Hokej Kibice Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Wielosekcyjny przegląd mediów: Niespodzianka w półfinale! Torunianie pokonali GieKSę
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatnich dziesięciu dni dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Drużyny piłkarskie GieKSy odpoczywają po trudach rundy jesiennej, trwają pierwsze rozmowy w sprawie transferów. Siatkarze w ubiegłym tygodniu rozegrali spotkanie na wyjeździe w 1/16 rozgrywek Pucharu Polski z ZAKSĄ Strzelce Opolskie. GieKSa wygrała z I-ligowcem 3:0. Hokeistom wyraźnie szkodzi okres świąteczno – noworoczny: przed świętami drużyna rozegrała jedno spotkanie ligowe, w którym uległa JKH GKS-owi Jastrzębie, w poniedziałek przegrała w półfinale Pucharu Polski z KH Energą Toruń 4:5…
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Znamy już wstępny terminarz kobiecych rozgrywek! Ekstraliga wróci na początku marca
Najbliższe miesiące będą dla kibiców rozbratem z ligową piłką na trawie. Kobiece rozgrywki do gry wrócą w pierwszy weekend marca, a zakończenie sezonu ligowego nastąpi trzy miesiące później. Finał Pucharu Polski wstępnie zaplanowano na sobotę, 11 czerwca.
Ekstraliga oraz I liga według obecnych ustaleń rozegrają 12. kolejkę 5 i 6 marca. II liga natomiast powinna wrócić do gry tydzień później. Ostatnia kolejka ligowa na dwóch najwyższych szczeblach odbędzie się w pierwszy weekend czerwca. Tydzień wcześniej powinna zakończyć się gra na trzecim poziomie rozgrywkowym.
16 marca będziemy świadkami pierwszych przyszłorocznych spotkań w ramach Pucharu Polski, który obecnie jest już na etapie 1/8 finału. Ćwierćfinały zaplanowano na 19/20 kwietnia, półfinały na 11 maja, a równo miesiąc później powinniśmy poznać ekipę, która wzniesie krajowe trofeum.
GKS Katowice z planami przygotowań przed wiosną
Kolejny klub z boisk Ekstraligi przedstawił swoich rywali w okresie przygotowawczym do rundy wiosennej. Katowicką “GieKSę” czeka osiem sparingowych spotkań.
Piłkarki GKS-u do treningów powrócą 10 stycznia, a w dniach 11-12 stycznia zostały zaplanowane testy i badania. W pierwszym sparingowym meczu katowiczanki zagrają z Respektem Myślenice. Spotkanie z małopolskimi zawodniczkami ma się odbyć 15 stycznia. Tego samego dnia podopieczne trenera Witolda Zając podejmą także Skrę Ladies Częstochowa. Z częstochowskim zespołem drużyna GKS-u Katowice zagra także na sam koniec przygotowań, 26 lutego. Oprócz tego zawodniczki z województwa śląskiego cztery razy zagrają z ekstraligowymi ekipami. Katowiczanki czekają spotkania ze Śląskiem Wrocław, Medykiem POLOmarket Konin, Tarnovią Tarnów oraz Rekordem Bielsko-Biała. W planach “GieKSy” jest także rozegranie sparingu z jednym rywalem zagranicznym. Na przeciw drużynie z Katowic 13 lutego ma stawić się słowacki klub MSK Żylina. Piłkarki z Żyliny zajmują obecnie drugą lokatę w najwyższej słowackiej lidze.
Za to zawodniczki katowickiego zespołu po rundzie jesiennej są sklasyfikowane na czwartym miejscu w Ekstralidze. GKS Katowice na swoim koncie ma 20 “oczek”, na co składa się: sześć zwycięstw, dwa remisy, a także trzy porażki. Pierwszym wiosennym rywalem drużyny z Katowic będzie GKS Górnik Łęczna, spotkanie 12. kolejki Ekstraligi odbędzie się w Katowicach.
Plan sparingów GKS-u Katowice:
15 stycznia – Respekt Myślenice
15 stycznia – KS Skra Ladies Częstochowa
22 stycznia – WKS Śląsk Wrocław
30 stycznia – KKPK Medyk POLOmarket Konin
6 luty – MSK Żylina
13 luty – MKS Tarnovia Tarnów
19 luty – BTS Rekord Bielsko-Biała
26 lutego – KS Skra Ladies Częstochowa
sportdziennik.com – Wzmocnienie nr 1
Jakub Karbownik ma być pierwszym tej zimy zawodnikiem sprowadzonym na Bukową. To kolejny ruch na linii Katowice – Poznań.
Ma 20 lat, jest zawodnikiem ogranym na szczeblu centralnym i będzie pierwszym zimowym wzmocnieniem GieKSy. To w zasadzie przesądzone, że klub z Bukowej wkrótce ogłosi pozyskanie Jakuba Karbownika z rezerw Lecha Poznań.
Karbownik najczęściej wystawiany był ostatnio na lewym skrzydle, a w ustawieniu z trójką środkowych obrońców, stosowanych w drugiej części rundy jesiennej przez katowiczan, może być też jednym z wahadłowych. Jest praktycznie obunożny, swobodnie operuje zarówno lewą, jak i prawą. Umie rozpędzić się wzdłuż linii i dośrodkować, ale też zbiec do środka i poszukać uderzenia. Pochodzi z Bełchatowa, do Lecha trafił jako junior. Kilka dni po 18. urodzinach debiutował w zespole rezerw, które awansowały do II ligi. W niej rozegrał łącznie 68 meczów, strzelił 9 goli, z czego jednego… GieKSie na Bukowej. Na początku sezonu 2020/21 trafił głową na 1:0, ostatecznie katowiczanie wygrali wtedy 3:1. GKS poważnie myślał o sprowadzeniu Karbownika już latem. Piłkarz był wtedy po dobrym sezonie, zdobył 8 bramek. Ostatecznie został w Lechu, w którym nie dane mu było przebić się do pierwszego zespołu, wystąpić w ekstraklasie. Ostatnią ligową rundę liczbowo miał mniej udaną. Zagrał w 13 spotkaniach, tylko 7-krotnie wybiegał w podstawowym składzie, po raz ostatni – w październiku. Nie zdobył bramki, nie zaliczył asysty, „Kolejorz” stawiał już na 3 lata młodszego Jakuba Antczaka. A temat Karbownika na Bukowej odżył.
To kolejny gracz Lecha, który przemierza trasę Poznań – Katowice; po Kamilu Jóźwiaku, Tymoteuszu Puchaczu, Bartoszu Mrozku czy Filipie Szymczaku, aktualnie wypożyczonym do GieKSy. Różnica jest taka, że Karbownik trafi tu definitywnie – nadal jako piłkarz ze sporymi papierami na poważne granie, ale też znajdującym się na drobnym zakręcie, z którego na Śląsku ma wyjść i nabrać rozpędu. Jako przedstawicielowi rocznika 2001, status młodzieżowca będzie mu przysługiwał jeszcze tylko przez pół roku, co dowodzi, że dla GKS-u jest planem nie na już, ale też na przyszłość. To potwierdzenie polityki personalnej GieKSy, sprowadzającej ostatnio wyłącznie Polaków i zwykle nie starszych niż 26-27 lat. Karbownik stanowi zarazem naturalne uzupełnienie kadry w odniesieniu do ruchów, jakie poczyniono przy Bukowej tej zimy. Wolną rękę na poszukiwanie nowego pracodawcy otrzymał Paweł Gierach, skrócono wypożyczenie Piotra Samca-Talara ze Śląska Wrocław. Obaj są młodzieżowcami. Klubu może też szukać sobie Szymon Kiebzak, czyli nominalny boczny pomocnik. Po zakontraktowaniu Karbownika ich liczba w kadrze nie zmieni się. Jednocześnie wiosna będzie dostatecznie długa, by nowy nabytem mógł rozegrać (minimum) 10 spotkań i móc zapunktować w klasyfikacji Pro Junior System, w której GieKSa plasuje się wysoko i ma szansę na nagrodę finansową z PZPN.
Jednocześnie przy Bukowej pracują też nad kolejnymi wzmocnieniami. Nie ma ich być zimą wiele, ale powiny być konkretne: by drużyna sukcesywnie się rozwijała i dawała nadzieję, że w perspektywie 1-2 sezonów będzie walczyć w I lidze o coś więcej niż tylko utrzymanie. M.in. na celowniku GieKSy znaleźli się piłkarze znający już smak awansu do ekstraklasy.
9 GOLI w II lidze strzelił Jakub Karbownik dla rezerw Lecha Poznań, notując przy tym 6 asyst (dane za transfermarkt.de). Teraz zasili ofensywę GieKSy.
Górak: Jesteśmy w ciągłym ogniu
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice
GieKSa spędza zimę na 13. miejscu w pierwszoligowej tabeli. Czy jest pan zadowolony z zakończonej jesieni?
Rafał GÓRAK: Generalnie tak, ale zadowolenie też ma różne oblicza. Jestem zadowolony, że daliśmy sobie radę z tym, co działo się w tej rundzie. A działo się bardzo dużo. Wiemy, że ona w Katowicach powinna być dzielona na dwie części: do momentu pucharowego meczu w Zambrowie i po nim. Albo do ligowego spotkania ze Stomilem i po nim. Od dziesiątej kolejki – i do dziesiątej kolejki. Dwie fazy, dwie różne zdobycze punktowe, dwa różne stosunki bramek. My przecież po 10 kolejkach mieliśmy w lidze 7 punktów! Zdajemy sobie sprawę, przez co przeszliśmy i z czym się mierzyliśmy. Po awansie z drugiej ligi założyliśmy sobie, że ta grupa zawodników dostanie swoją szansę. Podeszliśmy do tematu bardzo optymistycznie. Pierwsze mecze były dla wszystkich bardzo atrakcyjne, świetnie się je oglądało. Po pięciu kolejkach, z których cztery graliśmy u siebie, mieliśmy 6 punktów. Z krzesła to nie zwalało. Wygrana z Zagłębiem Sosnowiec po rollercoasterze sprawiała, że wiele mogło nam się wydawać. Ale w tym wszystkim pojawiała się też refleksja, że może gramy zbyt odważnie. W pewnym momencie dotarło do mnie, że tak dalej nie mogę prowadzić zespołu, bo prowadzę go na rzeź. Że jeśli tak dalej będziemy grać, to w tej lidze zginiemy.
[…] Trzeba było zakodować w głowach „panowie, walczymy o utrzymanie”?
Rafał GÓRAK: Przyszedł taki moment, ale od samego początku byłem przekonany, że ten sezon w Katowicach należy poświęcić na to, by drużyna się w lidze utrzymała. To jest nasz plan nr 1.
Mimo wszystko życie zaskoczyło, że jest w pierwszej lidze aż tak ciężko? Że odnieśliście ledwie 5 zwycięstw w 20 meczach, ani razu różnicą większą niż jednej bramki?
Rafał GÓRAK: Szału nie ma. Mamy za sobą trudny rok, w szczególności – półrocze w pierwszej lidze. Uważam, że poziom w niej podnosi się w odniesieniu do wcześniejszych sezonów. I to bardzo mocno.
OK, ale patrząc na papier, macie w ofensywie kawałek piłkarzy. Szwedzik, Szymczak, Błąd… Czy nie ma poczucia, że z tą grupą ludzi szłoby ugrać więcej niż 23 punkty?
Rafał GÓRAK: Niedosyt na pewno mam. Zdaję sobie sprawę, że nasz dorobek mógł być okazalszy. Jeśli miałbym teraz analizować to wszystko, rozdrabniać każdy mecz, to zdecydowanie powiem, że bliżsi byliśmy zrobienia czegoś więcej niż uzyskaliśmy wynik ponad stan. W odniesieniu do wielu spotkań mam odczucie, że mogliśmy wygrać – ale zarazem zdaję sobie sprawę, że choćby u siebie z Podbeskidziem i Zagłębiem równie dobrze mogłoby skończyć się zdobyciem 1 punkty, a nie czterech. Bilans jest, jaki jest. Można mówić o niedosycie, trzeba być pokornym względem tego, czego się dokonało. Realizujemy się z młodymi ludźmi. Tych doświadczonych aż tylu u nas nie ma, chociaż ci, których mamy są bardzo ważni. Ta liga moim zdaniem bardzo potrzebuje doświadczenia. Wydaje mi się, że sobie poradziliśmy.
Tak skonstruowaliście kadrę, że najstarszy jest 31-letni Arkadiusz Woźniak. Na mecz z Koroną Kielce wyszliście pięcioma zawodnikami urodzonymi po 1999 roku.
Rafał GÓRAK: Nie zakładamy batalii o Pro Junior System, bo i takie ambicje w niektórych klubach są. Nami kieruje tylko i wyłącznie chęć szukania dość młodych ludzi, umiejętne wprowadzanie ich do zespołu, dawanie szansy nie tylko doświadczonym i czerpanie satysfakcji z tego, że kogoś rozwiniemy. Taką ogromną satysfakcję daje Patryk Szwedzik. Jest z nami od początku, sukcesywnie wprowadzamy go do grania i cieszymy się z efektów. Filip Szymczak to zawodnik Lecha, ale teraz rozwija się u nas. Wiemy, że opinia z Poznania odnośnie naszej pracy jest pozytywna. To dla nas ważne. Mamy chłopaków z rocznika 2000, którzy młodzieżowcami byliby jeszcze tylko w ekstraklasie, ale oni też nadal robią progres. To nie są znane nazwiska. Jakaś idea w tym wszystkim jest. W tabeli PJS skończyliśmy jesień na czwartym miejscu, co jeszcze niedawno trudno było sobie w Katowicach wyobrazić. Nie było mowy, by grało tu tak wielu młodych ludzi.
Co nie zmienia faktu, że gdy do Poznania wróci Szymczak, a ze statusu młodzieżowca wyrośnie za kilka miesięcy Szwedzik, to z młodzieżowcami znów będzie problem.
Rafał GÓRAK: I to duży. Ma go nie tylko nasz klub, bo tak dzieje się też w wielu innych miejscach. Do tego, by sukcesywnie wprowadzać na tym poziomie wychowanków do pierwszego zespołu – nawet mając najlepszych fachowców i stając na głowie – potrzebna jest infrastruktura. To rzecz nr 1. Wiadomo, że my na tę infrastrukturę dla młodzieży musimy jeszcze poczekać. Mam nadzieję, że się doczekamy. Teraz musimy dbać o ludzi w zakresie szkolenia. Wiem, że dyrektor Pańpuch i dyrektor Góralczyk bardzo mocno nad tym pracują.
[…] Kibiców irytowała dość często powtarzana przez pana fraza, że uczycie się tej ligi. Jak to tak, GieKSa? Pierwszej ligi?
Rafał GÓRAK: Kibice muszą zdawać sobie sprawę, że nie zawsze będę mówił te rzeczy, które oni akceptują i lubią. Jeśli od czas do czasu czymś ich zdenerwuję, to… dobrze, bo będzie znaczyło, że nie jestem jakąś marionetką do mówienia tylko fajnych rzeczy. Ja ich bardzo cenię, oni o tym doskonale wiedzą, ale też nie muszę nikomu nic na siłę udowadniać.
[…] Gdyby zapytać bywalca Blaszoka, gdzie potrzebne są wzmocnienia, to natychmiast odpowie, że na środku obrony. Przytaknąłby pan?
Rafał GÓRAK: Po pierwszych 10 meczach, w których straciliśmy 23 bramki, to i ja bym w takie coś uwierzył. Później zawodnicy też uczyli się tej ligi, w jakiś sposób nieraz obrywali, ale nie było już ta źle. Wydaje mi się, że nie jesteśmy aż tak przyparci do muru, by mówić, że na pewno musimy wzmocnić środek obrony i bez tego sobie nie poradzimy. Szukamy zawodników w różnych miejscach i na różne pozycje.
[…] Sporej grupie zawodników GKS-u 30 czerwca kończą się kontrakty. To dla pana problem czy wręcz przeciwnie?
Rafał GÓRAK: Dyrektor Góralczyk ma w swoich rękach wiele kart. Wreszcie mamy ten komfort, że to my możemy decydować – a nie decyduje ktoś inny, podczas gdy my możemy tylko bezradnie wzruszyć ramionami. Taki stan zastaliśmy, przychodząc do klubu. Teraz zapanował porządek w papierach. Wydaje mi się też, że jesteśmy coraz lepiej postrzegani na rynku piłkarskim. Dla zawodników, menedżerów, jesteśmy solidnym partnerem.
Nie tylko dobrze płacącym, ale takim, u którego można się rozwinąć?
Rafał GÓRAK: Na pewno nie płacimy dziś najlepiej w swojej lidze, ale jesteśmy szalenie solidni. Nie rzucamy słów na wiatr. Nie sądzę, by ktoś przez ostatnie 2,5 roku mógł narzekać na solidność organizacyjno-finansową GKS-u.
Niekoniecznie chcecie kontraktować obcokrajowców i zawodników powyżej 26. roku życia. Tak będzie nadal?
Rafał GÓRAK: Jakość w stosunku do ceny! Tego szukamy. Nie zamykamy drogi dla obcokrajowców czy zawodników starszych niż 26 lat. Najważniejsza jest jakość i cena, tego twardego szkieletu nic nie może nam wywrócić. Obraliśmy drogę nie maksymalnej oszczędności, ale racjonalizacji.
Gdyby zimowe okienko udało się w 100 procentach, to ilu nowych zawodników dołączy do GKS-u?
Rafał GÓRAK: Nie chcę mówić w taki sposób. Jeśli się uda w 100 procentach, to powiemy o tym już w styczniu.
[…] Zimą czekają was dwa zgrupowania w Bielsku-Białej.
Rafał GÓRAK: Pierwsze – krótkie, od czwartku do soboty, z kultową „akcją Klimczok”. Mam nadzieję, że warunki będą na tyle dobre, byśmy mogli śmiało tam wejść – a na tyle trudne, by zdobycie tego szczytu było dla zawodników na jakiś czas wydarzeniem. To naprawdę wysiłek, 22 kilometry z hotelu na obiekcie Rekordu aż na samą górę i z powrotem. Trzeba najpierw wbiec przez Dębowiec na Szyndzielnię, stamtąd na Klimczok, a potem jeszcze wrócić. Fajna wyprawa.
Nie kusiło, by polecieć gdzieś za granicę?
Rafał GÓRAK: To nie ten moment. Mamy założone, kiedy taki wyjazd nadejdzie. Przyjdzie na to czas.
Pamiętając, że Stomil ma jeszcze do rozegrania zaległy mecz z GKS-em Jastrzębie, wasza przewaga nad strefą spadkową wynosi 7 punktów. To tyle, co strata do strefy barażowej. I co wy na to?
Rafał GÓRAK: (śmiech). Ale nie jesteśmy w połowie rundy tylko dalej, dlatego najpierw oglądajmy się za siebie. Jedziemy mocno do przodu, zerkając jednak raczej do tyłu niż wypatrujemy tych, którzy jadą przed nami… Na to też przyjdzie czas.
dziennikzachodni.pl – Kibice GieKSy i Banika Ostrawa mają wspólny kalendarz
[…] 25-lecie kibicowskiej sztamy GieKSy i Banika przypadło w 2021 roku i z tej okazji we wrześniu przy Bukowej rozegrano mecz przyjaźni tych klubów oraz ich fanów. Na 2022 rok przygotowano wyjątkowy kalendarz nawiązujący do tego jubileuszu.
Co jest wyjątkowego w tym kalendarzu? To wydawnictwo przygotowane i wydane przez kibiców. W Katowicach jest do kupienia w sklepie kibiców GieKSy „Blaszok” przy ulicy Stanisława oraz na stronie internetowej tego sklepu. W Ostrawie można go kupić w sklepie kibiców Banika.
GKS Katowice jako klub nie wydał kalendarza na 2022 rok, ale nie zawiedli kibice GieKSy. Przygotowali kalendarz z efektownymi zdjęciami. Nazwy miesięcy są po polsku i czesku, tak samo jak skróty dni tygodnia. Na zdjęciach pokazano wspólne oprawy i akcje kibicowskie obu zaprzyjaźnionych grup, m.in. na meczu przy Bukowej 4 września.
Kalendarz kosztuje 35 zł. W sklepie kibiców Banika (nie klubowym) i GKS-u jest jedynym dostępnym wydawnictwem kalendarzowym na 2022 rok.
SIATKÓWKA
siatka.org – GKS szybko uporał się z ZAKSĄ
Siatkarze GKS-u Katowice nie mieli problemu, by awansować do 1/8 finału Pucharu Polski. Na inaugurację zmagań w tych rozgrywkach gładko pokonali na wyjeździe ZAKSĘ Strzelce Opolskie 3:0, tylko w jednym secie pozwalając rywalom przekroczyć barierę 20 oczek.
Początek meczu należał do GKS-u, który po asie serwisowym Damiana Domagały objął prowadzenie 6:3. Jednak gospodarze nie dali się zepchnąć do defensywy, a po udanej kontrze Krystiana Walczaka wrócili do gry (7:7). W kolejnych minutach oba zespoły grały zrywami.
W grze katowiczan było mnóstwo błędów, dzięki czemu ZAKSA dotrzymywała im kroku. Dopiero dwa zbicia Gonzalo Quirogi spowodowały, że goście ponownie przejęli inicjatywę na boisku (16:13). Zaczęli dokładać bloki, a błędy rywali ułatwiały im zadanie (20:14). W końcówce kontrolowali przebieg premierowej odsłony. Krzysztof Zapłacki próbował jeszcze niwelować straty po stronie strzelczan, ale Quiroga przypieczętował ich pewną wygraną (25:21).
W drugiej odsłonie nie zamierzali zwalniać tempa. Błyskawicznie wykorzystali błędy rywali, sami punktowali w bloku, a po kontrze Quirogi zbudowali sobie znaczące prowadzenie (8:2). ZAKSA próbowała odpowiadać blokiem, a po kontrze Walczaka zbliżyła się na 8:11, ale na więcej nie było jej stać. Po akcji Marcina Kani przedstawiciel PlusLigi kontrolował boiskowe wydarzenia (16:11). Na środku pokazał się Piotr Hain, a pojedyncze udane ataki Ernesta Kaciczaka nie odmieniły obrazu gry po stronie ZAKSY. W końcówce GKS dominował na boisku, a skuteczna kontra Tomasa Rousseauxa postawiła kropkę nad „i” w tej części spotkania (25:17).
W trzeciej partii po asie serwisowym Domagały podopieczni Grzegorza Słabego zaczęli budować sobie przewagę. Po błędach rywali wzrosła ona do czterech oczek (10:6). To nie był koniec emocji, bo po dwóch punktowych zagrywkach Macieja Woza strzelczanie zbliżyli się do przeciwników na 10:12. Na więcej nie było ich stać, bo przy serwisie Jakuba Lewandowskiego ponownie przewaga katowiczan wzrosła (16:10). Asy dokładali jeszcze Domagała i Quiroga, a GKS zbliżał się do sukcesu. W końcówce w ataku z dobrej strony pokazali się jeszcze Kamil Drzazga i Damian Kogut, a przyjezdni triumfowali 25:16, meldując się w kolejnej rundzie Pucharu Polski.
MVP: Tomas Rousseaux
ZAKSA Strzelce Opolskie – GKS Katowice 0:3 (21:25. 17:25, 16:25)
HOKEJ
sportdziennik.com – Mistrz zdobył Katowice
W jastrzębskim zespole ponownie wystąpił Dominik Paś, który wrócił do macierzystego klubu po krótkiej przygodzie w czeskim Hawirzowie.
Już w pierwszej tercji wychowanek JKH GKS-u mógł wpisać się na listę strzelców, ale nieznacznie chybił. To była szybka i dobra w wykonaniu obu drużyn odsłona. Nieco więcej z gry mieli katowiczanie, którzy częściej strzelali, ale klarowniejsze sytuacje stworzyli sobie przyjezdni. Ozdobą tercji były dwie znakomite interwencje Johna Murraya, który m.in. zatrzymał krążek, gdy jastrzębianie już widzieli go w bramce.
W drugiej odsłonie, w której działo się na tafli nieco mniej, gole również nie padły, a worek rozwiązali – dopiero w 48 minucie – gospodarze. Martin Kasperlik postanowił wstrzelić krążek przed bramkę, gdzie znajdował się Dominik Jarosz, który strącił „gumę” i zmylił Murraya. Krótko jednak, bo niecałe dwie minuty, goście cieszyli się z prowadzenia. Katowiczanie wygrali wznowienie, a potężnym strzałem popisał się Mateusz Bepierszcz. Odpowiedź jastrzębian była jeszcze szybsza. Najlepszy na tafli Kasperlik znalazł się przed bramką i zdołał wrzucić do niej krążek. Tym razem gospodarze nie wyrównali, choć robili wszystko by tego dokonać.
Znakomicie jednak w jastrzębskiej bramce spisywał się Patrik Nechvatal. Czech uwijał się niczym w ukropie, zatrzymując m.in. najskuteczniejszych graczy katowickich, czyli Patryka Wronkę i Grzegorza Pasiuta. Gospodarze w końcówce trzeciej tercji grali w przewadze, ale jej nie wykorzystali, za co zostali skarceni. Roman Rac z neutralnej tercji trafił do pustej bramki i mistrz Polski, po raz pierwszy w tym sezonie – po trzech wcześniejszych porażkach – pokonał GieKSę, bo Joona Monto drugiego gola dla gospodarzy strzelił na sekundę przed finałową syreną.
GKS Katowice – JKH GKS Jastrzębie 2:3 (0:0, 0:0, 2:3)
Ale numer!
To już pewne. Puchar Polski – po pięciu latach – opuszcza Górny Śląsk. GKS Katowice nie stanął na wysokości zadania.
GKS Katowice był zdecydowanym faworytem pierwszego spotkania turnieju o Puchar Polski, który dzisiaj rozpoczął się na lodowisku im. Braci Nikodemowiczów w Bytomiu. Tak naprawdę kibice „GieKSy” zastanawiali się nad tym, z kim przyjdzie im się mierzyć w finale, bo uważali – jak zresztą wielu ekspertów – że rywala z Torunia szybko „odpalą”. Sęk jednak w tym, że przeciwnik z grodu Kopernika był zupełnie innego zdania. Energa, którą po ostatnich ligowych wyczynach nikt by o takie szaleństwa nie podejrzewał, postawiła się. Mało tego. Wygrała mecz i wystąpi jutro w decydującej rozgrywce, która – na tym samym obiekcie – rozpocznie się o godz. 20.15.
Jak do tego doszło? Nie wiem! Mogą sobie zaśpiewać kibice GKS-u Katowice w rytm piosenki Zenka Martyniuka. Wszystko bowiem rozpoczęło się zgodnie z planem. Katowiczanie nacisnęli na rywala od pierwszych minut i na efekty nie trzeba było długo czekać. Kalle Valtola uderzył z niebieskiej, a tor lotu krążka zmienił sprytnie Patryk Wronka i GKS objął prowadzenie. Wydawało się na początku spotkania, że kolejne bramki będą kwestią czasu. Sędziowie, słusznie zresztą, nie uznali drugiej bramki dla Katowic, bo krążek uderzył w słupek. W drugiej fazie pierwszej tercji rozpoczął się jednak koszmar drużyny z Katowic. Który polegał na tym, że hokeiści Jacka Płachty byli wybitnie rozkojarzeni. Trudno bowiem wytłumaczyć to, że dwa gole wicelider rozgrywek PHL stracił w… osłabieniu, ale po kolei.
Najpierw niefrasobliwość „GieKSy” wykorzystał Michał Kalinowski, który pognał na bramkę Johna Murraya i doprowadził do wyrównania. Chwilę później katowiczanie znów prowadzili, ale na początku drugiej tercji popełnili kolejny koszmarny błąd podczas gry w przewadze. „Artystą” odpowiedzialnym za drugie trafienie dla Torunia okazał się Carl Hudson. Zabrał mu bowiem krążek Robert Arrak i znów był remis. Niedługo potem GKS nie popełnił już takiego błędu, wykorzystał grę w przewadze, i trzeci raz w tym spotkaniu „GieKSa” objęła prowadzenie. Jak się później okazało po raz ostatni, bo reszta meczu należała do Torunia. Konsternacja w katowickim obozie nastąpiła na początku trzeciej tercji. Kiedy to Kamil Kalinowski potrzebował zaledwie 12 sekund od wznowienia gry, by wpisać się na listę strzelców. Miała Energa w tej sytuacji sporo szczęścia, bo krążek po strzale napastnika trafił w Grzegorza Pasiuta i kompletnie zmylił Murraya.
Katowiczanie szybko odrobili straty, bo Jakub Wanacki zachował najwięcej zimnej krwi w podbramkowym zamieszaniu. Remis 4:4 wskazywał na to, że końcówka spotkania będzie niezwykle zacięta. I tak taż było. GKS starał się dominować, stwarzał sytuacje, ale po raz kolejny nadział się na kontrę. Którą, tym razem, skutecznym strzałem wykończył Kamil Kalinowski, który zasłużył na miano bohatera toruńskiego zespołu. Co oznacza porażka GKS-u Katowice poza tym, że drużyna ta nie zagra w finale Pucharu Polski? To, że po pięciu latach trofeum opuści Górny Śląsk. W 2016 i 2017 roku po Puchar sięgał bowiem GKS Tychy. A trzy ostanie edycje zmagań należały do JKH GKS-u Jastrzębie.
GKS Katowice – Energa Toruń 4:5 (2:1, 1:2, 1:2)
hokej.net – Niespodzianka w półfinale! Torunianie pokonali GieKSę
[…] Katowiczanie na początku byli stroną aktywniejszą i bardziej kreatywną. Conrad Mölder nie mógł narzekać na brak pracy i skapitulował już po 159 sekundach. Spod linii niebieskiej uderzył Kalle Valtola, a tor lotu krążka sprytnie zmienił Patryk Wronka.
Ten gol jeszcze mocniej zmotywował GieKSę, która chwilę później stworzyła sobie kilka dobrych okazji. Po uderzeniu Anthona Erikssona, któremu dogrywał Patryk Krężołek, guma ostemplowała słupek i wyszła w pole. Arbitrzy dla pewności sprawdzili jeszcze zapis wideo, a po analizie rozłożyli ręce, obwieszczając, że gola nie było.
Torunianie, schowani za podwójną gardą, swoich szans szukali w kontratakach. Po jednym z nich, wykonanym w 16. minucie podczas gry w osłabieniu, doprowadzili do wyrównania. Pięknym uderzeniem z prawego bulika popisał się Michał Kalinowski, a John Murray nie zdołał w porę zareagować.
Podopieczni Jacka Płachty już po 74 sekundach wrócili na prowadzenie po efektownej akcji Bartosza Fraszki. 26-letni skrzydłowy przejechał z krążkiem połowę tafli i popisał się precyzyjnym uderzeniem ze slotu.
Tuż przed zakończeniem pierwszej odsłony karę zarobił Robert Korczocha. To wykluczenie przeszło na drugą część gry i katowiczanie mieli okazję do tego, by podwyższyć prowadzenie. Tymczasem, po raz drugi w tym spotkaniu, stracili gola w liczebnej przewadze. Błąd Carla Hudsona we własnej tercji wykorzystał Robert Arrak, który w sytuacji sam na sam skutecznie wymanewrował Johna Murraya i umieścił gumę w siatce.
Później wykluczenie zarobił Michał Kalinowski i wielu toruńskich kibiców z pewnością liczyło na to, że katowiczanie popełnią jeszcze jeden błąd podczas rozgrywania przewagi. Nie pozwolił na to Patryk Wronka, który zaskoczył Conrada Möldera precyzyjnym uderzeniem w okienko i przywrócił prowadzenie GieKSie.
Golkiper „Stalowych Pierników” chwilę później do końca drugiej odsłony miał co robić. Udało mu się obronić choćby dwie sytuacje sam na sam: najpierw z Bartoszem Fraszką, a następnie z Grzegorzem Pasiutem i kilka kąśliwych strzałów.
W końcówce podopieczni Jussiego Tupamäkiego wykorzystali okres gry w przewadze i na tablicy świetlnej znów był remis. Johna Murraya uderzeniem z nadgarstka pokonał Henri Limma.
W trzeciej odsłonie mecz toczył się według zasady cios za cios. Już 12 sekund po jej rozpoczęciu torunianie wyszli na prowadzenie. Patryk Kogut wywalczył krążek za bramką, zagrał do Kamila Kalinowskiego, który uderzył z bekhendu. Guma odbiła się jeszcze od łyżwy Grzegorza Pasiuta i wpadła do siatki.
Trzy minuty później mieliśmy znów remis. Do akcji ofensywnej ładnie podłączył się Jakub Wanacki i zdobył dla swojego zespołu czwartego gola.
Kluczowa dla losów spotkania okazała się 54. minuta. Wówczas katowiczanie popełnili błąd w obronie, a Patryk Kogut zagrał do Kamila Kalinowskiego. Kapitan „Stalowych Pierników” zaskoczył Johna Murraya.
Trener Jacek Płachta starał się ratować sytuację i na minutę przed końcem zdecydował się wykonać manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu. Do finału awansowali torunianie!
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze