Dołącz do nas

Felietony

Oczyszczona szatnia = optymizm!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wydawało się, że przyszły sezon będziemy mogli spisać na straty. Pewne sygnały dochodzące z klubu były mocno niepokojące. Dopiero co zakończyły się poprzednie rozgrywki, oczekiwaliśmy wietrzenia szatni. Zaraz po meczu z Arką ogłoszono, że trenerem GKS Katowice pozostanie Piotr Piekarczyk. Potem mieliśmy nadzieję na zmiany wśród piłkarzy…

Generalnie wybór tego szkoleniowca był najlepszym z możliwych/dostępnych. Oczywiście, każdy by chciał, żeby do GKS przyszedł trener, który jest w rytmie pracy i który odnosił sukcesy w ostatnim czasie. A tu nagle na ławkę wraca szkoleniowiec, który ostatni raz GieKSę prowadził w sezonie 2007/08 i pojawiły się wątpliwości, że będzie stosował metody z lat 90.

Jest to oczywiste przyczepianie się. Tak samo, jak czepianie się stylu gry GieKSy w ostatnich meczach. Niektórzy kibice uważają, że Orzech zastosował taktykę „bij, a leć” i że nie da się na to patrzeć. Nie wiem naprawdę jak zadowolić osoby, które nie potrafią dostrzec chociażby tego, że nasz zespół w ostatnich trzech meczach zdobył 7 punktów i zaliczył bilans bramkowy 6:0. Naprawdę w perspektywie wieloletniego marazmu trzeba być mistrzem czepialstwa i malkontenctwa, żeby mieć jakieś wielkie „ale” do gry i wyników Piekarczyka. Oczywiście – były słabsze mecze, była fatalna postawa w meczu z Arką. Ale na przestrzeni lat takich meczów katowiczanie mieli multum, a my zamiast skupić się na tym, co dobrego Orzech wprowadził – szukamy dziury w całym. Przecież oprócz tej końcowej serii potrafił wygrać bardzo trudny mecz w debiucie w Głogowie, a potem odprawić z kwitkiem Olimpię u siebie. Nawet w Ostródzie, gdzie zespół przegrał – rozegrał dobry mecz, a mankamentem była jedynie nieskuteczność. W całym kontekście przejęcia rozbitej klęską z Zagłębiem drużyny, można naprawdę być zadowolonym z osiągniętych przez trenera wyników i gry zespołu. Jeśli ktoś się na ten moment czepia, to uważam, że jest to czepianie się dla zasady.

Nie wiemy tak naprawdę, jaki warsztat na dzisiejsze czasy ma szkoleniowiec. Wiemy natomiast, że na piłce i taktyce zna się jak mało kto i choćby to, że oprócz epizodów Nawałki i Moskala to właśnie za Orzecha – i to w pierwszym sezonie na zapleczu ekstraklasy – GieKSa grała najlepszą piłkę i wtedy dla nas wielką porażką było to, że z walki o ekstraklasę odpadliśmy pod koniec kwietnia. Następne lata nauczyły (albo przynajmniej powinny były) pokory – bo przecież potem nie liczyliśmy się w grze o promocję czasem już na jesieni. To za Orzecha GKS wygrywał u siebie ze Śląskiem, Arką czy remisował z Piastem po dobrym meczu – czyli z ekipami, które awansowały do ekstraklasy. W kolejnych sezonach takie mecze to w cuglach, ale przegrywaliśmy. Tak naprawdę trudno sobie pewnie niektórym przypomnieć ten pierwszy sezon po awansie z trzeciej ligi. Nie był idealny, ale był jednym z najlepszych przez te osiem lat. Część kibiców to pewnie w ogóle tamtego sezonu nie pamięta, więc łatwo jest im wieszać psy na Orzechu.

Oczywiście to nie tyczy się wszystkich, bo jest sporo osób, które tę decyzję uznały za pozytywną. I tak należy do tego podchodzić. Dużo lepszy Piekarczyk niż jakiś no name z niższej ligi czy niektórzy wymieniani w mediach trenerzy, którzy tak naprawdę to raczej nieraz rozwalają szatnie zespołów, w których są trenerami niż potrafią zrobić coś pożytecznego.

Ja osobiście byłem usatysfakcjonowany tym, że pierwszy trener będzie ten, a nie inny. Jednak docierały do nas informacje, że może się na tym wizerunku pojawić poważna rysa. Jak wiemy rok temu z klubu pozbyto się zawodników, którzy odpuścili całą rundę wiosenną. Niestety z niewiadomych względów pozostał w drużynie ostatni z popularnych „hamulcowych”, będący jednocześnie najważniejszym piłkarzem i kapitanem zespołu. Rok temu Przemysława Pitrego dotknęła jakaś niebywała taryfa ulgowa, bo jeśli kogoś było nazywać „hamulcowym”, to na pewno także jego. Niestety zawodnik pozostał w klubie i było to o rok za długo.

Tak jak już nieraz pisałem – nie chodzi o to, że ci zawodnicy specjalnie odpuszczali mecze. Chodzi o to, że nie angażowali się na tyle na ile powinni, lekceważąco podchodzili do swoich obowiązków i dawali z siebie 20%. Niestety Pitry w tym sezonie robił dokładnie to samo. Jego znakiem rozpoznawczym było spowalnianie gry, jakieś dziwne rozegrania, kółeczka, a także z czasem coraz większa ilość głupich strat w środku boiska wynikających ni mniej, ni więcej, co z nonszalancji. Skuteczność piłkarza spadła w sposób drastyczny i o ile jeszcze 2-3 lata temu wiązał krawaty na pierwszoligowych boiskach, to w ostatnim czasie było coraz gorzej.

Perspektywa, że ten wypalony zawodnik zostanie na dłużej w GieKSie była przerażająca. Przecież kapitan to ma być także przykład dla młodych zawodników, a swoją postawą tylko udowadniał, że można się opierniczać i nie będzie z tego powodu żadnych konsekwencji. Naprawdę bałem się, że zostanie, a to by oznaczało, że w klubie panuje jedno wielkie przyzwolenie na taką postawę, a w efekcie awans byłby po prostu kwestią ewentualnego cudu.

Dlatego niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że – mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi – kolejny kontrakt z Pitrym podpisany nie został. Atmosfera i szatnia została oczyszczona i można budować nową, lepszą przyszłość, że się tak po politycznemu wyrażę.

Pozostałe „pożegnania” w GieKSie również utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Z całym szacunkiem do Kamila Cholerzyńskiego, który jest kibicem GieKSy, ale przez te wszystkie lata był on symbolem i synonimem zmarnowanego talentu oraz absolutnej stagnacji, a wręcz cofania się w rozwoju. Kufel był coraz słabszy i dodatkowo jemu zdarzały się dziwne zachowania na boisku o znamionach odpuszczania. Tak więc i jego pozostanie byłoby pokazaniem, że w klubie tolerujemy tę przeciętność, ten marazm, którego Kamil był jednym z symboli.

Pozostali zawodnicy, którzy opuszczają nasz klub nie mieli już większego wpływu na postawę zespołu na boisku. Antonin Bucek generalnie się nie sprawdził, choć kilka dobrych meczów zaliczył. Pozostali byli praktycznie rezerwowymi, którzy jednak w różnych okresach czasu dostawali sporo szans, ale zupełnie nie spełnili oczekiwań i okazali się niewypałami.

Szczególnie cieszy, że pozbyto się z klubu największego darmozjada w historii GieKSy. Bo o ile tacy zawodnicy jak Pitry, Wróbel, Fonfara zrobili jednak w pewnym okresie dla zespołu coś dobrego, to Piotr Petasz okazał się jedną z największych pomyłek. Nie ma co wnikać w brak jego zaangażowania ogólnie na meczach i treningach, ale apogeum jego postawy był mecz z Zagłębiem Lubin, o którym napisano już wszystko. Takiego sabotażu, takiego odpuszczenia meczu nie było w GieKSie chyba nigdy. I o ile na przykład takiemu Pitremu – mimo wszelkich negatywnych słów na jego temat – należy oddać, to co swego czasu dla GieKSy zrobił, tak Petasz okazał się olbrzymią pomyłką i oby już nigdy kogoś takiego w naszym klubie.

Podpisano natomiast nowe kontrakty z kilkoma zawodnikami. Zostaje Sławomir Duda, który jednak musi mocno popracować i odbudować dyspozycję, która swego czasu miał. Potrafił grać twardo w środku boiska, a znaliśmy go także jako strzelca. W ostatnim sezonie mocno się zatracił, ale nowa umowa to szansa na wskoczenie ponownie na dobry poziom, czego mu życzymy. Cieszy też podpisanie kontraktu z Kamilem Bętkowski. Wydawało się, że trener Piekarczyk niespecjalnie widzi dla niego miejsce w zespole, ale jednak Kamil szansę dostanie. Na jego barkach może spoczywać spora odpowiedzialność, bo w środku boiska może być reżyserem gry. Potencjał ma – to jest pewne i szkoda, że dyspozycji z meczu w Siedlcach nie utrzymał dalej. Ale będzie miał na to okazję w nadchodzącym sezonie. Oczywiście umowa też została podpisana z Mateuszem Kamińskim, który w przekroju sezonu po Goncerzu był może drugim najlepszym zawodnikiem.

Do klubu zaczynają też przychodzić nowi zawodnicy, jak utalentowany Wojciech Jurek czy doświadczony Maciej Bębenek. Widać więc, że zespół również powoli się wzmacnia i zwłaszcza przyjście szybkiego i przebojowego Bębenka może napawać optymizmem.

Jak cienka granica jest pomiędzy pesymizmem, a optymizmem co do nadchodzącego sezonu pokazały wspomniane informacje. Szatnia została wyczyszczona z zawodników będących symbolem ostatnich kilku fatalnych lat. Naprawdę, gdy wyobrażam sobie, że mogli zostać, aż się wzdrygam. Miałbym poczucie, że znów jestem na meczach, znów działam, ale jest to tak mega beznadziejne, bez przyszłości.

Nadzieja jednak wraca, szatnia jest praktycznie czysta i należy znów wierzyć. Szatnia jest czysta, mamy dobrego trenera, powoli pojawiają się wzmocnienia. Oczywiście to nie oznacza sukcesów z automatu, ale zwiększa to jednak prawdopodobieństwo, ze taki sukces będzie.

I naprawdę pomóżmy klubowi, pomóżmy zespołowi. Od początku sezonu znowu mobilizacja, znowu wiara w dobre wyniki i znowu… pompowanie balona!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


6 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

6 komentarzy

  1. Avatar photo

    marek

    16 czerwca 2015 at 14:40

    Ja jestem bardzo ciekawy, dlaczego w kwestii nowego trenera nie było w ogóle tematu Brosza. Ktoś wie, czy klub w ogóle brał go pod uwagę, w ogóle z nim rozmawiał, oferował mu coś?

  2. Avatar photo

    dzdzdz

    16 czerwca 2015 at 18:04

    a na cholere inny trener niż Piekarczyk? Nie przyszedł Ojrzyński, Urban to on zostaje . Po co nam kolejny trener pokroju Stawowego czy Skowronka, Moskala… da sie wymieniać do skutku.

  3. Avatar photo

    Irishman

    16 czerwca 2015 at 23:23

    Świetnie napisane! To jest tak, że jak się remontuje dom, a zostawi butwiejącą podłogę albo jakieś przeżarte wilgocią ściany to niedługo trzeba cały remont powtarzać od początku. Tak zrobiliśmy rok temu i to nam groziło teraz. Na szczęście ktoś w klubie poszedł po rozum do głowy i wielka chwała mu za to!
    Nareszcie skończyliśmy stosować półśrodki i dlatego ten optymizm faktycznie wraca!

  4. Avatar photo

    MarianoItaliano

    17 czerwca 2015 at 22:11

    Wojciech Trochim 🙂 bardzo dobry piłkarz

  5. Avatar photo

    Sebastian

    18 czerwca 2015 at 14:00

    Można zrzucić winę na trenerów, ale nasuwa mi się jedno powiedzonko „w gównie to i dżepetto nie wyrzeźbi”. A co do przyszłego sezonu to mam nadzieję zobaczyć w końcu na Bukowej tych kilkanaście tysięcy ludzi którzy polubili akcję stadion dla Katowic. Bo kliknąć „lubię to” każdy potrafi ale poprzeć to czynem to już sztuka na którą większości niestety kurwa nie stać…
    PS. Genialny felieton, jak zwykle zresztą 🙂

  6. Avatar photo

    kibic

    18 czerwca 2015 at 16:06

    Kazdy z nas mazy aby na bukowa wrucili kibice a stadion sie zapelnil ,niestety jestem realista i w to nie wierze do puki w klubie nie nastapia zmiany,potrzeba przebudowac konkretnie druzyne,sciagnac pilkarzy dla kturych ludzie beda chodzili na mecze,ale na radzie dwa transfery i to wedlug mnie wzmocnienie tylko druzyny rezerw niw 1 skladu,kiedy wreszcie Cygan dotrzyma slowa i zacznie budowac druzyne,przeciesz przes ostatnie lata nas tylko oszukuje,gdzie sa kibice dlaczego nikt nie zwraca sie do zarzadu aby okreslili plany na przyszlosc i sklad druzyny ,poco nam w klubie pilkarze z innych druzyn co nie graja w obecnych drurzynach lub z nizszych lig pilkarze co zatykaja tylko dziury,czyh w klubie ktos odpowiada za szukanie pilkarzy przeciesz mozna znalesc zawodnikow na wschodnim rynku lub w czechach,mam nadzieje ze wreszcie cos sie zmieni bo ludzie maja dosc Cygana,zarzadu i paru kolesi kibicowskich co stoja murem za tym co jest obecnie,nikt juz niechce ogladac przyjezdrzajacych wsiokow do Katowic a do tego jeszcze nas ogrywaja,aby znowu po paru meczach nie bylo trzeba robic zmian,niech ktos w klubie podejmie meska decyzje nadszed czas abysmy wrucili do ekstraklasy innego wyjscia niema,jesli niechca nic robic to przegonmy tych darmozjadow zyjacych z kasy miasta

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice

Odszedł od nas Sztukens

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci kibica GKS Katowice Grzegorza Sztukiewicza.

Grzegorz kibicował GieKSie „od zawsze” – jeździł na wyjazdy już w latach 90. Był także członkiem Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”. Na kibicowskim forum wpisywał się jako NICKczemNICK, ale na trybunach był znany jako Sztukens.

Ostatnie pożegnanie będzie miało miejsce 4 września o godzinie 14:00 w Sanktuarium  św. Antoniego w Dąbrowie Górniczej – Gołonogu. 

Rodzinie i bliskim składamy najszczersze kondolencje. 

 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

GieKSa znów na koniec karci Górnik

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W przerwie reprezentacyjnej spotkały się drużyny GKS Katowice i Górnik Zabrze. Półtora tygodnia po ligowym Śląskim Klasyku, mogliśmy na Bukowej znów oglądać derbową rywalizację, tym razem w formie meczu kontrolnego.

W 10. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Łukowskiego, Arkadiusz Jędrych uderzał głową, ale nad poprzeczką. W 25. minucie GKS miał idealną okazję do zdobycia bramki. Znów po kornerze wykonywanym przez Łukowskiego, piłkę zgrywał Jaroszek, ta po rykoszecie leciała w kierunku bramki, gdzie na wślizgu jeszcze próbował ją wepchnąć do bramki Łukasiak, jednak obrońcy Górnika wybili piłkę z linii bramkowej. Po pół godziny pierwszą okazję miał Górnik – z około 17 metrów uderzał Chłań, ale czujny Rafał Strączek złapał piłkę. W 37. minucie do prostopadłej piłki z chaosu doszedł Eman Marković, który wyszedł sam na sam i płaskim strzałem pokonał Loskę. Chwilę później z kontrą ruszyli katowiczanie, Błąd i Rosołek mieli naprzeciw jednego obrońcę, Maciej zdecydował się na strzał, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką. W 43. minucie ponownie Rosołek uderzał z dystansu, ale bez problemu dla Loski. Do przerwy GKS prowadził posiadając lekką przewagę. Górnik nie zagroził poważnie naszej bramce.

W przerwie trener dokonał kilku zmian w składzie. W 50. minucie po zwodzie uderzał na bramkę Wędrychowski, ale bramkarz bez problemu poradził sobie z tym strzałem. Chwilę później wdzierał się w pole karne Massimo, ale został powstrzymany. W 55. minucie znakomitą okazję miał Zahović, który dostał od Massimo piłkę i z centrum pola karnego uderzał na bramkę, jednak nasz golkiper świetnie interweniował. W 68. minucie Bród podał do Swatowskiego, ten uderzał kąśliwie, ale bramkarz wybił na róg. Po chwili korner wykonywał Rejczyk, a Jędrych uderzał głową, minimalnie niecelnie. W 74. minucie do wybitej przed pole karne piłki dopadł Chłań i strzelił mocno, ale świetnie interweniował nasz golkiper. Po chwili jednak było 1:1, gdy po rzucie rożnym najwyżej wyskoczył rekonwalescent Barbosa i mocnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 82. minucie Galan uderzał z dystansu, ale prosto w ręce bramkarza. Trzy minuty przed końcem koronkową akcję przeprowadził… Klemenz z Buksą, a ten pierwszy po odegraniu znalazł się w idealnej sytuacji, jednak po nodze rywala strzelił nad poprzeczką. W 90. minucie katowiczanie przeprowadzili decydującą akcję. Galan podał do Swatowskiego, ten mocno wstrzelił, a na wślizgu Buksa strzelił zwycięską bramkę. Druga połowa była już bardziej wyrównana, a momentami Górnik osiągał lekką przewagę. Jednak to katowiczanie okazali się zwycięzcami i podobnie jak w ligowym klasyku na Nowej Bukowej, w samym końcu strzelili zwycięską bramkę.

3.09.2025 Katowice
GKS Katowice – Górnik Zabrze 2:1
Bramka: Marković (37), Buksa (90) – Barbosa (74)
GKS: (I połowa) Strączek – Rogala, Jędrych, Paluszek (8. Jaroszek), Wasielewski, Łukowski – Błąd Bosch, Łukasiak, Marković – Rosołek.
(II połowa) Strączek – Bród, Klemenz, Jędrych, Rogala (60. Trepka), Łukowski (60. Galan) – Wędrychowski, Bosch (60. Milewski), Marković, Rejczyk, – Buksa
Górnik: (wyjściowy skład): Loska – Olkowski, Szcześniak, Pingot, Lukoszek, Chłań, Donio, Goh, Dzięgielewski, Zahović, Massimo. Grali także: Podolski, Tsirogotis, Barbosa.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Adrenalina i wystrzały endorfin

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Cóż to był za mecz! To właśnie dla takich chwil warto być kibicem. Wiadomo, że czasem się wygrywa, czasem przegrywa, w końcówkach meczów jest nadzieja na odrobienie strat czy utrzymanie wyniku, a bywa i tak, że po pierwszej połowie jest pozamiatane w jedną czy drugą stronę. Co jakiś czas zdarza się natomiast mecz-perełka. Zwroty akcji, piękne bramki, kapitalne interwencje bramkarzy, a w dobie VAR, te momenty napięcia, a potem euforii lub rozczarowania. Na Nowej Bukowej wczoraj było wszystko. Naprawdę – nie skłamię, jeśli powiem, że był to jeden z najbardziej emocjonujących meczów, na których byłem.

Ile tam się działo… Najpierw dominacja GieKSy, znów nawałnica imienia Stałych Fragmentów Gry, kilka okazji bramkowych. Strzały z dystansu Nowaka czy Kowalczyka. Wybita piłka z linii po uderzeniu głową Zrelaka. I nagle – szok. Jedna kontra Radomiaka – ale jaka! Na pełnej szybkości, na sprincie, z przewagą. Szybki zwód Balde i piękny strzał w boczną siatkę od wewnętrznej strony. Kudła bez szans. I GieKSa dalej cisnęła swoje, znów okazje i szybko bramka wyrównująca.

A to co zrobił Bartosz Nowak to był prawdziwy majstersztyk. Inteligencja zawodnika, ale też decyzja o podjęciu ryzyka niekonwencjonalnego zagrania. I to wykonanie. Rzut wolny godny mistrzów. Na powtórkach jeszcze lepiej to wygląda niż było na żywo. Bo tutaj nie tylko technika się liczyła. Odległość była naprawdę spora i żeby nie dać szans świetnemu przecież wczoraj Majchrowiczowi, musiał tę piłkę uderzyć naprawdę mocno. Perfekcja.

A po chwili łyżka, a w sumie to spora łycha dziegciu w tej beczce felietonowego miodu. GKS znów traci bramkę w ostatnich pięciu minutach połowy. No ludzie, zlitujcie się i utrzymujcie tę koncentrację, bo ileż można? W dwunastu ostatnich meczach to już trzynasta bramka stracona pięć lub mniej minut przed końcowym gwizdkiem. Naprawdę sztab trenerski i ludzie odpowiedzialni za „fizykę” powinni każdemu zawodnikowi dać tabletki z kofeiną czy kostki cukru, do zażywania około 30. minuty meczu, żeby nie zasypiać pod koniec pierwszej czy drugiej połowy. Bo to zbyt powtarzalne, żeby nic z tym nie robić. Do diabła! Arsene Wenger tak kiedyś robił w Arsenalu, przed meczami, co prawda potem po tej kofeinie zawodnicy latali do kibla, ale to szczegół.

Koniec dziegciu, wracamy do miodu. Nawet po straconej bramce na 2:2 katowiczanie jeszcze mieli świetną okazję, ale znanym tylko sobie sposobem Majchrowicz fenomenalnie wyciągnął ręką piłkę po strzale Kowalczyka. Mamy trochę pecha do interwencji bramkarzy w tej rundzie, bo przecież bardzo podobną obronę zaliczył Kacper Tobiasz, gdy przy Łazienkowskiej uderzał jego imiennik – Łukasiak.

Po przerwie już tyle bramek nie było, ale nadal GKS grał dobrze. No i wisienką na torcie było piękne uderzenie Marcina Wasielewskiego. I tu podobnie jak przy golu Nowaka, bramka jest jeszcze piękniejsza, gdy ogląda się ją na powtórkach, zwłaszcza tych zza bramek. Sposób, w jaki zgasił tę uderzoną przecież z powietrza piłkę, jak futbolówka płasko, a jednocześnie z rotacją, poleciała do bramki… palce lizać, to golazo.

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę wielu kibicom, że nasz zawodnik nazywa się Marcin WasiElewski. Tam jest „e” w środku, w odróżnieniu od Marcina Wasilewskiego, byłego reprezentanta Polski, zawodnika Anderlechtu i Leicester. Tak, ten co grał w Belgii i Anglii był w GKS kiedyś na testach, nawet załapał się na przedsezonową drużynową fotkę, ale do GKS nie trafił. Więc jak coś to nie on. A piszę o tym dlatego, po przy skandowaniu nazwiska po golu czy przy czytaniu składów, mocno przebija się jeszcze nieprawidłowo wykrzykiwane nazwisko naszego ofensywnego obrońcy. Więc dodawajcie tam to „e”.

Co do gola Marcina, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na zachowanie Mateusza Kowalczyka, który rozprowadzając tę akcję był faulowany, ale zdecydował się utrzymać się na nogach i dzięki temu padła bramka. To jest ta waleczność!

To nie był koniec emocji. Zamarliśmy, gdy Tapsoba strzelił bramkę na 3:3, a ja niemal wpadłem w wewnętrzną furię z powodu n-tego straconego gola w końcówce. Można było już zaczynać psioczyć, że znów grając dobrze, zwycięstwo nam się wymyka na sam koniec.

A potem mieliśmy piłkarskie ASMR. Osobiście jestem absolutnym fanem doznań słuchowych na stadionach. Nie chodzi mi jednak stricte o doping, tylko niuanse, zmiany dynamiki odgłosów reakcji trybun. I wczoraj to było coś absolutnie kapitalnego. Prześledźcie sobie w transmisji z meczu czy filmik z decyzji sędziego po VAR. Wygląda to tak, że sędzia podbiega do monitora i w tym czasie kibice GKS lekko, ale śpiewają, bębniarze walą w bębny. Arbiter odbiega od monitora i było wiadomo, że zaraz będzie decyzja. Nagle robi się nienaturalna, niemal absolutna cisza, bębny przestają brzmieć – w powietrzu czuć ogromne napięcie i nadzieję. Sędzia pokazuje gest ekranu i anulowania gola i momentalnie, z tej ciszy, niczym eksplozja bomby, stadion wybucha euforyczną radością. Ten ryk był większy niż przy golach. Coś absolutnie wspaniałego.

Sędzia Tomasz Kwiatkowski to ciekawy przypadek. Gdy robiłem newsa o arbitrze na to spotkanie, zapomniałem dać wzmianki, że oprócz meczów GKS, sędziował też jeden niezwykle istotny dla naszego klubu pojedynek. Przedostatnia kolejka sezonu 2023/24 i pamiętne derby Trójmiasta, kiedy to jedynie zwycięstwo Lechii dawało nam realną szansę na awans. Doliczony czas gry, sędzia wzywany do VAR-u, aby sprawdzić potencjalny rzut karny dla Arki. Gdy byliśmy już pewni, że jedenastka dla gdynian będzie podyktowana, a nas czekają baraże, sędzia wykonał gest pokazujący, że karnego nie będzie. I wczoraj dokładnie, z identyczną ekspresją ten gest powtórzył. Piękne dla nas deja vu.

A potem było już nerwowe oczekiwanie na końcowy gwizdek. Rzadko kiedy, ale ciężko było mi usiedzieć na miejscu, więc musiałem sobie stukać o pulpit. A gdy ostatnia para z ust arbitra poszła, stadion ogarnęło wielkie szczęście. GieKSa wygrała mecz!

„Kibice to tygrysy, a takie mecze tygrysy lubią najbardziej” – powiedział Rafał Górak na konferencji, gdy spytałem go o wagę takich właśnie spotkań dla budowania drużyny. Nie da się ukryć, nawet jeśli piłkarze i trenerzy przykładają dużą wagę do taktyki, tych wszystkich półprzestrzeni, faz przejściowych i trzecich tercji, to to, co buduje całą otoczkę futbolu, jako dyscypliny sportowej, to właśnie takie spektakularne emocje, radości, rozpacze, ale właśnie też mecze z tak wielkim napięciem, jak wczoraj. Ktoś powie – fajnie by było mieć drużynę, która dominuje w lidze. Jednak zastanawiam się, czy naprawdę byłoby ciekawe być takim kibicem Celtiku czy Rangersów, którzy w lidze ekscytujące mecze mają tylko między sobą, a tak poza tym to w kraju wszystkim dają oklep, a w Europie od wszystkich dostają oklep? Nuda straszna. My też tej nudy doświadczaliśmy. Przecież nawet w pierwszej lidze przez wiele, wiele lat, takie mecze był rzadkością.

W końcu tego Radomiaka pokonaliśmy. Poprzedni sezon – wiadomo, nieudana inauguracja, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czym tę ligę się je. W Radomiu mecz, który mogliśmy zarówno wygrać, jak i przegrać. Ja pamiętam jeszcze starcie z Radomiakiem w Pucharze Polski – też przegrane. Dlatego w końcu przełamaliśmy tego rywala. To też się ceni. I to mimo wspomnianej dyspozycji Majchrowicza, który Nowej Bukowej nie będzie wspominał dobrze, bo przecież chłopak przeżywał euforię kibiców GKS za swoimi plecami już w marcu, gdy przyjechał tutaj na otwarcie nowego stadionu, jako piłkarz Górnika. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to jedyny piłkarz przeciwników, który już dwa razy zdążył polec na Nowej Bukowej, ale przypomniało mi się, że jest przecież jeszcze Dawid Abramowicz.

Było trochę kontrowersji w tym meczu, ale nie wydaje się, że były one aż tak oczywiste, żeby trener Joao Henriques aż tak płakał. Szczerze mówiąc widziałem go jako szkoleniowca stonowanego, poukładanego, a teraz zaczyna przeżywać syndrom oblężonej twierdzy. Już po poprzednim którymś meczu był bardzo nieprzyjemny dla dziennikarza na konferencji prasowej, dodatkowo przejechał się po arbitrze Wojciechu Myciu, rzucając jakieś kuriozalne teksty o swoich rodzicach. Tutaj też lekko zaczepnie potraktował redaktora Karola Bugajskiego, a jednocześnie nie chciał powiedzieć wprost, że chodzi mu o sędziów. Wygląda na to, że trener Henriques lekko odpływa i nie zdziwię się, jak zawinie niedługo manatki.

Zwycięstwo było ze wszech miar ważne. Nie tylko ze względu na punkty, choć zaraz do tego przejdę, tylko z powodów mentalnych. Schodzenie na przerwę reprezentacyjną po zwycięstwie to moment bardzo ważny, można odetchnąć, można odpocząć, w relaksie przyglądać się sobotnim i niedzielnym meczom tej kolejki. A co do punktów? Nagle okazuje się, że po siedmiu kolejkach mamy zaledwie jedno oczko mniej niż rok temu. A przecież 12 miesięcy temu byliśmy choćby po spektakularnym triumfie nad Jagiellonią. Choć przyznam, że to poprzedniego sezonu nie wiedziałem, ile ważą trzy punkty w piłce, to teraz deficyt tego jednego oczka jest niewielki. Mam w głowie takie dwa progi – jeden pewnej elementarnej przyzwoitości to średnia 1 punkt na mecz. To dawałoby w ostatecznym rozrachunku 34 punkty na sezon. Raczej za mało, żeby się utrzymać (choć akurat w poprzednich rozgrywkach spadku by nie było), ale jest to liczba dająca punkt wyjścia. Drugi próg to 38 punktów, który według mnie daje 95% szans na utrzymanie. Więc ten pierwszy stopień już mamy. Teraz należy go po prostu nie wytracić.

To był 300. mecz Rafała Góraka, a więc piękny jubileusz uczczony zwycięstwem. Co to jest za historia trenera w GieKSie. 76 meczów w pierwszej kadencji i aż 224 w obecnej. Historia filmowa, naznaczona nauką zawodu na szczeblu pierwszej ligi, potem już jako dojrzały szkoleniowiec przebrnięcie przez wszystkie plagi tego świata, aż do momentu w którym jest obecnie. Pięknego momentu, bo w ekstraklasie. Oczekujemy, żeby na 400. mecz było Mistrzostwo Polski. No dobra… niech będzie przynajmniej Puchar Polski.

Przed nami teraz chwila odpoczynku. Za dwa tygodnie gramy w Gdańsku z Lechią. I tutaj dwie kwestie, z których obie poruszyłem na konferencjach po meczu w Zabrzu i wczoraj. Przede wszystkim trzeba zrobić coś, żeby zacząć lepiej grać i punktować na wyjazdach. To duży problem już od wiosny, bo tam też w pewnym momencie dostawaliśmy regularny oklep w delegacjach. Druga sprawa to kwestia typowo motywacyjna, niezależnie od lokalizacji meczu. Z Arką i z Radomiakiem to też były tygrysy, drapieżne, walczące, tłamszące przeciwnika. A w Zabrzu zaledwie takie milusie kotki. Trzeba więc podziałać tak, aby ta agresja była na przyzwoitym poziomie niezależnie od meczu. Bo to, że w piłkę ta drużyna grać potrafi – pokazała już w tym sezonie. Gdy nasz zespół przyciśnie przeciwnika, mamy naprawdę dobrą ofensywę. Do poprawy oczywiście jest też ta gra obronna, bo nie można grać tak dobrze i tracić tyle bramek.

Powtórzę – piękne to było widowisko i znakomita GieKSa. Dla takich meczów warto być kibicem. Jeśli dla takiego starego pryka, jak ja (no dobra, nie takiego starego) mecz potrafi nadal wzbudzić tyle emocji, to wiedz, że coś się dzieje.

A jeśli bębniarze, którzy walą w te bębny niezależnie czy GKS zdobywa czy traci bramkę, nagle zastygają w bezruchu, gdy sędzia ma ogłosić decyzję VAR – to wiedz, że coś się dzieje do kwadratu.

Eksperci w Canal Plus nie mogli się nachwalić tego spotkania. To prawda. Ten mecz to była sól piłki nożnej.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga