Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Oj Alan, Alan… Co my z Tobą mieliśmy?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Cichy i małomówny, a ileż emocji wywoływał ten zawodnik. Zarówno wśród kibiców, jak i nas, piszących na GieKSa.pl. Proszę Państwa – Alan Czerwiński.

Mało jest piłkarzy, którym po odejściu poświęcamy osobny artykuł. Alan podpisał kontrakt z Zagłębiem Lubin i spełnia się jego marzenie o grze w ekstraklasie. Niestety nie stanie się to za sprawą GKS Katowice. Żeby zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej, zawodnik musiał zmienić barwy klubowe.

Alan Czerwiński do GieKSy przyszedł w 2012 roku z Rekordu Bielsko-Biała. To było za czasów Rafała Góraka i stosunkowo szybko przebił się do podstawowego składu. Tak naprawdę nie wyróżniał się specjalnie negatywnie, gdy jego zadania były głównie ofensywne. Wręcz przeciwnie – od początku w ofensywie pokazywał potencjał. Jak choćby w wygranym 4:2 meczu ze Stomilem Olsztyn, kiedy to pięknie technicznym lobem uderzył w poprzeczkę, a Deniss Rakels dobił do bramki. Kilkukrotnie jego rozpęd na skrzydle pokazywał, że da się grać w taki sposób. Nigdy nie czepialiśmy ofensywnych możliwości Alana, bo widać było, że te możliwości są, choć często nie były wykorzystane.

Gorzej było z obroną i duży problem pojawiał się, gdy zawodnik był wystawiany na prawej stronie defensywy. Grał koszmarnie. Nie trzymał się swojej pozycji, nie potrafił grać agresywnie, rywale mu uciekali, przegrywał pojedynki 1 na 1, pojedynki szybkościowe, dawał się wkręcać w ziemię. Zdarzało się też, że unikał odpowiedzialności, oddalając się po brytyjsku od miejsca zagrożenia. Tak było choćby w meczu w Jaworznie z Tychami, gdy nominalni gospodarze strzelali bramkę, a Alan po prostu czmychnął z miejsca zagrożenia. W meczu z Bełchatowem przegranym 0:5 miał udział przy czterech straconych bramkach. Bracia Makowie kręcili nim jak chcieli i chyba do dzisiaj są jego zmorą. Podobnie zresztą było w meczu na Bukowej, gdzie obie bramki z Bełchatowem padły z jego skrzydła. Gdy zapytaliśmy Michała czy tam Mateusza o to, czy cieszył się na perspektywę spotkania się na boisku z Alanem, uśmiechnął się tylko znacząco.

Zawodnik kompletnie się nie nadawał do obrony i pokusiliśmy się o stwierdzenie, że „nigdy nie będzie obrońcą”. Krytykowaliśmy trenera i kolejnych szkoleniowców, którzy robili mu krzywdę wystawiając go na obronie, a jednocześnie nie wykorzystywali potencjału w ofensywie.

Nie da się ukryć, że Alan miał u nas… przechlapane i w pewnym momencie był najbardziej krytykowanym zawodnikiem. Nieraz się zastanawiałem, czy nie przesadzamy (oczywiście głównie moja skromna osoba) z tą krytyką i czy chłopak się nie załamie. Z drugiej strony wychodziłem z założenia, że jednak to jest GKS i wspieramy piłkarzy, ale do pewnego momentu. Gdy moment przyzwoitości jest przekroczony i gra jest koszmarna, wtedy zawodnik musi wziąć ciężar krytyki na swoje barki i zrobić wszystko, żeby udowodnić, że jednak się mylimy.

W GieKSie zazwyczaj szło to w inną stronę. Piłkarze za krytykę stroili fochy, obrażali się, a wręcz wzywali na rozmowę. Pamiętacie zapewne sytuację, gdy Wołek odmówił nam wywiadu i zrobiła się z tego cała afera. Z jego ust padały teksty o niezasłużonej krytyce i braku znajomości piłki nożnej. Sam Wołek jednak nie potrafił powiedzieć, o jaką krytykę chodzi w kontekście jego osoby. Wkrótce miałem spotkanie z kilkoma starszymi piłkarzami i tak naprawdę już tematu Wołka nie było, tylko ogólnej krytyki i przede wszystkim właśnie toczyło się to w kontekście Alana. Rada drużyny miała pretensje o nadmierne jechanie po tym zawodniku. Samego Alana na tym spotkaniu nie było i tak naprawdę poza jednym zdawkowym „tak jedziecie po mnie”, nigdy nie usłyszałem, żeby on osobiście zgłaszał jakieś pretensje, choć na pewno swoje myślał.

To były te najgorsze początki Alana, potem było już lepiej, ale nadal w obronie to nie było to. Musiało upłynąć wiele czasu, żeby zawodnik poczuł się bardziej ugruntowany, nie tylko  na obronie, ale w ogóle na boisku. Oprócz tych mankamentów, które wymieniliśmy, widoczna była także bojaźń. Zawodnik bał się brać na siebie odpowiedzialność. Czasem odnosiliśmy wrażenie, że boi się grać w piłkę.

Z czasem jednak coś w tej grze drgnęło. Piłkarz przede wszystkim zaczął być agresywny. Pamiętam taki mecz w Głogowie, kiedy GKS wygrał 2:1 i Alan nie tylko strzelił gola, ale przede wszystkim – brzydko mówiąc – nie pierdolił się z rywalami. Grał na tyle ostro, że raczej cudem nie ujrzał dwóch żółtych kartek, ale to się bardzo podobało. Takiej walki oczekiwaliśmy i przecieraliśmy oczy ze zdumienia, że robi to właśnie Alan. Później ta agresja w grze była widoczna coraz częściej.

Piłkarsko też było coraz lepiej. Powoli zaczynał grać w destrukcji, potrafił odebrać piłkę rywalowi, grał wślizgiem, dobrze czytał grę. Co jakiś czas i w ofensywie się udzielał i bywały z tego groźne sytuacje. Ogólnie jego poziom powoli, acz systematycznie, podnosił się.

Aż doszliśmy do zakończonego sezonu. Jesień bardzo już dobra w wykonaniu zawodnika, do gry obronnej praktycznie nie mogliśmy się przyczepić, a w ofensywie oprócz potencjału pojawiła się także naprawdę spora jakość. Alan nie tylko potrafił sobie robić na skrzydle „tory kolejowe” (autor tego określenia: Grzegorz Goncerz), ale przede wszystkim nie grał na pałę. Alan patrzy, rozgląda się i stara się dograć do partnera, a nie w eter. Naprawdę miło się patrzyło na jego wejścia bokiem i nie przypadkowe centry, tylko podania po ziemi, takie wycofania na 12., 15., 16. metr. Kilka razy po takich akcjach padły bramki. A jeżeli jego partnerzy nie dochodzili do piłek, tak jak w wiosennym meczu z Miedzią, to dlatego, że nie było ich tam, gdzie być powinni, a nie ze względu na złe podanie.

To wszystko spowodowało, że Alan Czerwiński został piłkarzem roku 2016, w plebiscycie Złote Buki.

Wiosna była już dość słabsza, ale Czerwiński był zawodnikiem, do którego najmniej było pretensji. Trochę błędów w obronie popełnił, ale jednak trzymał poziom. Na pewno znacząco spadł jego udział w ofensywie i w niektórych meczach był niewidzialny.

Pod zawodnika podchodziło już kilka klubów – mówiło się o Wiśle czy Jagiellonii. Obrońca jednak pozostał w GKS i chciał walczyć o awans. To się niestety nie powiodło i dziś już będzie grać na chwałę Miedziowych.

Sam nie wiem, czy poradzi sobie w ekstraklasie. Jestem i byłem dość krytyczny wobec zawodnika i nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że da radę. Ale mogę stwierdzić jedno – piłkarz poczynił ogromny postęp w ciągu tych kilku lat – zarówno piłkarski, jak i mentalny. Owszem, ma jeszcze mankamenty. Zdarza mu się pogubić jak za starych czasów (np. mecz ze Stomilem w Olsztynie). Nie wiem, czy jeśli nie trafi znów na szybkich skrzydłowych, to nie da się wkręcić w ziemię. Wiem jednak, że w kaszę już sobie dmuchać nie da. Jak będzie trzeba powalczyć, to będzie to robił. Jeśli trafi na trenera, który odpowiednio go nastawi i nakręci – może to być czołowy wojownik ekstraklasy.

Nie wiem na ile jest prawdy w tym, że zawodnik korzystał z pomocy psychologa sportowego, ale jeśli tak – to wielki szacun i widać efekty. Mam przede wszystkim szacunek do zawodnika, że przetrwał naszą jazdę po nim i zamiast płakać z pretensjami, tak jak większość jego kolegów-piłkarzy, on po prostu wziął się za siebie, wziął się do roboty i po prostu stał się lepszym piłkarzem. Dodatkowo pokazując nam, że też się mylimy i stwierdzenie, że „nigdy nie będzie obrońcą” nie sprawdziło się. Jest solidnym, dobrym obrońcą. To poważny i ambitny piłkarz, sportowiec – a takich w GKS w ostatnim czasie ze świecą było szukać.

Co my z Tobą Alan się nawkurzaliśmy… Nie można było od początku tak grać? To oczywiście pół żartem, pół serio. Ja osobiście niezmiernie cieszę się, że poszedłeś do przodu i życzę Ci wszystkiego dobrego na ekstraklasowych boiskach. Za ciężką robotę, którą wykonałeś – należy Ci się ekstraklasa. Za to, że byłeś lojalny wobec GieKSy. Za to, że nie żaliłeś się w mediach, tylko robiłeś swoje.

Dzięki!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

3 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

3 komentarze

  1. Avatar photo

    Mecza

    23 czerwca 2017 at 17:25

    Alan byłeś najlepszy w poprzednim sezonie i chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się że się cieszę na wiadomość o odejściu najlepszego piłkarza. Zasługujesz na szansę w najwyższej klasie. Gdy był pomysł przejścia już zimą to by była mega idiotyczna decyzja. GKS miał awansować i pewny plac na prawej obronie w wyższej lidze, do tego pensja na czas, nie to co w Krakowie.

  2. Avatar photo

    stara ekipa

    24 czerwca 2017 at 01:54

    Alan powodzenia ! sprawdz jeszcze jak Miro ustwial sie przy obronie i bedzie high level 🙂

  3. Avatar photo

    kibic bce

    24 czerwca 2017 at 15:27

    Ja ci synek zycze jak najlepiej. Podnos swoje uiejetnosci a bedzie dobrze. Jeden chyba z nie licznych co nie j.,,,, nadmiaru zelu na glowe.
    Nie to co kufel jest teraz w d… . a moglbyc z niego grajek nie zly. Wolal zelw i solary plus wycieczki po Silesi 🙁

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Popłynęli w Szczecinie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W niedzielne popołudnie piłkarze GKS-u Katowice pojechali na wyjazdowe spotkanie do Szczecina w ramach 27. kolejki PKO BP Ekstraklasy. W wyjściowej jedenastce doszło do czterech zmian i od pierwszej minuty zagrali Szymczak, Kuusk, Drachal i Gruszkowski.

Pierwszą połowę zaczęli zawodnicy GieKSy, ale nie stworzyli realnego zagrożenia. W trzeciej minucie Filip Szymczak wyszedł sam na sam z bramkarzem i mimo tego, że i tak był na spalonym, to nie zdołał pokonać Cojocaru. Chwilę później Alan Czerwiński ruszył prawą stroną boiska aż do linii końcowej i wrzucił piłkę w pole karne. Obrońca gospodarzy strącił futbolówkę wprost pod nogi Oskara Repki, który pokusił się o strzał zza pola karnego, ale został on zablokowany. Pierwszy kwadrans spotkania nie porwał piłkarsko, ale GieKSa częściej zapędzała się pod bramkę Pogoni i dłużej utrzymywała się przy piłce. W 15. minucie Kudła źle wybił piłkę i zrobiło się groźnie pod bramką GieKSy, na szczęście nasz bramkarz zdołał się zrehabilitować i wybronił strzał Kolourisa. Chwilę później znów Pogoń była bliska zdobycia bramki, ale zawodnik gospodarzy uderzył niecelnie. W 19. minucie zrobiło się sporo zamieszania w polu karnym Cojocaru, gdy Mateusz Kowalczyk delikatnie trącił piłkę głowa, zmieniając jej tor lotu, ale nic z tego nie wyszło. W kolejnych minutach gra przeniosła się głównie w środkową strefę boiska i żadna drużyna nie była w stanie skonstruować składnej akcji. W 33. minucie Koutris przeniósł piłkę nad bramką Kudły, uderzając lewą nogą. Chwilę później Drachal był bliski zdobycia bramki, ale w ostatnim momencie piłka mu odskoczyła. W 42. minucie Loncar uderzył głową z bliskiej odległości, ale Kudła zdołał ją wybić końcówkami palców. Po wznowieniu z rzutu rożnego Dawid Drachal chciał oddalić zagrożenie i w momenciem gdy wybijał piłkę, to podbiegł Kurzawa, który dostał prosto w skroń i potrzebował pomocy medycznej. W doliczonym czasie pierwszej połowy Gruszkowski rzucił się, aby zablokować strzał Koutrisa i piłka niefortunnie odbiła mu się od ręki. Po długiej przerwie i analizie VAR sędzia wskazał na jedenastkę, którą  pewnie wykorzystał Koulouris. Po tej bramce arbiter zakończył pierwszą połowę.

Na drugą połowę GieKSa wyszła w takim samym składzie, natomiast w drużynie Pogoni doszło do jednej zmiany. Po czterech minutach drugiej połowy Koulouris znów wpisał się na listę strzelców – tym razem pokonał Kudłę z bardzo bliskiej odległości, a piłkę wrzucił Kamil Grosicki, który przepchał i objechał bezradnego Alana Czerwińskiego. W kolejnych minutach GieKSa, chcąc odrabiać straty, odsłoniła się jeszcze bardziej, co próbował wykorzystać Wahlqvist, ale uderzył bardzo niecelnie. Po upływie godziny gry trener Rafał Górak pokusił się o potrójną zmianę. Na boisko weszli Błąd, Bergier i Galan. Chwilę późnej Arkadiusz Jędrych wpuścił swojego bramkarza na minę. Źle obliczył odległość do Kudły i zagrał zbyt lekko i niedokładnie do tyłu. Kudła musiał opuścić bramkę, aby ratować sytuację i po serii niefortunnych podań piłka trafiła pod nogi Grosickiego, jednak jego strzał został zablokowany przez naszego bramkarza. W 68. minucie Sebastian Bergier wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale nie trafił w światło bramki, była to idealna okazja na złapanie kontaktu. Chwilę później Loncar został sfaulowany przez Kuuska, ale sędzia puścił akcję i do piłki dobiegł Sebastian Bergier, który zaliczył… soczysty upadek. W kolejnych minutach gra zrobiła się bardzo rwana i było dużo niedokładności w obu zespołach. W 82. minucie Kacper Łukasiak pokonał Dawida Kudłę strzałem na dalszy słupek. Warto zaznaczyć, że ten zawodnik wszedł na boisko… minutę wcześniej. Pięć minut później Koulouris trzeci raz wpisał się na listę strzelców, pokonując Kudłę strzałem na długi róg. Chwilę później sędzia zakończył spotkanie.

6.04.2025, Szczecin
Pogoń Szczecin – GKS Katowice 4:0 (1:0)
Bramki: Koulouris (45-k, 49, 87), Łukasiak (82).
Pogoń Szczecin: Cojocaru – Wahlqvist, Loncar, Borges, Koutris (86. Lis), Gamboa, Ulvestad, Kurzawa (80. Smoliński), Przyborek (46. Wędrychowski), Grosicki (81. Łukasiak), Kolouris (88. Paryzek).
GKS Katowice: Kudła – Gruszkowski (62. Galan), Czerwiński, Jędrych, Kuusk (80. Komor), Wasielewski – Drachal (62. Błąd), Kowalczyk, Repka, Nowak (88. Marzec) – Szymczak (62. Bergier).
Żółte kartki: Kowalczyk.
Sędzia: Paweł Raczkowski (Warszawa).
Widzów: 19 938.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nie schodźcie z obranej drogi

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Co GKS Katowice wraca na swój stadion po nieudanym wyjeździe to wygrywa. Podobnie było tym razem. Po wysokiej porażce w Szczecinie (choć zbyt wysokiej patrząc na samą grę), katowiczanie mieli zmierzyć się z walczącą o życie Puszczą Niepołomice.

W końcówce sezonu takie mecze zawsze są trudniejsze niż – po pierwsze wcześniej, a po drugie – niż wskazywałaby na to tabela. Zazwyczaj drużyny z dołu się po prostu budzą – wcześniej czy później. Nie zawsze i nie wszystkie – te które pobudki nie zrobią lub nie zrobią jej odpowiednio wcześnie – spadają z ligi. Mamy w tym sezonie aż nadto przykładów. Obudziła się Korona – na samym początku rundy wiosennej – i dziś jest praktycznie pewna utrzymania. Niedawno na wysokie obroty wskoczył Radomiak – i choć przegrał ostatnio dwa mecze – również ma niezłą pozycję w tabeli, a przecież startowali od 0:5 do przerwy w Białymstoku. Skazywane na pożarcie Zagłębie Lubin wygrało dwa mecze i znacząco poprawiło swoją sytuację. A Śląsk Wrocław? Ci to dopiero zaczęli grać. Zagrzebani na ostatnim miejscu, pod wodzą Alana Simundzy zaczęli punktować aż miło i po wielu, wielu kolejkach w końcu osiemnaste miejsce opuścili i są na styku jeśli chodzi o bezpieczną strefę!

Zamieszana w walkę o utrzymanie Puszcza również czeka na to przebudzenie. Był jeden moment, w którym wydawało się, że podopieczni Tomasza Tułacza wskoczyli na właściwe tory. Mowa o wygranej w Gdańsku 2:0. Ta wygrana z zespołem z dołu tabeli, ale też dobrze wówczas grającą Lechią, była pewna i wydawało się, że Puszcza może stać się takim Radomiakiem czy Koroną. Nic z tych rzeczy. Co prawda potem zdarzyło się jeszcze zwycięstwo z Piastem, ale poza tym było słabiutko. Sytuację mógł też trochę uratować Puchar Polski, gdzie niepołomiczanie wygrali na Konwiktorskiej, ale potem Pogoń zmiotła ich w półfinale. Tym motywacyjnym drygiem mógł być też uratowany w doliczonym czasie gry z Rakowem remis. Nie wyszło. Puszcza przegrała w Katowicach i choć jest minimalnie nad kreską, czeka ich niebywała i ciężka batalia o pozostanie w lidze. Za tydzień grają z niezłym Radomiakiem, potem mają Pogoń i Lecha, będą też bezpośrednie potyczki ze Stalą i Śląskiem. Oj, nie będzie u Żubrów nudno.

To jednak problemy naszych ligowych rywali. GieKSa z tą walczącą o życie drużyną sobie poradziła i to przegrywając do przerwy. Nawet trener Tułacz – zasadniczo nieszczędzący swoim podopiecznym słów krytyki – dziwił się, że nie było aż takiej determinacji. Za to w Lidze Plus eksperci mówili, że z Puszczą narzucającą swój styl gry, przejąć tę rolę jest trudno – a GieKSie się to udało. Nie da się ukryć, katowiczanie zdominowali rywali i w tym kontekście był to jeden z najlepszych meczów w tym sezonie – no, powiedzmy druga połowa, bo do pierwszej można się przyczepić.

To był pierwszy mecz w obecnych rozgrywkach, w którym GieKSa przegrywała i przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W 28. kolejce. Dla porównania powiedzmy, że w ostatnich pięciu meczach poprzedniego sezonu, taka sytuacja miała miejsce… trzy razy (z Polonią, Tychami i Wisłą). Dlatego nawet jeśli taka sytuacja zdarza się raz na jakiś czas, to jednak tyle meczów bez odwrócenia ich losów to sporo. W drugą stronę mieliśmy to trzy razy – z Legią, Koroną i Motorem. A jedynymi drużynami, które pozostają bez przechylenia szali na swoją korzyść są Piast, Puszcza, Śląsk, Lechia.

Żeby dołożyć łyżeczkę dziegciu co do wczorajszego spotkania, to trzeba przyznać, że do pewnego momentu aspirowało ono do jednego z najbardziej frustrujących w tym sezonie. Mam tu na myśli taką niemoc, pewnego rodzaju bezsilność, która – wydawało się – może mieć miejsce. Bo jak przegrywaliśmy wysoko, to GieKSa była ewidentnie słabsza. Jak przegrywaliśmy mecze, których nie powinniśmy przegrać, bo graliśmy dobrze, była irytacja i złość. Ale wczoraj to było jeszcze coś innego. GieKSa niby atakowała, niby stwarzała sytuacje, ale ostatecznie wszystko szło w ręce Komara, ewentualnie było niecelne, tak jak strzał Dawida Drachala z początku meczu. Dodatkowo było widać dużą determinację i dynamikę. To nie był chodzony mecz. Z jednej strony można było myśleć, że taka gra daje szansę na pozytywny rezultat, z drugiej te wykończenia były dość mizerne. No i przede wszystkim Puszcza prowadziła po naszym dość dużym błędzie. Więc trzeba było zdobyć nie jedną, a dwie bramki. Niewiadomą było, jak się to wszystko potoczy.

Ta łyżka dziegciu się zdematerializowała, bo ostatecznie GKS w drugiej połowie grał podobnie jak w pierwszej, a dodatkowo wzmocnił ten sposób gry i w końcu zaczęło wychodzić. Czyli wchodzić. Trzy bramki zdobyte po przerwie mają swoją wymowę. Najpierw Alan Czerwiński dosłownie wypatrzył Sebastiana Bergiera, który po prostu nie mógł tego zmarnować. Potem swoje firmowe zagranie zaliczył Bartosz Nowak i Bergi a la „Franek – łowca bramek” (skoro jesteśmy już przy wiślackich porównaniach trenera) podcinką trafił do siatki. Mało się mówi o trzecim golu, a to co zrobił Marcin Wasielewski przecież było bardzo klasowe. Minął rywala delikatnym podbiciem piłki, a potem to podbicie powtórzył nad bramkarzem, wystawiając piłkę do pustej bramki. To było doprawdy doskonałe i jeśli mówimy o Tsubasie Dawida Drachala w jego kapitalnej akcji w pierwszej połowie, to nie można tego japońskiego bohatera kreskówek nie przyrównać do Wasyla, przy czym Wasyl zrobił to błyskawicznie, a nie jak Tsubasa biegł z piłką przez boisko przez pół odcinka okrążając niemal całą kulę ziemską 😉

Swój sposób gry – to było coś, co trener powtarzał w rundzie jesiennej. Można powiedzieć, że jesienią to wychodziło w bardziej spektakularny sposób, choć nadal musimy pamiętać, że dawało to mniej punktów niż obecnie. Ale pod względem wizualnym, spotkanie z Puszczą rzeczywiście pokazało bardzo dużą dominację nad rywalem.

GieKSa jest w środku tabeli dlatego, że… nie zawsze nam wychodzi. Bartosz Nowak ma potencjał na to, by dawać jeszcze więcej. I ostatecznie coś mu w tych meczach zawsze wyjdzie – jakieś idealne podanie i asysta – bo to po prostu bardzo jakościowy zawodnik. Ale tu może być jeszcze lepiej. Sebastian Bergier nastrzelał już trochę tych bramek, ale ich też może być jeszcze więcej. Coraz lepiej prezentuje się Dawid Drachal i jakby tylko udało się wyciągnąć go z Rakowa, byłoby doskonale, bo ten zawodnik to bardzo duży talent. Naprawdę w tej drużynie drzemie spory potencjał. Na ten moment jest bardzo dobrze. A może być jeszcze lepiej. Tylko prośba do trenera – nie schodźcie z obranej drogi. Wychodźcie z założenia, że rozwój jak najbardziej, ale lepsze czasem jest wrogiem dobrego. Można i trzeba ulepszać i poprawiać, ale nie na siłę. Naprawdę jest dobrze.

Osiągnęliśmy magiczną granicę 38 punktów. Można już mieć absolutnie spokojną głowę. GieKSa w przyszłym sezonie będzie grać w ekstraklasie i dalej sławić Katowice w ligowej piłce. Nie mogliśmy sobie wymarzyć na początku sezonu – a już zwłaszcza po pierwszej kolejce z Radomiakiem – w jakim miejscu będziemy na sześć kolejek przed końcem. Pięknie.

A Dawid Abramowicz, ani żaden inny Craciun czy Atanasov nie okazali się Kojiro 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Budujemy nową twierdzę

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W dzisiejszym spotkaniu nasza drużyna pokonała 3:1 Puszczę Niepołomice. Zapraszamy na drugą galerię z tego meczu, którą przygotował dla Was Kazik.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga