Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

[FELIETON] GieKSa na pierwszym miejscu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Kontrakt Davidem Anona z GKS Katowice uległ automatycznemu przedłużeniu. Wpływ na to miała liczba występów i/lub minut spędzonych na boiskach w zeszłym sezonie. Hiszpan nie pojawił się jednak w Katowicach na starcie przygotowań do nowego sezonu. Następnie złożył oświadczenie o problemach rodzinnych, które zmuszają go do powrotu do ojczyzny. W klubie podeszli do tego w sposób wyrozumiały i nie zamierzają zawodnikowi robić problemów, ale porozumienie zawarte między GieKSą i zawodnikiem zakłada, że jeśli ten będzie chciał grać w piłkę w innym klubie w przyszłym sezonie, to musi znaleźć taki, który finansowo zrekompensuje nam stratę. Przy Bukowej nikt już nie traktuje Anona jako opcji na nadchodzący drugoligowy sezon.

Tyle wiemy z oficjalnych informacji dostępnych na portalach społecznościowych oraz z tekstów dziennikarzy. Szczególnie chciałbym zwrócić uwagę na wypowiedź dyrektora sportowego Roberta Góralczyka, który na łamach katowickiego „Sportu” powiedział: „Nie uwzględniamy Davida w planach sportowych, ale nie chcemy rozwiązywać jego kontraktu, bo nie jest to w naszym interesie. Tracimy bardzo dobrego zawodnika i chcemy załatwić to po ludzku. Nie chcę mówić o warunkach naszego porozumienia, bo to prywatne sprawy Davida. On sam nie wyklucza, że w Hiszpanii będzie grał, lecz musi znaleźć taki klub, który zrealizuje warunki zapisane w naszym porozumieniu”. Niby normalna postawa, której przyklaśnie każdy kibic GieKSy, ale jakże inna od tego, do czego przyzwyczajono nas w ostatnich latach w klubie.

Tyle informacji oficjalnych, czas na kuluary i domysły. Nie mam powodów, by zakładać, że Anon kłamie (lub wyolbrzymia) swoje problemy rodzinne, które nie pozwalają mu grać w Polsce. Niemniej nie mam też żadnych podstaw, by mu 100 proc. wierzyć. Daleko szukać nie trzeba — wystarczy przypomnieć, chociażby postawę Wojciech Trochima, który grał chorobą żony. Gdy odchodził z GieKSy, to powodem była choroba żony, ale w późniejszych wywiadach mówił, że chciał zostać, ale w klubie go nie chcieli. Przyłapany na takich zagrywkach wrócił ponownie do pierwotnej wersji. Załóżmy jednak dobrą wolę i w przypadku Anona zastosujmy domniemanie niewinności, więc ma duże problemy rodzinne i konieczny jest jego powrót do ojczyzny. Abstrahując od tego założenia, słychać tu i ówdzie, że Hiszpanowi nie widzi się granie na zaledwie trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce i chciałby zmienić klub. I znowu staram się nie myśleć o tym, że przecież wiedział, jaki podpisuje kontrakt, a swoją postawą na boisku również przyczynił się do spadku, więc niechęć do grania tak nisko jest dość kuriozalna. Dużo tych założeń na korzyść zawodnika, ale przyjmujemy wersję najbardziej dla niego pozytywną.

Co mógł zrobić klub? Nakazać zawodnikowi powrót do Polski i wypełnienie kontraktu. Wiadomo jednak, że z niewolnika nie ma pracownika, więc zapewne skoczyłoby się opłacaniem Hiszpana w rezerwach. Mogliśmy także rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron i sprawić, że zawodnik stałby się wolny. I teoretycznie nic nie stałoby na przeszkodzie, by podpisał wtedy nową umowę, nawet z innym polskim klubem. Wszak często problemy rodzinne znikają, gdy sytuacja prawna piłkarza ulega zmianie. Znaleźliśmy jednak trzecie wyjście, które uważam za najlepsze — zawodnik nie będzie dostawał wypłaty, skoro nie będzie przebywał z drużyną. Ma czas na uporządkowanie spraw rodzinnych. Jak będzie chciał znaleźć inny klub i grać w piłkę w nachodzących sezonie, to niech jego nowy pracodawca (albo on sam) zrekompensuje nam finansowo stratę. Jest to postawa iście salomonowa, bo łączy sobie dwa czynniki: dobro klubu i zawodnika. Wszystko odbywa się po ludzku, bo dajemy komuś czas na uporanie się z problemami, ale nie zapominamy, że najważniejszy jest klub. O czym głośno i oficjalnie nikt nie powie? Strata Anona nie jest aż tak bolesna, jak się to pokazuje w mediach. Wszak rozmawiamy o zawodniku, który w 24 meczach zdobył zaledwie 3 bramki (w tym jedną z rzutu karnego). Nie wszystkie karty trzeba jednak odsłaniać. 

Naprawdę cieszy mnie postawa dyrektora Góralczyka. Powinno to być normalne i standardowe działanie, ale niestety tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że klub na pierwszym miejscu stawiał wszystkich poza samym sobą, że jest to miła odmiana. I miejmy nadzieję, że nie jednorazowa. GieKSa na pierwszym miejscu!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

5 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

5 komentarzy

  1. Avatar photo

    tomassi

    24 czerwca 2019 at 06:42

    Mam nadzieję że pan piłkarz szybko poradzi sobie
    z problemami rodzinnymi.
    Jednak jeszcze większą nadzieję mam na to,
    że już go nie zobaczymy na Bukowej.
    I bardzo bym był szczęśliwy gdyby ktoś jeszcze groszem
    rzucił za jego kontrakt.

  2. Avatar photo

    Jacek

    24 czerwca 2019 at 07:13

    Co to za brednie. Czemu po prostu nie można z nim rozwiązać kontraktu za porozumieniem stron? Nikt za takiego dziada nie zapłaci złotówki i tak. A my mamy młodzież ogrywać.

  3. Avatar photo

    Irishman

    24 czerwca 2019 at 08:40

    @Jacek, przeczytaj raz jeszcze co napisał Kosa.
    Ponieważ z niewolnika nie ma pracownika więc nikt go nie trzyma na siłę w Katowicach, a ponieważ nie ma go w drużynie więc mu nic nie płacimy. Natomiast jeśli miałby gdzieś grać to należy nam się jakiś ekwiwalent, bo za chwile okaże się, że z „przyczyn rodzinnych” chłop musi koniecznie przenieść się do Tychów, Mielca albo innej Niecieczy i po prosty wyszlibyśmy na głupków!
    Poza tym facet ma jakąś tam wartość, a w Katowicach dziękować Bogu czasy gdzie szastaliśmy kasą skończyły się.

    I ja też nie zarzucam Anonovi kłamstwa ale coś czuję, że za jakiś czas, jak sobie wyprostuje sytuację coś na nim zarobimy….. i to w złotówkach. 🙂

  4. Avatar photo

    Jacek

    24 czerwca 2019 at 12:51

    No właśnie jak z niewolnika niema pracownika to Anon wyraźnie dał do zrozumienia że tu niechce grać. Chłop jest cieńki i ma 30 lat tak? A przecież może spokojnie przystać na nowy kontrakt i se siedzieć na trybunach do końca nowego kontraktu kasa leci? Tak? A tu się nagle znalazły w klubie szpece od zarabiania ha ha ha na takim szrocie w dodatku. Niech se idzie do Tychów i innych Termalic byleśmy do tego nie dopłacali a o zarobku to można zapomnieć.

  5. Avatar photo

    kosa

    24 czerwca 2019 at 19:42

    @Jacek

    Jak będzie siedział w Katowicach, to normalnie musi trenować i grać w GKS, ale przede wszystkim nie rozwiąże wtedy swoich problemów rodzinnych w Hiszpanii.

    Jak będzie w Hiszpanii, to nie będzie od nas dostawał kasy, ale nie może grać w innym klubie, chyba że jakiś za niego zapłaci.

    Nie wiem, co w tym trudnego do zrozumienia.

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Popłynęli w Szczecinie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W niedzielne popołudnie piłkarze GKS-u Katowice pojechali na wyjazdowe spotkanie do Szczecina w ramach 27. kolejki PKO BP Ekstraklasy. W wyjściowej jedenastce doszło do czterech zmian i od pierwszej minuty zagrali Szymczak, Kuusk, Drachal i Gruszkowski.

Pierwszą połowę zaczęli zawodnicy GieKSy, ale nie stworzyli realnego zagrożenia. W trzeciej minucie Filip Szymczak wyszedł sam na sam z bramkarzem i mimo tego, że i tak był na spalonym, to nie zdołał pokonać Cojocaru. Chwilę później Alan Czerwiński ruszył prawą stroną boiska aż do linii końcowej i wrzucił piłkę w pole karne. Obrońca gospodarzy strącił futbolówkę wprost pod nogi Oskara Repki, który pokusił się o strzał zza pola karnego, ale został on zablokowany. Pierwszy kwadrans spotkania nie porwał piłkarsko, ale GieKSa częściej zapędzała się pod bramkę Pogoni i dłużej utrzymywała się przy piłce. W 15. minucie Kudła źle wybił piłkę i zrobiło się groźnie pod bramką GieKSy, na szczęście nasz bramkarz zdołał się zrehabilitować i wybronił strzał Kolourisa. Chwilę później znów Pogoń była bliska zdobycia bramki, ale zawodnik gospodarzy uderzył niecelnie. W 19. minucie zrobiło się sporo zamieszania w polu karnym Cojocaru, gdy Mateusz Kowalczyk delikatnie trącił piłkę głowa, zmieniając jej tor lotu, ale nic z tego nie wyszło. W kolejnych minutach gra przeniosła się głównie w środkową strefę boiska i żadna drużyna nie była w stanie skonstruować składnej akcji. W 33. minucie Koutris przeniósł piłkę nad bramką Kudły, uderzając lewą nogą. Chwilę później Drachal był bliski zdobycia bramki, ale w ostatnim momencie piłka mu odskoczyła. W 42. minucie Loncar uderzył głową z bliskiej odległości, ale Kudła zdołał ją wybić końcówkami palców. Po wznowieniu z rzutu rożnego Dawid Drachal chciał oddalić zagrożenie i w momenciem gdy wybijał piłkę, to podbiegł Kurzawa, który dostał prosto w skroń i potrzebował pomocy medycznej. W doliczonym czasie pierwszej połowy Gruszkowski rzucił się, aby zablokować strzał Koutrisa i piłka niefortunnie odbiła mu się od ręki. Po długiej przerwie i analizie VAR sędzia wskazał na jedenastkę, którą  pewnie wykorzystał Koulouris. Po tej bramce arbiter zakończył pierwszą połowę.

Na drugą połowę GieKSa wyszła w takim samym składzie, natomiast w drużynie Pogoni doszło do jednej zmiany. Po czterech minutach drugiej połowy Koulouris znów wpisał się na listę strzelców – tym razem pokonał Kudłę z bardzo bliskiej odległości, a piłkę wrzucił Kamil Grosicki, który przepchał i objechał bezradnego Alana Czerwińskiego. W kolejnych minutach GieKSa, chcąc odrabiać straty, odsłoniła się jeszcze bardziej, co próbował wykorzystać Wahlqvist, ale uderzył bardzo niecelnie. Po upływie godziny gry trener Rafał Górak pokusił się o potrójną zmianę. Na boisko weszli Błąd, Bergier i Galan. Chwilę późnej Arkadiusz Jędrych wpuścił swojego bramkarza na minę. Źle obliczył odległość do Kudły i zagrał zbyt lekko i niedokładnie do tyłu. Kudła musiał opuścić bramkę, aby ratować sytuację i po serii niefortunnych podań piłka trafiła pod nogi Grosickiego, jednak jego strzał został zablokowany przez naszego bramkarza. W 68. minucie Sebastian Bergier wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale nie trafił w światło bramki, była to idealna okazja na złapanie kontaktu. Chwilę później Loncar został sfaulowany przez Kuuska, ale sędzia puścił akcję i do piłki dobiegł Sebastian Bergier, który zaliczył… soczysty upadek. W kolejnych minutach gra zrobiła się bardzo rwana i było dużo niedokładności w obu zespołach. W 82. minucie Kacper Łukasiak pokonał Dawida Kudłę strzałem na dalszy słupek. Warto zaznaczyć, że ten zawodnik wszedł na boisko… minutę wcześniej. Pięć minut później Koulouris trzeci raz wpisał się na listę strzelców, pokonując Kudłę strzałem na długi róg. Chwilę później sędzia zakończył spotkanie.

6.04.2025, Szczecin
Pogoń Szczecin – GKS Katowice 4:0 (1:0)
Bramki: Koulouris (45-k, 49, 87), Łukasiak (82).
Pogoń Szczecin: Cojocaru – Wahlqvist, Loncar, Borges, Koutris (86. Lis), Gamboa, Ulvestad, Kurzawa (80. Smoliński), Przyborek (46. Wędrychowski), Grosicki (81. Łukasiak), Kolouris (88. Paryzek).
GKS Katowice: Kudła – Gruszkowski (62. Galan), Czerwiński, Jędrych, Kuusk (80. Komor), Wasielewski – Drachal (62. Błąd), Kowalczyk, Repka, Nowak (88. Marzec) – Szymczak (62. Bergier).
Żółte kartki: Kowalczyk.
Sędzia: Paweł Raczkowski (Warszawa).
Widzów: 19 938.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nie schodźcie z obranej drogi

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Co GKS Katowice wraca na swój stadion po nieudanym wyjeździe to wygrywa. Podobnie było tym razem. Po wysokiej porażce w Szczecinie (choć zbyt wysokiej patrząc na samą grę), katowiczanie mieli zmierzyć się z walczącą o życie Puszczą Niepołomice.

W końcówce sezonu takie mecze zawsze są trudniejsze niż – po pierwsze wcześniej, a po drugie – niż wskazywałaby na to tabela. Zazwyczaj drużyny z dołu się po prostu budzą – wcześniej czy później. Nie zawsze i nie wszystkie – te które pobudki nie zrobią lub nie zrobią jej odpowiednio wcześnie – spadają z ligi. Mamy w tym sezonie aż nadto przykładów. Obudziła się Korona – na samym początku rundy wiosennej – i dziś jest praktycznie pewna utrzymania. Niedawno na wysokie obroty wskoczył Radomiak – i choć przegrał ostatnio dwa mecze – również ma niezłą pozycję w tabeli, a przecież startowali od 0:5 do przerwy w Białymstoku. Skazywane na pożarcie Zagłębie Lubin wygrało dwa mecze i znacząco poprawiło swoją sytuację. A Śląsk Wrocław? Ci to dopiero zaczęli grać. Zagrzebani na ostatnim miejscu, pod wodzą Alana Simundzy zaczęli punktować aż miło i po wielu, wielu kolejkach w końcu osiemnaste miejsce opuścili i są na styku jeśli chodzi o bezpieczną strefę!

Zamieszana w walkę o utrzymanie Puszcza również czeka na to przebudzenie. Był jeden moment, w którym wydawało się, że podopieczni Tomasza Tułacza wskoczyli na właściwe tory. Mowa o wygranej w Gdańsku 2:0. Ta wygrana z zespołem z dołu tabeli, ale też dobrze wówczas grającą Lechią, była pewna i wydawało się, że Puszcza może stać się takim Radomiakiem czy Koroną. Nic z tych rzeczy. Co prawda potem zdarzyło się jeszcze zwycięstwo z Piastem, ale poza tym było słabiutko. Sytuację mógł też trochę uratować Puchar Polski, gdzie niepołomiczanie wygrali na Konwiktorskiej, ale potem Pogoń zmiotła ich w półfinale. Tym motywacyjnym drygiem mógł być też uratowany w doliczonym czasie gry z Rakowem remis. Nie wyszło. Puszcza przegrała w Katowicach i choć jest minimalnie nad kreską, czeka ich niebywała i ciężka batalia o pozostanie w lidze. Za tydzień grają z niezłym Radomiakiem, potem mają Pogoń i Lecha, będą też bezpośrednie potyczki ze Stalą i Śląskiem. Oj, nie będzie u Żubrów nudno.

To jednak problemy naszych ligowych rywali. GieKSa z tą walczącą o życie drużyną sobie poradziła i to przegrywając do przerwy. Nawet trener Tułacz – zasadniczo nieszczędzący swoim podopiecznym słów krytyki – dziwił się, że nie było aż takiej determinacji. Za to w Lidze Plus eksperci mówili, że z Puszczą narzucającą swój styl gry, przejąć tę rolę jest trudno – a GieKSie się to udało. Nie da się ukryć, katowiczanie zdominowali rywali i w tym kontekście był to jeden z najlepszych meczów w tym sezonie – no, powiedzmy druga połowa, bo do pierwszej można się przyczepić.

To był pierwszy mecz w obecnych rozgrywkach, w którym GieKSa przegrywała i przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W 28. kolejce. Dla porównania powiedzmy, że w ostatnich pięciu meczach poprzedniego sezonu, taka sytuacja miała miejsce… trzy razy (z Polonią, Tychami i Wisłą). Dlatego nawet jeśli taka sytuacja zdarza się raz na jakiś czas, to jednak tyle meczów bez odwrócenia ich losów to sporo. W drugą stronę mieliśmy to trzy razy – z Legią, Koroną i Motorem. A jedynymi drużynami, które pozostają bez przechylenia szali na swoją korzyść są Piast, Puszcza, Śląsk, Lechia.

Żeby dołożyć łyżeczkę dziegciu co do wczorajszego spotkania, to trzeba przyznać, że do pewnego momentu aspirowało ono do jednego z najbardziej frustrujących w tym sezonie. Mam tu na myśli taką niemoc, pewnego rodzaju bezsilność, która – wydawało się – może mieć miejsce. Bo jak przegrywaliśmy wysoko, to GieKSa była ewidentnie słabsza. Jak przegrywaliśmy mecze, których nie powinniśmy przegrać, bo graliśmy dobrze, była irytacja i złość. Ale wczoraj to było jeszcze coś innego. GieKSa niby atakowała, niby stwarzała sytuacje, ale ostatecznie wszystko szło w ręce Komara, ewentualnie było niecelne, tak jak strzał Dawida Drachala z początku meczu. Dodatkowo było widać dużą determinację i dynamikę. To nie był chodzony mecz. Z jednej strony można było myśleć, że taka gra daje szansę na pozytywny rezultat, z drugiej te wykończenia były dość mizerne. No i przede wszystkim Puszcza prowadziła po naszym dość dużym błędzie. Więc trzeba było zdobyć nie jedną, a dwie bramki. Niewiadomą było, jak się to wszystko potoczy.

Ta łyżka dziegciu się zdematerializowała, bo ostatecznie GKS w drugiej połowie grał podobnie jak w pierwszej, a dodatkowo wzmocnił ten sposób gry i w końcu zaczęło wychodzić. Czyli wchodzić. Trzy bramki zdobyte po przerwie mają swoją wymowę. Najpierw Alan Czerwiński dosłownie wypatrzył Sebastiana Bergiera, który po prostu nie mógł tego zmarnować. Potem swoje firmowe zagranie zaliczył Bartosz Nowak i Bergi a la „Franek – łowca bramek” (skoro jesteśmy już przy wiślackich porównaniach trenera) podcinką trafił do siatki. Mało się mówi o trzecim golu, a to co zrobił Marcin Wasielewski przecież było bardzo klasowe. Minął rywala delikatnym podbiciem piłki, a potem to podbicie powtórzył nad bramkarzem, wystawiając piłkę do pustej bramki. To było doprawdy doskonałe i jeśli mówimy o Tsubasie Dawida Drachala w jego kapitalnej akcji w pierwszej połowie, to nie można tego japońskiego bohatera kreskówek nie przyrównać do Wasyla, przy czym Wasyl zrobił to błyskawicznie, a nie jak Tsubasa biegł z piłką przez boisko przez pół odcinka okrążając niemal całą kulę ziemską 😉

Swój sposób gry – to było coś, co trener powtarzał w rundzie jesiennej. Można powiedzieć, że jesienią to wychodziło w bardziej spektakularny sposób, choć nadal musimy pamiętać, że dawało to mniej punktów niż obecnie. Ale pod względem wizualnym, spotkanie z Puszczą rzeczywiście pokazało bardzo dużą dominację nad rywalem.

GieKSa jest w środku tabeli dlatego, że… nie zawsze nam wychodzi. Bartosz Nowak ma potencjał na to, by dawać jeszcze więcej. I ostatecznie coś mu w tych meczach zawsze wyjdzie – jakieś idealne podanie i asysta – bo to po prostu bardzo jakościowy zawodnik. Ale tu może być jeszcze lepiej. Sebastian Bergier nastrzelał już trochę tych bramek, ale ich też może być jeszcze więcej. Coraz lepiej prezentuje się Dawid Drachal i jakby tylko udało się wyciągnąć go z Rakowa, byłoby doskonale, bo ten zawodnik to bardzo duży talent. Naprawdę w tej drużynie drzemie spory potencjał. Na ten moment jest bardzo dobrze. A może być jeszcze lepiej. Tylko prośba do trenera – nie schodźcie z obranej drogi. Wychodźcie z założenia, że rozwój jak najbardziej, ale lepsze czasem jest wrogiem dobrego. Można i trzeba ulepszać i poprawiać, ale nie na siłę. Naprawdę jest dobrze.

Osiągnęliśmy magiczną granicę 38 punktów. Można już mieć absolutnie spokojną głowę. GieKSa w przyszłym sezonie będzie grać w ekstraklasie i dalej sławić Katowice w ligowej piłce. Nie mogliśmy sobie wymarzyć na początku sezonu – a już zwłaszcza po pierwszej kolejce z Radomiakiem – w jakim miejscu będziemy na sześć kolejek przed końcem. Pięknie.

A Dawid Abramowicz, ani żaden inny Craciun czy Atanasov nie okazali się Kojiro 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Budujemy nową twierdzę

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W dzisiejszym spotkaniu nasza drużyna pokonała 3:1 Puszczę Niepołomice. Zapraszamy na drugą galerię z tego meczu, którą przygotował dla Was Kazik.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga