Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kadrowa kołdra może być za krótka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Już jutro rozegramy w Katowicach derbowe spotkanie z Piastem Gliwice. Nasi rywale zanotowali równie obiecujące wejście w sezon co GKS, notując dwa zwycięstwa. O ocenę potencjału sportowego Piasta, sytuację sportową i organizacyjną oraz przewidywania przed najbliższym meczem zapytaliśmy Kacpra Wójtowicza z redakcji serwisu PiastInfo.

Sporo krytyki spada ostatnio pod adresem klubów zarządzanych przez miejskie samorządy, głównie za sprawą Śląska Wrocław. Tymczasem Piast udowodnił, że można zbudować zespół na miarę Mistrzostwa Polski głównie z kasy miasta. Jaka jest recepta na sukces klubu miejskiego?
Zaletą klubów miejskich jest niewątpliwie stabilizacja. Natknąłem się gdzieś na statystykę, że Piast ma jedną z najstabilniejszych kadr w Europie. Większość piłkarzy gra u nas od trzech lat, a niektórzy nawet znacznie dłużej. Za czasów Bogdania Wilka (były dyrektor sportowy Piasta – przyp. red) transferów nie było aż tak wiele, przez co drużyna była zgrana. To pomaga szczególnie w defensywie. Ponadto, trzeba sobie powiedzieć, że w Gliwicach nie ma dużej presji. Kibiców jest mniej w porównaniu do innych śląskich klubów. Niektórzy z tego drwią, ale taka sytuacja pomaga piłkarzom, szczególnie gdy przychodzą tu, aby odbudować formę. Nikt nie wymaga złotych gór i nawet gdy przychodzi słabszy sezon, to nie ma gwałtownych ruchów. Wystarczy przypomnieć, że Waldemar Fornalik swój pierwszy sezon w Gliwicach zakończył tuż nad kreską, z jednym punktem przewagi nad strefą spadkową. Tymczasem rok później zdobył mistrzostwo.

Model zarządzania klubem miejskim ma jednak swoje wady. Największą z nich jest nierozsądne wydawanie pieniędzy, a jeśli ich zabraknie, to dosypie się z miejskiej skarbonki. Niedawno okazało się, że jest to też problem Piasta.
Do pewnego momentu wydawało się, że pod względem wysokości kontraktów piłkarzy i terminowości w ich wypłacaniu wszystko było jak trzeba. Przyczyn kłopotów finansowych Piasta można się doszukiwać m.in. w małych przychodach z dnia meczowego. Klub pracuje nad poprawą frekwencji i kieruje marketing w stronę dzieci, które są zapraszane na mecze i organizowane są dla nich różne atrakcje. Jest to inwestycja w przyszłość, tymczasem już dziś trzeba szukać sposobów na pokrycie wynagrodzeń. Były lata, gdy budżet na pensje sięgał 80-90% ogółu wydatków. Więcej w lidze wydawał tylko Śląsk. Paradoksalnie, przyczyną tego stanu rzeczy było mistrzostwo i medale Mistrzostw Polski, bo po takich sukcesach trudno utrzymać zawodników na takich samych kontraktach, skoro swoją postawą zapracowali na podwyżki. W pewnym momencie przelicytowano niektóre kontrakty i pojawiła się dziura w budżecie. Próbowano ją łatać podwyżką cen karnetów i biletów, co nie spotkało się z pozytywnym odbiorem kibiców i na trybunach były pustki. Wtedy myślano, że skoro gramy o mistrzostwo, to ludzie sami przyjdą. Dopiero kolejne zmiany w zarządzie przełożyły się na zmianę podejścia do kibiców: ceny biletów są przystępne, pojawiły się akcje promocyjne na mieście i klub przestał się izolować od kibiców.

Jaki styl gry prezentuje Piast?
Model gry jest niezmienny od lat i pod ten system sprowadzani są piłkarze. Piast bazuje na solidnej pracy całej drużyny w defensywie. Drużyna traci mało bramek i gra dobrze pressingiem. Ponadto nasi piłkarze dobrze czują się w grze z piłką przy nodze. Warto zwrócić uwagę, że w drużynie jest wielu Polaków, mimo że w przeszłości ta równowaga między Polakami a obcokrajowcami w drużynie nie zawsze była zachowana. Trener Vukovic też dostał dużo czasu i zaufania i to procentuje. Z resztą u was jest podobnie – trener Górak, mimo różnych zawirowań po drodze, nie stracił zaufania zarządu i dzisiaj jesteście w Ekstraklasie. Moim zdaniem kluczowa jest długofalowa wizja rozwoju klubu, wdrażana przez dyrektora sportowego i trenera, których nie zwalnia się przy pierwszym kryzysie. Poza tym, z tego co wiem, atmosfera w szatni jest bardzo dobra. Piłkarze się zwyczajnie lubią, dobrze się ze sobą czują, często też spędzają razem czas poza pracą. W naszej szatni widnieje hasło: „ciężka praca zawsze się obroni” i moim zdaniem nie jest to pusty slogan. Można dostrzec ten kult pracy w drużynie, trener Vukovic mocno stawia na tych piłkarzy, których ma, przez co transferów nie jest aż tak wiele. Każdy dostaje czas, aby zapracować na swoją pozycję w drużynie.

Jakie są największe atuty drużyny?
Na pewno wskazałbym na przygotowanie fizyczne. Zazwyczaj wiosną gramy dobrze, co pokazuje, że okres przygotowawczy został właściwie przepracowany. Ponadto naszą silną bronią są stałe fragmenty gry. Mamy też rękę do bramkarzy, bo zarówno František Plach, jak i jego poprzednicy, byli zawsze naszym mocnym punktem. Piłkarze wiedzą, że w sztabie są specjaliści w swoich dziedzinach.

Sposobem na podreperowanie klubowego budżetu jest sprzedaż piłkarzy. Tymczasem Piast ma z tym sporo problemów.
Ówczesny dyrektor sportowy Bogdan Wilk udzielił kiedyś wywiadu, w którym stwierdził, że Piast powinien więcej zarabiać na transferach. To nie zawsze się udawało, bo moim zdaniem decydowano się na nie za późno. Przykładem jest Ariel Mosór – gdyby sprzedano go pół roku wcześniej, zarobilibyśmy znacznie więcej. Inni, jak Felix, odchodzili zupełnie za darmo. Ciekawy jest też przypadek Arkadiusza Pyrki.

O tym zawodniku sporo się ostatnio mówi. Jaka jest obecnie jego sytuacja?
Z tego co słyszałem, Pyrka nie zagra już w Piaście. Mówi się, że jest rozczarowany, bo nie dostał podwyżki kontraktu, jaką mu obiecywano, a z tego, co słyszałem, jego kontrakt przedłużył się automatycznie po wypełnieniu klauzuli dotyczącej liczby rozegranych minut. Sytuacja jest patowa, bo z jednej strony nie ma kim zastąpić Pyrki, a z drugiej klub ma problemy finansowe i sprzedaż zawodnika mogłaby tu pomóc. Dziś cierpi zarówno piłkarz, jak i klub. W kwestii transferów jest dużo do poprawy, bo Piast nie potrafi się rozstawać z piłkarzami. Kolejnym przykładem może być Alberto Toril, którego swego czasu przesunięto do rezerw, za co piłkarz wytoczył klubowi proces przed organami FIFA i wygrał duże pieniądze. Na takich ruchach cierpią zarówno finanse, jak i wizerunek klubu.

Jest jeszcze szansa na transfer Pyrki w tym okienku?
Czytałem jego wypowiedź, że nie zdecydował się na transfer do Legii, bo chciałby mieć pewniejsze szanse na grę w podstawowym składzie, a w Warszawie na jego pozycji gra Paweł Wszołek. Równie mocno pozycje prawego obrońcy i wahadłowego są obsadzone w Lechu i Rakowie, a za granicą okno transferowe jest już zamknięte. Sytuacja jest patowa, bo żaden z tych większych klubów nie musi go kupować już teraz. Pozycja negocjacyjna Piasta nie jest więc zbyt mocna, dlatego być może Pyrka zostanie w Gliwicach, co dla Piasta będzie problemem, bo nie do końca wiadomo, co z nim zrobić. Na jego pozycji może grać pozyskany zimą z Lille Akim Zedadka. Szanse, że Pyrka zagra w Katowicach, są raczej nikłe.

O co gra Piast w tym sezonie?
Trudno powiedzieć, jakie cele zostały postawione przed zarządem. Miasto na pewno chce mieć sport na najwyższym poziomie, bo oprócz Piasta inwestuje też w koszykówkę w najwyższej lidze. Dlatego uważam, że będą chcieli uniknąć sytuacji, że Piast utonie w przeciętności. Natomiast na dzień dzisiejszy brakuje zaplecza w postaci infrastruktury. W pewnym momencie po prostu zabrakło pomysłu na rozwój – po zdobyciu medali Mistrzostw Polski nie wykonano kolejnego kroku w przód. Można było lepiej spożytkować te sukcesy. Dziś sami nie wiemy, o co gra Piast. Trener i niektórzy zawodnicy grają o przedłużenie kontraktów, ale trudno wskazać konkretne cele sportowe klubu. Ważny jest na pewno Puchar Polski, bo droga na Narodowy jest już dość krótka. Brakuje jednak jasnych deklaracji zarządu, który dziś bardziej koncentruje się na kwestiach finansowych i organizacyjnych.

Pewną wskazówką jeśli chodzi o cele Piasta mogą być zimowe transfery, które mogą robić wrażenie. Mało kto wzmacnia się piłkarzami, którzy jeszcze jesienią grali w europejskich pucharach.
Transfery, takie jak Jirka, Gale i Zedadka, na papierze wyglądają solidnie, ale prawdę mówiąc ci piłkarze nie grali jesienią zbyt wiele. Gale wraca do formy po kontuzji więzadeł, więc jego postawa jest na razie zagadką. Nowi zawodnicy mają wzmocnić nasze skrzydła, gdzie moim zdaniem brakowało szybkości. Potrzeba więcej opcji w ataku, pewnego powiewu świeżości. Tak jak mówiłem, stabilność składu jest dużym atutem, ale trzeba czasem dołożyć coś nowego. W pewnym momencie w Gliwicach tego zabrakło.

Na ocenę wzmocnień trzeba jeszcze poczekać, natomiast już dziś można powiedzieć, że zawodnicy, którzy odeszli z Piasta jesienią, to dla was duże osłabienie.
Dość powiedzieć, że pod względem liczby kluczowych podań Michael Ameyaw do dziś jest w czołowej trójce Piasta, mimo że nie gra tu od sierpnia. To pokazuje, jak wielkim osłabieniem ofensywy było jego odejście. Próbowano łatać tą dziurę ściągnięciem Katsantonisa, ale mnie osobiście ten piłkarz rozczarował. Odejście Mosóra również się przeciągało i można było lepiej przeprowadzić te transfery, zarówno pod względem zarobku dla klubu, jak i pozyskania ich zastępców. Moim zdaniem dlatego nie mamy dziś narzędzi, aby stosować różne warianty gry: gdy nie wychodzi plan A, trudno nam cokolwiek zmienić, aby odwrócić losy meczu. To też kamyczek do ogródka trenera, bo moim zdaniem powinien lepiej zarządzać drużyną w takich sytuacjach.

Na domiar złego w tym tygodniu poważnej kontuzji doznał Katsantonis, na którym opierała się ofensywa Piasta. Jakie macie alternatywy?
Katsantonis jako napastnik zwykle grał dość głęboko, cofając się do rozegrania. Zaliczył na przykład asystę przy bramce Jirki, zagrywając mu piłkę sprzed pola karnego. Z kolei Maciej Rosołek gra zupełnie inaczej – nie rozgrywa piłki i jest słabszy fizycznie. Jest jeszcze Piasecki, ale na dzień dzisiejszy to cień piłkarza. Dlatego być może w niedzielę w ataku zagra Felix, a na skrzydle zagra ktoś inny, na przykład Thierry Gale. Na pewno będziemy grać inaczej niż z Katsantonisem w składzie.

Częścią zespołu, który zdobywał w Gliwicach Mistrzostwo Polski, był Mateusz Mak. Rok później do drużyny dołączył Sebastian Milewski. Jak wspominasz tych zawodników?
Nie mam zbyt dobrej pamięci do piłkarzy, ale wydaje mi się, że Mak pełnił bardziej rolę zmiennika. Nie miał łatwego zadania w walce o pierwszy skład, bo rywalizował z Felixem i Badią, mimo to zagrał sporo meczów (20 – przyp. red.), ale nie był wiodącą postacią drużyny w tamtym okresie. Z kolei Sebastian Milewski trafił do nas w 2019 r. po spadku z Zagłębiem Sosnowiec. Co ciekawe, u nas grał na skrzydle, co wynikało z ówczesnych przepisów o konieczności gry młodzieżowca. Milewski był naszym najlepszym młodzieżowcem, ale nie było dla niego miejsca w środku pola, więc grał na skrzydle. Po dwóch sezonach odszedł do Arki i szczerze mówiąc spodziewałem się, że przepadnie w I lidze. Tymczasem prezentował się bardzo dobrze i jestem pozytywnie zaskoczony, że wrócił do Ekstraklasy w waszych barwach.

Trzecim piłkarzem, który łączy nasze kluby jest Tomasz Mokwa, wypożyczony z Piasta do Katowic w sezonie 2017/2018.
Jest to ciekawy przykład zawodnika, który w Gliwicach gra od dziesięciu sezonów, pełniąc rolę solidnego zmiennika. Nie zapewni żadnych fajerwerków, ale też niczego nie zawali. W każdej drużynie potrzebny jest zawodnik, który wejdzie z ławki, kiedy trzeba, a przy tym nie narzeka na swoją rolę. Może być swego rodzaju wzorem dla innych, szczególnie młodszych zawodników, że może nie trzeba mieć wielkiego talentu, ale sumiennie pracując można zaznaczyć swoją obecność w Ekstraklasie, choćby tylko dwa razy w ciągu sezonu.

Piast doskonale rozpoczął tegoroczne rozgrywki, od zwycięstw ze Śląskiem i Legią. Jesteście w stanie utrzymać takie tempo?
Początek rundy jest obiecujący, ale obawiam się, że z upływem czasu nasza kadrowa kołdra może okazać się za krótka. Będą pauzy za kartki – w Katowicach nie zagra Kostadinov, są kontuzje jak u Katsantonisa i robi się problem. Czy w takiej sytuacji uda się utrzymać poziom sportowy? Mam poważne wątpliwości. Mimo to uważam, że uda się obronić miejsce w górnej połowie tabeli.

O ile mecz we Wrocławiu wygraliście w dużej mierze słabością rywala, to nad zwycięstwem z Legią nie można ot tak przejść do porządku dziennego. Jak wyglądał ten mecz?
W mojej ocenie kontrolowaliśmy to spotkanie, a gdy tej kontroli brakowało, to ratował nas Plach, który obronił w trzech trudnych sytuacjach. Poza tym udało się zneutralizować atuty Legii. Duża w tym zasługa trenera Vukovica, który za każdym razem świetnie rozpracowuje tego rywala. Piast bardzo dobrze bronił i wyprowadzał groźne kontry. Bramka padła po stałym fragmencie, co powoli staje się naszym znakiem firmowym. Moim zdaniem nasze zwycięstwo, choć niespodziewane, było zasłużone. Zadziałały schematy ćwiczone na treningach, co na pewno doda drużynie pewności siebie.

Nasze zespoły spotkały się jesienią już w czwartej kolejce. W Gliwicach padł remis 2:2. Taki wynik z beniaminkiem był dla was rozczarowaniem?
Na początku obecnego sezonu graliśmy dobrze, natomiast traciliśmy punkty z Cracovią i Legią. Tymczasem z GKS-em zagraliśmy chyba najsłabiej, ale wystarczyło to na remis. Wy natomiast zaprezentowaliście się bardzo dobrze i zastanawiałem się wtedy, dlaczego z taką grą macie tak mało punktów. Była to jednak wczesna faza sezonu i w miarę upływu czasu wasza dobra postawa przełożyła się na miejsce w tabeli. Sprawiliście nam dużo problemów, dlatego byliśmy raczej zadowoleni z tego remisu. Obie drużyny stworzyły dobre widowisko, padło dużo goli, poza tym atmosfera była dobra, z pełnym sektorem kibiców gości.

Jak twoim zdaniem będzie wyglądał nasz niedzielny mecz?
Bez Katsantonisa w ataku nasza gra będzie wyglądać inaczej niż dotychczas, a z wami każdemu gra się ciężko. Mimo to liczę, że nasz mecz będzie podobny do tego z jesieni. Doceniam pod względem taktycznym zamknięte mecze, ale wolę oglądać drużyny ofensywne, nastawione na wymianę ciosów. Liczę, że z dobrej strony pokaże się nasza nowa ofensywa. Staną naprzeciw siebie dwa zespoły pewne swoich umiejętności, o określonym stylu gry. Stawiam na remis bramkowy – niech będzie 1:1.

Na koniec zapytam o gliwickich kibiców. Na ostatnim meczu z Legią na trybunach przy Okrzei zasiadło ponad 8 tysięcy widzów. Jak oceniasz potencjał Piasta na regularne zapełnianie waszego stadionu?
Moim zdaniem realny potencjał frekwencyjny Piasta to na dziś ok. 6 tysięcy kibiców na każdym, nawet słabszym meczu. Zdarzały się mecze, gdy było nas znacznie mniej, a to nie przystaje do standardów Ekstraklasy. Klub podejmuje działania profrekwencyjne i to pomaga. W dłuższej perspektywie taka inwestycja na pewno się zwróci.

W Katowicach sektor gości wypełni się waszymi kibicami, którzy – co ciekawe – przyjadą do Katowic za darmo. Kim jest „tajemniczy” sponsor?
Maciek Rosołek zadeklarował pokrycie kosztów transportu kibiców na mecz do Katowic. Pozytywnie oceniam tą akcję, bo Rosołek zbierał ostatnio sporo krytyki pod swoim adresem. Myślę, że pomoże mu to poprawić relacje z kibicami. Kibice dobrze pokazali się na ostatnim meczu z Legią i można potraktować taki gest jako swego rodzaju podziękowanie za wsparcie z trybun.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Górak: Chcę wiedzieć, z kim jestem na piłkarskiej wojnie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Zagłębie Lubin wypowiedzieli się trenerzy obu zespołów: Rafał Górak i Marcin Włodarski.

Marcin Włodarski (trener Zagłębia Lubin):
Chcieliśmy ten mecz rozwiązać inaczej niż poprzednie. Zamknęliśmy się i czekaliśmy na ataki szybkie i przechodziliśmy do ataku pozycyjnego. Mieliśmy swoje sytuacje, jak w każdym meczu. Wydawało się że mecz zmierza ku 0:0, bądź naszej jednej akcji, bo groźnie atakowaliśmy, to po jednej z nielicznych akcji GKS zdobył bramkę i cieszy się z trzech punktów. W końcówce mieliśmy sytuacje, gdzie Aleks Ławniczak miał dwa razy strzelić do bramki po stałych fragmentach.

Musimy poprawić skuteczność, bo jak przeglądamy te mecze i analizujemy, to dochodzimy do sytuacji. Gorzej jest, jak nie dochodzisz do sytuacji. Przy poprawie skuteczności i przy takiej grze w obronie, jak dzisiaj momentami była, upatruję szansy na utrzymanie.

Dzisiaj bez celnego strzału, ale mówimy o stworzonych sytuacjach, a te były. I to naprawdę: Fritzson miał z głowy bardzo dobrą okazję w pierwszej połowie, Szmyt sam na sam, ale nie trafił w bramkę, także Pieńko w końcówce uderzenie z głowy. Tak wyglądają czasem mecze, jeśli chcesz się zamknąć, nie stwarzasz dużo sytuacji, musisz wykorzystać, które masz.

Dawno nie wygraliśmy, nie mamy pewności siebie i dlatego prowadziliśmy zamkniętą grę. Oczywiście obawiam się o swoją pozycję, zawsze tak jest jak przegrywasz mecze, w takim żyjemy świecie.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
To, co człowiek ma w sercu, jest mocniejsze niż głęboka analiza i dzielenie się wartościami stricte piłkarskimi, bo chyba rozumiecie, że jest to moment wyjątkowy. To był bardzo trudny mecz ligowy i takiego się spodziewaliśmy i być może to był kluczowy moment w rozgrywkach, bo to dla nas 31.,32. i 33 punkt – jakże ważny dla nas w budowaniu tabeli i w tych meczach, które są przed nami. Proces, aby ekstraklasa, była w Katowicach dłużej trwa. Mecz miał ciężar gatunkowy, jeśli chodzi o tabelę, do tego wiadomo – żegnamy się jeśli chodzi o mecze mistrzowskie i może dobrze, że tylko mecze, bo gdyby to się przecinało całkowicie i przeprowadzalibyśmy się od jutra i już tu nie wracali, to by było bardziej smutne. Cieszymy się, że jest nowy stadion, który będzie naszym nowym domem, jest to dla nas ogromna radość, ale tak bardzo życzyłbym sobie, żeby tu się nigdy temu obiektowi nie stało nic złego, żeby był pielęgnowany, bo to kawał pięknej historii, można się tutaj było dużo nauczyć, dowiedzieć, bo w końcu dziś dowiedzieliśmy się co Materazzi powiedział Zidaneowi, w czasie owego zajścia. Gramy dalej, sezon trwa, jest to moment bardzo emocjonalny.

Nie widziałem podobieństw do pierwszego meczu z Radomiakiem. Zdawałem sobie sprawę z kwestii wewnętrznej chłopaków, bo znam ich jak własną kieszeń i ten element lekkiego poddenerwowania był, bo chcieli z siebie zrzucić to piętno ostatniego meczu, że musi on być wygrany za wszelką cenę. Tego nie chcieliśmy. Chcieliśmy grać na swoich zasadach, momenty były lepsze i słabsze, mecz nie był kapitalny może do oglądania, ale walor emocjonalny był duży. To było widać. Na pewno stać nas na płynniejszą grę.

Tak bardzo nie tyle nie lubię słowa wyrachowanie, co uciekam od niego, bo my nie chcieliśmy grać wyrachowanie z Zagłębiem. Wiedzieliśmy, że tam się pali, że jest mało punktów i każdy chce je zdobywać. Spodziewaliśmy się z analizy innego zachowania Zagłębia. Byliśmy pewni, że nas zaatakują, będą grać wysokim pressingiem, a oni się wycofali oddali nam piłkę i czekali. To zawsze niebezpieczne w fazach przejścia. To był równy mecz drużyn walczących o coś. I chwała nam za to, że trzy punkty zostały w Katowicach.

Przedmeczowa zmiana Bergiera na Szymczaka wynikała z higieny szatni, zależy mi na tym, żeby wszyscy w różnych okolicznościach ten wózek ciągnęli, chcę wiedzieć, z kim na tej wojnie piłkarskiej jestem. Czy Sebastian jest na tyle twardy i jak zareaguje, czy jest takim facetem, jak go postrzegam, czy wyjdzie słabo. A tu nie – jest to wygrany sposób, by szatnią zarządzać, bo potrzebuję dwudziestu paru ludzi walczących i rywalizujących i z każdym o swojej decyzji będę rozmawiał. Tak czułem i dlatego to zmiana.

Co do Adriana, na Bukowej przez te 6 lat dojrzeliśmy, ja stałem się zupełnie innym trenerem, a Adrian piłkarzem i człowiekiem. Wiele przeszliśmy razem i nie zawsze było radośnie. Ogromna dojrzałość i odpowiedzialność, Adrian robi kapitalną robotę w szatni, a młodzi mogą czerpać z jego zaangażowania. I taka droga – nawet w kierunku końca kariery – jest kapitalna i niech tylko dalej tak gra.

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna Stadion

Nowa Bukowa – od piątku otwarta sprzedaż

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W minioną niedzielę piłkarze i kibice GKS Katowice pożegnali się z Bukową. Następne domowe spotkanie – derby z Górnikiem Zabrze – rozegramy już na nowym stadionie. W piątek 14 marca ruszy otwarta sprzedaż na Nową Bukową.

Na razie swoje miejsca na nowym obiekcie mogą wybrać kibice, którzy posiadają aktualny karnet na mecze przy Bukowej. Od piątku 14 marca od godziny 10:00 w systemie biletowym ruszy otwarta sprzedaż. Na początek dostępne będą pakiety/mini-karnety na wszystkie mecze do końca tego sezonu. GieKSa na Nowej Bukowej rozegra pięć spotkań, a naszymi rywali będą: Górnik Zabrze, Puszcza Niepołomice, Legia Warszawa, Cracovia i Lech Poznań. Ta faza sprzedaży potrwa do 24 marca (tutaj szczegółowo przedstawiono harmonogram), ale patrząc na zainteresowanie wśród kibiców i liczbę dostępnych miejsc, powinna zakończyć się wcześniej. Wszystkim, którzy mają zamiar wybrać się na Nową Bukową, rekomendujemy zakup karnetów zaraz po rozpoczęciu otwartej sprzedaży. 

Pakiety na wszystkie spotkania kosztują od 110 złotych (Blaszok, czyli Trybuna Południowa), przez 176 złotych (Trybuna Wschodnia – tzw. Prosta) po 242 złotych (Trybuna Zachodnia – tzw. Główna VIP). Sektor rodzinny umiejscowiony będzie na sektorze 16 Trybuny Wschodniej – karnety kosztują tutaj 350 złotych. Warto zaznaczyć, że dostępne są także karnety ulgowe w cenie 90 złotych na cały stadion. Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie klubu.

Uwaga! Przepisanie karnetu z Bukowej na Nową Bukową nie następuje automatycznie. Jeśli ktoś nie dokona tej operacji do momentu ewentualnego wyprzedania wszystkich dostępnych miejsc na obiekcie, straci możliwość obejrzenia meczów GKS Katowice. Aktualni karnetowicze mają gwarancję dostępności miejsc na Nowej Bukowej tylko do piątku 14 marca do godziny 10:00! Karnet przepiszesz (oraz wybierzesz sobie miejsce na stadionie) w kilka minut w systemie biletowym klubu.

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kunszt Trybuny Centralnej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dokonało się.

Na Bukowej już nie zagramy. Piękne to było za pożegnanie. Choć oficjalna informacja została ogłoszona raptem kilka dni temu, to sposób w jaki się wszystko odbyło sprawił, że można było się wzruszyć. Na meczu pojawiły się osobistości z lat minionych, Janusz Jojko z Piotrem Piekarczykiem rozdawali autografy. Swoją obecnością zaszczycił nas także Adam Nawałka, który przecież nie pracując zbyt długo w naszym klubie wyrobił sobie taką markę, że za chwilę był selekcjonerem reprezentacji. I zaskarbił sobie sympatię kibiców.

Sympatycy GKS skumulowali swoje oprawy. Były więc i na Blaszoku i na Sektorze Rodzinnym. Te balony, które poszły w niebo, gdy wybiła dziewiąta minuta meczu, dziewiątego marca, Zawodnikowi z numerem dziewięć, w Jego urodziny, cały stadion skandował imię i nazwisko. Kibice nie zapominają o swoich legendach. Jan Furtok zapewne gdzieś tam spoglądał na boisko i choć jedyna bramka w meczu nie była aż tak podobna do gola strzelonego San Marino, jak Arka Jędrycha z Lechią, ale… nadal była podobna. Znów mocne wstrzelenie z prawej strony i finalizacja z bliska. Wspomniany Sektor Rodzinny i dzieciaki w dużej ilości dali popis. Były także flagi i zimne ognie. I doping przez cały mecz.

A na Blaszoku – działa się magia. Przed meczem zastanawiano się, jaka była najlepsza oprawa w historii tej trybuny. I myślę sobie, że najlepsza miała może miejsce właśnie wczoraj. To dopiero było zawieszenie w czasoprzestrzeni – nawiązując do jednej z prezentacji Trybuny Centralnej, bo przecież oficjalnie tak owa nazywała się kiedyś. Nie pamiętam, żebym był tak zachwycony przekazem oprawy. Różne były symboliki, takie czy inne. Jednak to, co było wczoraj to był kunszt.

Przyznam, że wielokrotne przypominanie od zawsze, że na Bukowej grali i przegrali „Zidane, Lizarazu i Dugarry” już nieraz bokiem wychodziło. Są takie sytuacje, że coś się tak przejada, że trudno silić się na jakąś oryginalność. Pojawia się pewnego rodzaju grafomania. Oczywiście to bardzo ważny moment w historii klubu i największy sukces na europejskiej arenie, ale ileż można?… Tymczasem sposób, w jaki kreatywnie zostało to rozwiązane, był mistrzowski. Zostało tu ujęte wszystko, historia, symbolika, podsumowanie, odniesienie do światowej piłki i duża doza humoru.

To jest piękno piłki. Że nasza poczciwa Bukowa jest miejscem z bezpośrednim powiązaniem do najważniejszych wydarzeń w światowej historii naszej ukochanej dyscypliny. To naprawdę niesamowite, że taki Zizou jechał sobie autokarem ulicą Złotą, mówił do swoich kompanów „patrzcie, ale fajne wesołe miasteczko”, potem skręcał w lewo, wjeżdżał przez bramę. Chodził sobie po parkingu za Trybuną Główną, szedł korytarzem z szatni na boisko, w końcu biegał po trawie i oglądał ten nasz Blaszok. Cztery lata później jego wizerunek widniał na Łuku Triumfalnym i Francuzi chcieli z niego zrobić prezydenta. To były TYLKO cztery lata. Od meczów z Bordeaux do starcia z Materazzim minęło 12 lat. A od tegoż finału i ostatniego spotkania Zizou w karierze – 19 lat. Dziewiętnaście i cztery. Niebywałe. To tak jakby jakiś piłkarz Gryfa Wejherowo, które dostało w czapkę przy Bukowej – dajmy na to Maksymilian Hebel – rok temu został Mistrzem Świata i zwierzchnikiem sił zbrojnych w Polsce.

Nie jest przesądzone, że Materazzi naprawdę nie uderzył w najbardziej czuły punkt Zinedina, którym właśnie zapewne jest porażka Francuza na Bukowej. To, że Zizou doskonale o tym pamięta, pokazaliśmy, gdy spotkaliśmy się z nim dwanaście lat temu 😉 Szczegóły poniżej 😉

Zizou na Bukowej!

Nie dało się symbolicznie lepiej pokazać, jaka historia się tworzyła na tym stadionie. Oprawa doskonała, wybitna.

Bardzo pragnęliśmy, żeby i na boisku to domknięcie wspaniałej historii było zwycięskie. Długo zanosiło się na to, że może to być rysa na tym dniu. Co prawda trener mówił na konferencji, że ważne było, aby zdjąć brzemię odpowiedzialności z piłkarzy, że właśnie muszą, bo to ostatni mecz. Kibice jednak rozpatrują to inaczej. Kibic to kibic. Patrzeliśmy na to, że jednak przyjeżdża jedna z najsłabszych ekip w lidze, przy której pojawia się pytanie – jak nie z nimi, to z kim? To nie oznaczało oczywiście, że należy dopisać sobie trzy punkty z urzędu. Natomiast są w tej lidze drużyny lepsze i słabsze. Zagłębie należy do tych słabszych. Wiadomo, że nie stałaby się żadna tragedia w tabeli, gdyby GieKSa tego meczu nie wygrała. Tragedia nie, ale mogłoby to wprowadzić pewną nerwowość. A smak zwycięstwa w takich okolicznościach jest przecież podwójny.

GKS Katowice jednak ten mecz wygrał. I to wcale nie jest takie oczywiste. W przeszłości multum tego typu spotkań nasz zespół po prostu przegrał. Jakaś młócka, krwawiące oczy i długo wynik 0:0. W końcówce rywale wyczuwają swoją szansę, bach, bach, strzelają dwie bramki i wywożą komplet. Tak było choćby w feralnym „kluczborkowym” sezonie, w którym zanim podziały się te straszne rzeczy w końcówce rozgrywek, GKS przegrał kilka meczów właśnie tracąc bramki w końcowych fazach wyrównanych, ale bardzo słabych spotkań.

Przed meczem rozmawiałem z komentatorem Canal Plus Marcinem Rosłoniem i mówił, że to tak bywa często w piłce, że jest pompa i otoczka, a potem piłkarsko wychodzi słabo. Przypomniałem sobie, jak Piotr Lech kiedyś w przerwie meczu z KSZO został czymś tam uhonorowany i po przerwie golkiper zawalił dwa gole, m.in. wpadając z piłką trzymaną w rękach do bramki.

Teraz było inaczej, choć długo się na to nie zanosiło. Ale teraz to jest inny zespół niż te, które przez kilkanaście lat nie potrafiły dźwigać ciężaru. Zespół ten miał przepchnąć ten mecz nawet kolanem, to przepchnął – i to dosłownie, bo taki to był gol Sebastiana Bergiera. Zwycięstwo ze wszech miar ważne, bo przecież istnieje slogan w piłce, że sztuką jest wygrać mecz, w którym nie idzie. GieKSie nie szło kompletnie i to goście mieli więcej sytuacji, na szczęście strzelali – jak mówił Laguna – Panu Bogu w okno. Jedna akcja – pięknie wypatrzył Alan Czerwiński Adriana Błąda, ten podał do Sebastiana, który wprawił stadion w euforię. Sam Adrian Błąd też coś spiął klamrą – przecież on strzelił gola dla Zagłębia w wygranym 5:0 meczu na Bukowej dziesięć lat temu. Wówczas podbiegł do kibiców świętować z nimi bramkę. A teraz – vis a vis tych samych kibiców, pogrążył Miedziowych, którzy będą musieli się twardo bronić przed spadkiem.

A kibice Zagłębia mieli się z pyszna, bo dopiero co śpiewali „coście tak cicho”. Teraz to oni byli odbiorcami tej przyśpiewki.

Po dwóch porażkach – po bardzo dobrym meczu w Lublinie i średnim w Białymstoku – GieKSa zgarnęła bardzo ważne trzy punkty. Tak jak pisałem w poprzednich felietonach – trzeba było się liczyć z przegranymi w tamtych meczach, choć nie musiały one nastąpić. Tutaj trzeba było bezwzględnie wygrać. Dopisane trzy punkty sprawiają, że nasza sytuacja w tabeli jest już totalnie komfortowa. Jedenaście punktów przewagi nad strefą spadkową na dziesięć kolejek przed końcem to potężny kapitał. Trzeba grać swoje i trzymać rękę na pulsie, ale teraz już tylko jakaś kompletna katastrofa spowodowałaby, że GKS znalazłby się pod kreską.

Tak, przegraliśmy te dwa wyjazdowe mecze, ale bilans na wiosnę to 3-1-2. Czyli nadal naprawdę niezły. Lepszy niż nasza średnia punktowa z całego sezonu, bo gdybyśmy mieli taką średnią jak na wiosnę – mielibyśmy czterdzieści oczek już teraz i bylibyśmy zaraz za podium. To przeczy jakimś dziwnym teoriom, że GKS zanotował regres. Fajnie, że GKS potrafi grać efektownie i miło dla oka. To daje wielką nadzieję i optymizm. I to powoduje też, że gdy potem zdarza się słaby – umówmy się – mecz z Zagłębiem, to jest jednak pewna iskra, która powoduje, że zespół się nie poddaje, nie kładzie, tylko skonstruuje tę jedną akcję, która da zwycięstwo.

To było piękne pożegnanie – tak jak w listopadzie Jana Furtoka, tak teraz naszego ukochanego stadionu. Tak to jest z przeprowadzkami. Zostawia się w jakimś miejscu kawał życia i kawał wspomnień. Grunt, żeby przeważały te dobre i żeby dobrymi były też te ostatnie. Wszyscy pożegnali ten stadion godnie.

Wiadomo, że na temat Bukowej wypowiadają się byli piłkarze czy trenerzy GKS. Ja natomiast chciałbym przytoczyć wypowiedzi naszych rywali z różnych okresów i to rywali z drużyn, z którymi GieKSa zawsze miała kosę, a sami ci zawodnicy przeżywali naprawdę ciężkie chwile pry Bukowej. Marcin Baszczyński, który komentował mecz w Canal Plus powiedział:

„Łezka się kręci, ja mam wspomnienia takiej kultury wychowania, śląskiego, mocnego wychowania – jako sąsiad zza miedzy przeszedłem tu swoją lekcję w meczach derbowych”.

W Lidze Minus wypowiedział się o Bukowej Wojciech Kowalczyk, były napastnik Legii Warszawa.

„Niekoniecznie dobrze ten stadion wspominam, bo zawsze nas lali. Wygrałem tam jeden mecz, w sezonie, w którym wyjeżdżałem do Betisu, a tak – zawsze porażka. Cisnęli nas. Ale pojechało tam też Bordeaux z Zidanem, Lizarazu, też dostali w „pyndzel”, więc nie ma się co wstydzić, że ktoś kiedyś przegrał przy Bukowej. A atmosferka na stadionie była świetna”.

Kowal przytoczył też jedną z piosenek, której „nigdy nie zapomni”, a która była kierowana pod jego adresem. Nie nadaje się do cytowania – poszukajcie w magazynie 😉

Zamykamy ten rozdział.

Bukowo – dziękujemy!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga