu na mecz – się poprawiało, jak na przykład przeprowadzanie kontr czy stałe fragmenty, to ciągle jednak w momencie naporu przeciwnika, momentu, w którym nabiera on wiatru w żagle, gra szybko i agresywnie – gubimy się. Pojawia się nerwowość i chaos. Tak było w Łodzi, gdzie w końcówce Widzew mocno przycisnął – wówczas udało się jeszcze przejść suchą stopą. W Rzeszowie już się to nie udało i choć z gry przeciwnicy nie potrafili zdobyć gola, to dwa razy sprokurowaliśmy rzut karny. Ale wystarczy też wspomnieć inny mecz w Rzeszowie – ze Stalą, tam przecież w końcówce przeciwnik również miał sytuacje i cudem nie wbił drugiego gola.
Ten negatywny balans pomiędzy bardzo dobrą grą w ofensywie a pogubieniem w defensywie powoduje, że nie wygrywamy niektórych spotkań, ale z drugiej strony cieszmy się, że ich nie przegrywamy. To i tak jest postęp w porównaniu do poprzednich lat.
Jeśli czasem mówi się, że jakaś drużyna dostała zimny prysznic, to dzisiaj ten prysznic był lodowaty. Mogło być spektakularnie na koniec rundy. Nie wyszło i osuwamy się w tabeli, zamiast podnieść. Takie jest życie piłkarza i kibica.
Ale felieton ten nie ma na celu tego, żeby smęcić. Trener (na pewno) i piłkarze (miejmy nadzieję) doskonale wiedzą, co się stało. Coś zyskali świetną, naprawdę świetną grą w pierwszej połowie i coś stracili – dając się mocno zdominować w drugiej i przede wszystkim nie kontynuując swoje postawy z pierwszych 45 minut.
Kto jednak się spodziewał przed sezonem, a tym bardziej po początkowych meczach, na czele z pierwszą połową meczu ze Zniczem, że to będzie wyglądać tak jak teraz? Przecież ze Zniczem do przerwy było 0:3 i było pozamiatane.
0:3.
Zero trzy.
Męczyliśmy te początkowe mecze bardzo. O ile wyjazdowa wygrana w Wejherowie była pewna, to w Stargardzie mega szczęśliwa. Każdy gol na Bukowej w tych pierwszych meczach to była taka wymęczona buła, że stadion za każdym razem odlatywał, gdy udało się trafić do siatki. Z czasem te akcje zaczęły się coraz bardziej zazębiać, tych trafień było więcej, po ładnych, przemyślanych akcjach, kontrach, sytuacjach sam na sam. Z czasem tę GieKSę dało się oglądać, nawet jeśli nadal sporo meczów wygrywaliśmy w końcówce. Ale tworzył się charakter, coś więcej niż tylko kwestia piłkarska. Dwa mecze wygraliśmy grając w dziesiątkę, co przecież innym drużynom pewnie nie zdarza się czasem przez kilka dobrych lat. No i nie mówiąc już o serii meczów bez porażki (to już jedenaście) i takiej liczbie zwycięstw.
Przyznam się, że po pierwszym golu, widząc napór gospodarzy, bałem się, że ten mecz przegramy i będzie totalna klęska. A tak – mimo wszystko – mamy punkt na boisku lidera, będąc w pierwszej połowie drużyną „bardziej lepszą” od Resovii niż Resovia od GieKSy po przerwie. Więc choć boli ta bramka w doliczonym czasie gry, patrząc wyjściowo – na czas przed meczem – efekt jest zadowalający.
Powtórzę – pierwsza połowa była znakomita. Po prostu znakomita. GieKSa mogła strzelić i cztery bramki i Resovia nie mogłaby narzekać. To była najlepsza połowa w tym sezonie, a trzeba by było się zastanowić – najlepsza od jak dawna, bo w sumie przecieraliśmy oczy ze zdumienia. „Podnosiłem oczy ku górze dziękując, że przegrywaliśmy do przerwy tylko 0:1, bo w pierwszej połowie graliśmy bardzo źle” – powiedział kiedyś śp. Władysław Stachurski, trener Legii, gdy na Łazienkowskiej GieKSa prowadziła do przerwy 1:0. Ostatecznie Legia wygrała 2:1. Dzisiaj analogicznie – tylko z jedną bramką więcej – mógł powiedzieć trener Szymon Grabowski.
Nie wybrzydzajmy więc, bo choć dzisiaj bezpośrednio po meczu ilość przekleństw przekroczyła skalę, to tak naprawdę scenariusz mógł być na przykład taki, że żyliśmy złudzeniami poprzednich meczów, przyjechaliśmy na Resovię, dostaliśmy 0:3 po beznadziejnym meczu i te złudzenia by zostały zdeptane, pokazując, że wiele poprzednich meczów to był jakiś dziwny zbieg okoliczności, słabi rywale i masa szczęścia. Co przecież zdarzało się wielokrotnie w poprzednich sezonach, weryfikując negatywnie wcześniejsze pseudo-dobre wyniki.
Nie. Ten mecz właśnie coś udowodnił. Pokazał, że ta nowotworzona drużyna już ma swoją jakość. Ze swoimi mankamentami, pogubieniami i „głupotami”, jak to powiedział raz trener Górak, ale tak – ma swoją jakość. I ma nawet swój styl – tu też cofniemy się do naszego szkoleniowca, cytując go zdaniem z jego poprzedniej kadencji sprzed 7 lat, kiedy to po meczu z ŁKS w Łodzi powiedział, że ta drużyna ma swój styl „chaotyczno-szarpany”. Teraz na pewno taki nie jest – może był na początku sezonu – ale obecnie miło się patrzy na te próby młodych i doświadczonych zawodników, próby oparte na pressingu, grze tyłem do bramki, odgrywaniu na skrzydła i wykorzystywaniu szybkich bocznych obrońców czy pomocników.
Nie wybrzydzajmy. Jeśli GieKSa będzie konsekwentnie podążać tą drogą, którą wyznaczyli Górak, Góralczyk i cały sztab, to zwycięstwa po prostu będą tego logiczną konsekwencją. I po jakimś czasie nikt nie będzie rozpamiętywał meczu z Resovią, a jeśli już, to co najwyżej w zupełnie „urealnionych” kategoriach, czyli takich, że po prostu w piłce zdarza się utracić zwycięstwo w 95. minucie. Nawet po kiksie. Nawet po karnym.
Dlatego cieszmy się, że po takim Dudkowym koszmarze w ciągu pół roku udało się stworzyć taki kształt drużyny, jak obecnie. Ja, choć od początku w trenera Góraka wierzyłem, nie spodziewałem się, że na ten moment możemy być w tym miejscu. Jest naprawdę super.
Ale będziemy systematycznie studzić głowy. To dopiero połowa drogi w tym sezonie. Pamiętamy, co się kilka razy działo na wiosnę. Dobrze by było, żeby Rafał Górak też odrobił lekcję z historii, a jeśli będzie chętny, my również służymy przypomnieniem tej historii. Warto ją pamiętać i znać, bo jak wiemy, kto nie zna swojej historii, skazany jest na jej powtarzanie.
I tylko termosu żal. Ale niech to będzie ofiara za sukces na koniec sezonu!
Piłka nożna
Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga
Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie, bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.
W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.
Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Motorem
Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!
1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.
2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.
3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.
4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.
5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.
6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.
7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.
8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.
9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.
10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.
Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.
11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.
12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.
13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.
14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.
15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?
16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.
17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.
18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.
19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.
20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.
21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.
22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.
23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!
24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.
25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.
26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.
27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.
28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.
29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.
30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.
31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.
32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.
33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.
34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.
35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?
36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.
37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉
38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.
39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…
40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!
41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.
42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.
43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.
44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.
45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.
46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!
47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!
Hokej
Bezradna GieKSa
W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji.
Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.
Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.
Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.
GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)
0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki
GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.
Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.













































Fjodor
9 listopada 2019 at 21:54
Który cisnął termosem, Ty czy Mayek? 🙂
tomassi
9 listopada 2019 at 22:28
brawo dla autora
jedziemy dalej
tomassi
9 listopada 2019 at 23:05
gdzie jest ta cała ekipa krytyków która po każdym meczu wylewała żale swoje?
Trudno coś pochwalić?
A my dalej swoje…. Hej GieKSa gol….
Pamiętamy też o kibicach których los doświadczył szczególnie.
To jeden z nas Piekarski kibic który potrzebuje pomocy.
#Jeden za wszystkich,wszyscy za jednego#.
Robson
10 listopada 2019 at 00:25
Chciał bym wiedzieć dlaczego nieuznano nam 3 bramki bo oglądam powtórkę 7 raz i nie widzę powodu. Jak i te 2 karne z dupy zwłaszcza pierwszy nie dość że przed linią to gdzie tam karny?
Ale nic możemy jedynie zaśpiewać jedną z ulubionych pieśni Polscy sędziowie to kurwy sprzedawczykowie..
Nerwus
10 listopada 2019 at 05:53
Z czarnymi jeszcze nikt nie wygrał, to jest mafia.
Irishman
10 listopada 2019 at 07:12
Oglądałem BEZNADZIEJNĄ relacje na tv.com, więc co do spalonego i drugiego karnego się nie wypowiadam, bo….. po prostu tego nie pokazali. Ale pierwszy karny – EWIDENTNY.
Irishman
10 listopada 2019 at 07:17
Shellu, po co to „pokrzepienie serc”? Przecież jest pięknie! Ja też wierzyłem w Góraka i też nie sądziłem, że to tak szybko zaskoczy! Po prostu chciałem, aby straty punktowe….. do baraży nie były zbyt duże! 🙂
No ale z tymi punktami to poczekajmy, bo gramy jeszcze trzy mecze z wiosny. A szczególnie następny w Pruszkowie będzie BARDZO TRUDNY ze względu na absencje chyba z pięciu podstawowych zawodników!
Irishman
10 listopada 2019 at 07:24
A po awansie, to proponuje abyśmy się wszyscy zrzucili na termos dla Was i to z atrakcyjną zawartością, za to świetną robotę jaką robicie na wyjazdach! 🙂
Za wczoraj szczególne słowa uznania dla Błażeja, który serio miał ciężko. W pewnym momencie nie wytrzymałem już pier….nia komentatora tvcom i postanowiłem przełączyć fonie na nasze radio. Niestety tam też było tylko słychać kibiców Resovii. Mimo wszystko Błażej robił co mógł i gardło ma na bank zdarte!
Kibol
10 listopada 2019 at 07:48
tragedia psychika słaba z 2:0 to tylko frajerzy odpuszczaja albo ci co sa przepłaceni
19BOrYS64
10 listopada 2019 at 10:45
Zgadzam się w pełni z opinią, że jeszcze tej wiosny każdy z Nas cieszyłby się z aktualnego stanu rzeczy. Realia jednak się zmieniły i jeśli chcemy wrócić na zaplecze Ekstraklasy to mecze z liderami tabeli należy wygrywać. W meczach ze Stala, Widzewem i Resovia ugralismy 3pkt na 9 możliwych. Głęboko wierząc w awans, nie chciałbym liczyć 6 pkt straconych w starciach bezpośrednimi rywalami. Niestety przy mentalności naszej drużyny mecze barażowe mogłyby by się okazać prawdziwą gehenna.
1964
10 listopada 2019 at 10:56
A moim zdaniem awans robi się robiąc punkty z dołem tabeli!Te mecze są trudniejsze pod względem psychiki. Wydaje się że musisz wygrać bo grasz z kelnera i. A tak naprawdę jak się nie przyłożysz to się nie wysrasz.Z drużynami z czołówki nie trzeba się dodatkowo motywować. Chłopaki i sztab szkoleniowy zrobili wiele ale to dopiero pierwsza połowa!
Roh
10 listopada 2019 at 11:16
Szkoda tego meczu i tyle jak prowadzi sie 2-0 nie powinno sie tego wypuscić. Walczymy dalej.
pablo eskobar
10 listopada 2019 at 11:44
Nieda sie grac przez 90 minut na pelnych obrotach kto kiedys gral w pilke to otym doskonale wie ten szpil powinien byc zabity w pierwszej polowie bo byly na tookazje nieudalo sie i w drugiej czesci poprostu niewystarczylo sil aby dalej grac tak jak w pierwszej polowie szkoda ale taka jest pilka
KaTe
10 listopada 2019 at 12:37
Nie ma co marudzić. Wszyscy wiedzą, że przy wyniku 2:0, kolejny gol może zmienić obraz meczu: albo załamie przeciwnika, albo (przy 2:1) go zmobilizuje.
Tym razem się nie udało, ale ludzie – to dopiero listopad. Wszystko rozstrzygać się będzie w kwietniu.
Szkoda kontuzji Woźniaka. Jego postawa była ostatnimi czasy, dla nas, kluczowa.
@Irishman
10 listopada 2019 at 15:49
Jaka absencja 5 zawodników ? Za kartki będzie pauzował tylko Kiebzak.
greg
10 listopada 2019 at 18:28
pilkarski kryminal obiektywnie sedzia kryminal dlaczego gola nie uznal a ten 2 karny zalchlopaki do gory glowa
Pigula
10 listopada 2019 at 19:13
Życzę GKSie awansu, bo ta drużyna robi największe wrażenie w 2 lidze. (kibic Resovii)