Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: trzeba przebijać szklane sufity

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Prawie dokładnie rok temu rozpoczynaliśmy wiosenne granie w Fortuna I Lidze od pojedynku z Motorem. Czy ktokolwiek wtedy przypuszczał, że pół roku później obie ekipy zameldują się w Ekstraklasie? Ambitny beniaminek z Lublina utrzymał wiosną pozycję w pierwszej szóstce, po czym zostawił w pokonanym polu barażowych rywali. Jak w Lublinie przyjęto ten sukces? Jak wysoko sięgają ambicje właściciela i czy klub jest gotowy, aby je zaspokoić? Który piłkarz grał w Motorze z numerem 64? Na te pytania odpowiedział nam Rafał Szyszka z podkastu kibicowskiego „Głos Motorowców” na kanale Forza MotorTV.

Korespondencyjny pojedynek o miano najlepszego beniaminka wkroczy w poniedziałek w bezpośrednią fazę. Kto twoim zdaniem jest bliższy tego tytułu?
Tabela wskazuje, że w tej chwili najlepszy jest GKS Katowice, ale w tym roku chyba wszyscy beniaminkowie dodali kolorytu Ekstraklasie. Nawet Lechia Gdańsk, choć ostatnio z trochę innych powodów. Mimo to, szczególnie w ostatnich kolejkach, prezentuje się coraz lepiej pod względem piłkarskim. Jeśli natomiast chodzi o nasze drużyny, to oceniam je w miarę równo. Spodziewam się, że w rundzie wiosennej Motor będzie się prezentował jeszcze lepiej, bo na papierze jest mocniejszy niż jesienią, ale wszystko zweryfikuje boisko. Na razie punktujemy poniżej oczekiwań, ale paradoksalnie w ostatni weekend w Białymstoku Motor zagrał chyba najlepszy mecz w tym roku, przynajmniej do momentu, gdy po czerwonej kartce boisko opuścił Samper. Skończyło się wysoką porażką, ale postawa drużyny w tym spotkaniu to dobry prognostyk przed meczem z GieKSą. Dzisiaj trudno ocenić, kto jest najlepszym beniaminkiem. Serce podpowiada mi, że Motor, ale więcej wyjaśni się w bezpośrednim pojedynku.

Jako beniaminek Fortuna I Ligi z marszu włączyliście się do walki o kolejny awans. Jednak wiosnę lepiej zaczęliśmy my, bo na inaugurację przegraliście w Katowicach.
Zimą oczekiwania były dość spore, bo rundę jesienną kończyliśmy na miejscu barażowym. GieKSa startowała z dalszych pozycji i na pewno nikt wtedy nie przypuszczał, że na koniec sezonu obie ekipy wylądują razem w Ekstraklasie. W tamtym okresie miałem okazję przebywać na stażu u trenera Feio, dlatego dokładnie śledziłem przygotowania do meczu w Katowicach i wiedziałem, czego spodziewać się po GKS-ie. Okazało się, że GieKSa zagrała nieco inaczej, niż wtedy przewidywano. Poza tym – nie ma co kryć – drugiego gola zawalił Łukasz Budziłek, przez co stracił miejsce w podstawowym składzie i w zasadzie już go nie odzyskał. GieKSa wygrała raczej zasłużenie, ale Motor też miał swoje szanse na gola.

W dalszej części rozgrywek nasze ekipy prezentowały się na tyle dobrze, że GieKSa awansowała bezpośrednio, a Motor po barażach. Jak wspominasz rywalizację w decydującym momencie sezonu?
W półfinale baraży Motor przeważał, ale bramkarz Górnika Łęczna Maciej Gostomski zagrał kapitalne zawody. Obronił nawet rzut karny wykonywany przez Piotra Ceglarza. Skończyło się bezbramkowym remisem i sam miałem czarne myśli przed serią rzutów karnych. Tymczasem nasi piłkarze strzelali na tyle pewnie, że Gostomski nawet nie dotknął piłki. Po meczu wielu kibiców zostało w barze pod stadionem, aby śledzić drugi baraż. Cieszyliśmy się, gdy Odra objęła prowadzenie, bo to oznaczało, że finał rozgrywanoby w Lublinie. Ostatecznie wygrała Arka, podnosząc się po porażkach z wami i Lechią. Mieliśmy pewne obawy przed tym meczem, bo rywale mieli w składzie wiele indywidualności, jak Czubak czy Kobacki. Wierzyliśmy jednak, że Motor jest w stanie pokonać każdego. Początek był feralny – olbrzymi błąd i strata bramki. Gdyby finał baraży rozstrzygnęło takie trafienie, rozczarowanie byłoby podwójne. Na szczęście w końcówce udowodniliśmy, że nasze hasło „Niezniszczalni” nie wzięło się z nikąd. Najpierw Bartek Wolski strzelił gola z rzutu wolnego – po raz pierwszy w karierze. Chwilę później Piotrek Ceglarz z Jacques’em N’Diaye wykorzytali błąd obrony Arki i wywołali totalną euforię w naszym sektorze. Kibice, którzy jeszcze pięć minut wcześniej byli na skraju załamania, wpadali sobie w ramiona i płakali z radości.

Architektem tego sukcesu dość niespodziewanie został trener Mateusz Stolarski, który w połowie rundy musiał wejść w buty Goncalo Feio. Były obawy, czy udźwignie nową rolę?
Na początku nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po drużynie i trenerze Stolarskim, który zastąpił Goncalo Feio. Znam Mateusza Stolarskiego i wiedziałem, że merytorycznie się obroni, natomiast oczekiwania wobec pierwszego trenera są znacznie większe niż od asystenta. Odejście trenera Feio to nie był łatwy moment. Przy okazji ligowego meczu z Polonią Warszawa zapowiadał, że chce doprowadzić Motor do europejskich pucharów. Tymczasem po kolejnym meczu ze Stalą Rzeszów zrezygnował z pracy w naszym klubie. Z tego co wiem, nie planował tego i zadziałał emocjonalnie. Osobiście mam do niego żal jedynie o to, że po wszystkim nie przekazał nic kibicom, którzy nie raz, nie dwa stawali za nim murem. Dokonał jednak wyboru i dziś nikt już chyba specjalnie za nim nie tęskni. Jest trener Stolarski, o którym niedawno przeczytałem, że ma wszystkie plusy Goncalo Feio, bez jego minusów.

Wszyscy w Lublinie są równie ambitni co właściciel klubu, który często powtarza, że Motor wkrótce będzie grał w europejskich pucharach?
Niektóre wypowiedzi Zbigniewa Jakubasa mogą wydawać się nieodpowiednie pod kątem PR-owym, ale z drugiej strony prezes nie musi się tym specjalnie przejmować. Mówi to, co myśli, jest niezależny i nie musi się nikomu przypodobać. Powiedział kiedyś, że wprowadzi Motor do Ekstraklasy i słowa dotrzymał. Obiecał, że Motor będzie w górnej połowie tabeli i dziś jesteśmy na najlepszej drodze do tego. Dlatego zapowiedzi europejskich pucharów w Lublinie nie muszą być czczym gadaniem. Właściciel Motoru do tego dąży i uważam, że ma ku temu podstawy. Może nie od razu, ale w przyszłości ze Zbigniewem Jakubasem za sterami może nam się to udać. Mamy infrastrukturę, uporządkowane finanse, odpowiedni sztab i coraz lepszych piłkarzy. Jeśli będzie okazja zrobić dobry wynik, nawet ponad stan, to trzeba to robić i przebijać kolejne szklane sufity.

Motor ma dziś potencjał, by dołączyć do ligowej czołówki? Na ile pomogą w tym zimowe transfery?
Skoro udało się zająć siódme miejsce po rundzie jesiennej, to nic nie stoi na przeszkodzie, by na koniec sezonu je utrzymać, a nawet poprawić. Z drugiej strony rywale też się wzmacniają i rywalizacja będzie zacięta. Na ten moment pozytywnie oceniam zimowe okienko transferowe. Ciekawym ruchem jest ściągnięcie rumuńskiego pomocnika Antonio Sefera. Motor długo pracował nad tym transferem i równie długo udawało sie to utrzymać w tajemnicy. Dopiero na ostatniej prostej informacja wypłynęła w mediach. Coś do udowodnienia ma Jakub Łabojko, który nie grał przez ostatnie pół roku, ale wcześniej zdążył się zaprezentować z dobrej strony w Ekstraklasie. Być może zagra od początku w poniedziałek, bo po czerwonej kartce ze składu wypadnie Sergi Samper, nie wiadomo jeszcze na jak długo. Dziurę na pozycji lewonożnego stopera powinien załatać Belg Hervé Matthys, a Franciszek Lewandowski czy Bright Ede zostali sprowadzeni z myślą o przyszłości. Szczególnie ten drugi może się okazać celnym strzałem, co potwierdzają krytyczne komentarze kibiców „Miedziowych” pod adresem zarządu po jego odejściu. Pecha ma nowy bramkarz, Gašper Tratnik, który złamał palec i na razie nie zagra. Wszystkie pozycje, poza środkiem ataku, gdzie gra Samuel Mráz, zostały wzmocnione. Kadra jest solidna.

Jednocześnie trudno mówić o większych osłabieniach w kontekście zawodników, którzy odeszli z Motoru.
Do Łodzi przeniósł się Sebastian Rudol, bo raczej nie byłby pierwszym wyborem w obronie. Z klubem pożegnali się Krzysztof Kubica i Rafał Król, który ostatnio grał coraz mniej. Mimo to będzie ważną postacią naszego meczu, bo w poniedziałek zostanie oficjalnie, uroczyście pożegnany. Zagrał 290 meczów dla Motoru na różnych poziomach rozgrywkowych i bardzo się cieszyłem, gdy w drugiej kolejce w Gdańsku, w wieku 35 lat zadebiutował w naszych barwach w Ekstraklasie. To dla nas ważna postać, która miała swój udział przy wszystkich ostatnich sukcesach klubu.

W naszym ostatnim meczu nie obyło się bez kontrowersji. Czy twoim zdaniem był spalony w pamiętnej akcji Motoru?
Sytuacja ze spalonym przy golu N’Diaye została już wielokrotnie przeanalizowana w różnych piłkarskich studiach. Spalonego nie było, ale niestety dała o sobie znać nadgorliwość sędziów VAR. Jeśli przez kilka minut trzeba szukać odpowiedniej klatki, aby uzasadnić centymetrowy spalony, to moim zdaniem przesada. Motor został skrzywdzony w Katowicach. Gol powinien był zostać uznany, ale trudno dziś ocenić, jaki miałby wpływ na ostateczny wynik, bo została jeszcze cała druga połowa. Ostatecznie skończyło się remisem.

W poniedziałek staną naprzeciw siebie piłkarze, który w przeszłości zakładali koszulkę rywala. Okazuje się, że jest ich dosyć sporo.
Ważną postacią w Motorze jest Piotr Ceglarz, który 10 lat temu występował w Katowicach. Jeszcze wcześniej przy Bukowej grał nasz bramkarz, Łukasz Budziłek. Więcej zawodników z przeszłością w Motorze jest za to w obecnej kadrze GKS-u, np. Rafał Strączek czy Konrad Gruszkowski, który dołączył do was zimą. Grał w Motorze w czasach 3. ligi. Nie sposób nie wspomnieć o Aleksandrze Komorze – chłopaku z Lublina, który wprawdzie nie jest naszym wychowankiem, ale spędził u nas blisko trzy sezony. Jest synem byłego piłkarza Motoru, Grzegorza Komora. Ja natomiast do dziś pozytywnie wspominam Kamila Cholerzyńskiego, który jest mocno związany z waszym klubem. Kiedy przychodził do Motoru, to od razu zadeklarował, że jest kibicem GKS-u Katowice, ale w Lublinie da z siebie wszystko. W Motorze grał z numerem 64, a kiedy odchodził, to elegancko pożegnał się z kibicami w mediach społecznościowych. Warto też wspomnieć trenera Roberta Góralczyka, który jest pozytywnie wspominany w Lublinie, jako fachowiec i facet z klasą.

Ostatnie pojedynki GieKSy z Motorem kończyły się remisami, co wskazuje na zaciętą rywalizację w naszych meczach.
Zawsze grało nam się ciężko, czy to w pierwszej, czy drugiej lidze. Ostatni raz wygraliśmy w Lublinie właśnie w 2. lidze, gdy w końcówce pięknego gola dla Motoru zdobył Daniel Świderski, który przelobował waszego bramkarza. Był to maj 2021 roku, kiedy otwierano stadiony po pandemii covid, a GieKSa przyjechała wtedy w dobrej liczbie. Jesienią przy Bukowej wygrał za to GKS, po golu w 90. minucie. Pamiętam, że był to koniec listopada i mocno zimowa pogoda. Liczę, że tym razem uda nam się przełamać i znowu wygrać, bo po nienajlepszym rozpoczęciu rundy jedyną zadowalającą opcją dla Motoru są trzy punkty. Wy natomiast, patrząc na naszą dotychczasową postawę, też raczej będziecie nastawiać się na zwycięstwo. GKS pokazał, że nie można go lekceważyć, o czym niedawno przekonał się Raków.

Jak sam wspomniałeś, nie rozpoczęliście najlepiej rundy wiosennej. Ostatnie porażki mogą podciąć skrzydła Motorowi?
Jestem spokojny, że w drużynie nie ma żadnego kryzysu mentalnego. Gdy jesienią złapaliśmy dołek po porażkach z Widzewem i Cracovią, cała Polska wieszczyła, że nadchodzą ciężkie chwile dla Motoru. Tymczasem zespół zanotował serię czterech wygranych i remis, pokonując m.in. Pogoń Szczecin. Sztab i drużyna pracuje według niezmienionego modelu, niezależnie od wyników. Nie wyciągałbym więc zbyt daleko idących wniosków po ostatnich wynikach z drużynami, które mają jeszcze o co walczyć w tym sezonie. Znam metody pracy tego sztabu, bo miałem okazję przyglądać się temu z bliska, dlatego uważam, że ta praca obroni się na boisku. Motor zrobi swoje w tej rundzie i zacznie punktować. Czy już od najbliższego meczu? Mam nadzieję, że tak.

Jaki scenariusz przewidujesz na najbliższy mecz? Obie ekipy nie należą raczej do tych, które okopują się na swoich pozycjach.
Nawet w przegranym meczu w Białymstoku Motor pokazał, że nie jest drużyną, która chce się tylko bronić. Są zespoły, które potrafiły nas zepchnąć do defensywy, jak na przykład Lech, gdy w Poznaniu Motor przy korzystnym dla siebie wyniku długo grał w obronie niskiej, neutralizując ofensywne atuty Kolejorza. U siebie na pewno będziemy chcieli narzucić swój styl gry i atakować. GKS też potrafi grać fajną, ofensywną piłkę, więc mam nadzieję, że obejrzymy ciekawe starcie dwóch beniaminków. Czy przełoży się to na gole? Nie wiem, bo Motor w tym roku strzelił tylko jednego. Mimo to spodziewam się wielu akcji ofensywnych.

Jaki wynik padnie w poniedziałek na nowo mianowanej Motor Lublin Arenie?
Obstawiam 2:1 dla Motoru.



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga