Piłka nożna
Defensywny kryminał, odcinek n-ty – RELACJA

Zaledwie po trzydniowej przerwie po druzgocącej klęsce w Sosnowcu GieKSa wyszła na boisko, aby zmierzyć się z dwukrotnym mistrzem Polski – mielecką Stalą. Po żenującej postawie na początku sezonu, której apogeum miało miejsce w przegranych meczach z Wigrami i Zagłębiem, nastroje wśród większości kibiców były minorowe. Jednak nie od parady śpiewamy na trybunach „Nasza wiara niezachwiana…” i z takim nastawieniem zawitaliśmy na całkiem ładny i schludny stadion w Mielcu.
W porównaniu do środowego spotkania trener Piotr Mandrysz zdecydował się na jedną zmianę w wyjściowym składzie – Gonzo zastąpił przeciętnie spisującego się Adriana Błąda, co spowodowało konieczność przesunięcia Andrei Prokicia na skrzydło. W bramce oglądaliśmy zatem Abramowicza, przed nim Plevę, Kamińskiego, Midzierskiego i Frańczaka, w pomocy Skrzecza, Zejdlera, Kalinkowskiego i Prokicia, a w napadzie – Goncerza i Kędziorę. W składzie Stali zobaczyliśmy natomiast kibica i byłego piłkarza GieKSy, Dominika Sadzawickiego.
Lepiej w spotkanie weszła drużyna Stali, która już w 2. minucie zagroziła bramce Abramowicza – po rzucie rożnym strzał został zablokowany, a parę sekund później dość anemiczne uderzenie złapał nasz golkiper. Niestety już minutę później przegrywaliśmy 0:1. Szybka akcja gospodarzy i dośrodkowanie z prawej strony zamienił na bramkę strzałem z 5. metra niepilnowany Krzysztof Kiercz.
Od tego momentu GieKSa zabrała się za odrabianie strat, osiągając dość wyraźną przewagę. Gra naszej drużyny mogła się w tym fragmencie podobać, co miało przełożenie na kilka dogodnych sytuacji strzeleckich. W 8. min po rzucie rożnym główkował Kędziora, ale dobrze interweniował Majecki. Trzy minuty później po niezbyt udanej centrze Plevy z prawej strony z trudnej pozycji niecelnie strzelał Prokic. W 14 min po kolejnym rzucie rożnym piłka o mało nie wpadła do bramki Stali po zagraniu Goncerza, jednak na jej drodze do bramki stanął jeden z obrońców Stali. W 21 min Prokić z lewego skrzydła dobrze wypatrzył w polu karnym Goncerza, ale ten przeniósł piłkę nad poprzeczką. Dwie minuty później wspomniany Prokić kapitalnie uderzył z dystansu, jednak jego strzał na róg sparował golkiper Stali. Po nim sprzed linii pola karnego z lewej strony próbował Skrzecz, jednak ponownie minimalnie nad bramką. W 18 minucie niecelnie z 25 m uderzał Kalinkowski.
Po stronie aktywów Stali można w tym okresie gry wymienić jedynie groźną, ale niecelną główkę Kiercza po rzucie rożnym oraz strzał Djermanovicia z sprzed pola karnego pewnie wyłapany przez Abramowicza.
Co z tego jednak, że GiekSa miała więcej sytuacji strzeleckich, przeważała, jej gra mogła się podobać, skoro kolejną bramkę strzeliła Stal. W 34 minucie kompletnie nieatakowany przez któregokolwiek z katowiczan Janota uderzył sprzed pola karnego z lewej nogi, nie dając żadnych szans naszemu golkiperowi.
Zaledwie trzy minuty później kibice GieKSy mogli się po raz kolejny łapać za głowy. Najpierw po stracie w środku boiska z gatunku „piłkarski kryminał” sam na sam wyszedł Wroński, ale Abramowicz kapitalnie obronił. Niestety nasza defensywa nie wyciągnęła z tej sytuacji żadnych wniosków i po pół minuty zanotowała kolejną karygodną stratę na lewej stronie. Tym razem zawodnik Stali wpadł w pole karne, minął Abramowicza, a że kąt do bramki miał dość ostry, zagrał do dobrze ustawionego w polu karnym Djermanovicia, który z najbliższej odległości dopełnił formalności.
Do końca pierwszej połowy jeszcze obie drużyny zanotowały po jednym strzale z dystansu (Stal niecelny, GieKSa sparowany na róg) i prowadzący mecz Sebastian Tarnowski równo z upłynięciem 45 min zakończył pierwszą połowę. Niestety zarówno wynik, jak i gra defensywna całego zespołu (zwłaszcza po lewej stronie) nie napawała optymizmem przed drugimi 45 min.
Widząc słabą postawę swoich podopiecznych, trener Mandrysz nakazał rozgrzewać się w przerwie Błądowi i Mandryszowi, co dawało jakąś nadzieję. Ale ku zdziwieniu wszystkich oprócz Skrzecza z boiska zszedł przyzwoicie graający Prokić, a pozostał na nim bezproduktywny Kędziora.
Jednak drugą połowę GieKSa rozpoczęła z dużym animuszem. Zaraz po pierwszym gwizdku dobrze na boisko wprowadził się Błąd, ale jego strzał z lewej strony 5 m został zablokowany i piłka wyszła na róg. 4 minuty później nasi zawodnicy byli już skuteczniejsi. Łukasz Zejdler otrzymał piłkę na 20 m, spokojnie przyjął i kapitalnym strzałem przy lewym słupku pokonał Majeckiego. Była to niemal kopia drugiej bramki dla Stali.
Niestety nasza drużyna nie poszła za ciosem i w dalszym ciągu niewiele dobrego można było powiedzieć o grze katowiczan. Przez długi okres czasu z boiska wiało wręcz nudą, ale to raczej Stal miała groźniejsze sytuacje. W 56 min strzelał z wolnego Getinger, ale pewnie złapał Abramowicz. Cztery minuty później ponownie rzut wolny egzekwował ten sam zawodnik, tym razem centra i główka nad poprzeczką. W 69 min w polu karnym GieKSy padł Banaszewski, jednak został ukarany żółtą kartką za symulowanie. W 76 min rajd lewą stroną Leandro zakończył się na Abramowiczu, dwie minuty później centra Banaszewskiego, niecelny strzał i skończyło się na strachu. GieKSa grała dalej niepewnie i nerwowo w defensywie, czego przykładem mogło być niepotrzebne wybicie na róg Midzierskiego po centrze Gancarczyka w 82. minucie. Dwie minuty później Abramowicz został sfaulowany w naszym polu karnym przy próbie wybicia piłki, na co kibice Stali zareagowali wyzwiskami pod adresem sędziego, domagając się rzutu karnego.
Jeśli chodzi o ofensywę GieKSy w tym okresie, to można wymienić jedynie „obcięcie się” Mandrysza w polu karnym przy próbie strzału gorszą lewą nogą, zakończone niecelnym uderzeniem Kalinkowskiego oraz kolejny zablokowany strzał Błąda z lewego narożnika pola karnego.
W międzyczasie kontuzjowanego Goncerza zastąpił Cerimagić, który wniósł sporo ożywienia do gry naszej drużyny. Właśnie ten zawodnik w 85 minucie wykorzystał nieudane wybicie obrońcy Stali oraz niepewne wyjście Majeckiego i przelobował głową bramkarza gospodarzy, zdobywając kontaktową bramkę. W tym momencie przypomniał się pewien mecz z Pogonią w Szczecinie, który również do 85 min przegrywaliśmy 1-3, by ostatecznie wygrać 4-3 – zwłaszcza, że od tego momentu GieKSa zaczęła groźnie atakować. W 87 min po kapitalnym dośrodkowaniu Cerimagicia uderzał z kilkunastu metrów Kędziora, ale Majecki dobrze obronił. Następnie dobrze strzelał z dystansu Frańczak, ale i tym razem górą był golkiper Stali. W samej końcówce GieKSa grała już „na chaos”, z Kamińskim i Miedzierskim na środku ataku i taka gra mogła przynieść powodzenie w doliczonym czasie gry. Właśnie Midzierski zgrywał głową do Kędziory, jednak ten został uprzedzony przez Majeckiego. Po chwili arbiter zakończył spotkanie i kolejna porażka stała się faktem.
GieKSa przegrała zatem kolejne spotkanie. Co z tego, że gra ofensywna wyglądała bardzo przyzwoicie, co z tego, że strzeliliśmy dwie bramki na wyjeździe, jak po raz kolejny błędy w defensywie na poziomie juniorskim niweczą cały wysiłek drużyny. Niestety po dokończeniu całej kolejki możemy znaleźć się na miejscu spadkowym (za Górnikiem Łęczna), a będący na przedostatnim miejscu Raków ma jeden mecz zaległy przy równej liczbie punktów. Gdyby ten mecz był jednorazowym wyskokiem, można by dużo pisać, że druga połowa jest dobrym prognostykiem na przyszłość, jednak po tych wszystkich upokorzeniach nie damy już się na to nabrać. Najwyższy czas na radykalne działania!
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
sowi
17 września 2017 at 15:38
Proponuje mniej pisac o tych Ciotach a zaczac wiecej pisac o naszych DZIEWCZYNACH
zippo50
17 września 2017 at 16:04
DZIEWCZYNY ZASŁUŻYŁY SOBIE ŻEBY PISAĆ O NICH DUŻYMI LITERAMI.
FRELE JESTEŚCIE SUPER I POWINNYŚCIE GRAĆ NA BUKOWEJ.
Rafał
17 września 2017 at 16:57
Te pieniądze co zarabiają Ci frajerzy zwani piłkarzami w całości dał bym Panią Piłkarką które się starają i walczą do końca i dał bym je na bukową a panowie wypierdalać bo grać nie umiecie i jesteście pośmiewiskiem całej Ligi. I niema wyników niema pensji koniec dobroci skoro nic nie potraficie i nie jesteście godni by bronić barw tego klubu, gracie w szmatach to poziom adekwatny do nowych barw tego miasta.
Rafał
17 września 2017 at 17:03
jestem ciekaw, gdzie ci wszyscy fachowcy którzy mówili „brać szybko Mandrysza,bo to taki trener, za mordy wszystkich chwyci” I co?
Gregi
17 września 2017 at 17:19
@Rafał
Z taką „ekipą” Mourinho, sir Ferguson, Ancelotti, Zidane razem wzięci, pochlastali by się tępą żyletką w kiblu budynku klubowego…
Ja bym Mandryszowi dał wolną rękę z kluzulą zakazu ściągania szrotu a’la Plizga czy Kędziora i NAKZEM zatrudniania młodzieży.
Wiem, wiem..science fiction..
Rafał
17 września 2017 at 17:28
Gergi nie porównuj wybitnych trenerów do padliny. Może Ferguson ze złości zaczął by rzucać butami to by by się go bali i by była różnica, Zidane pociągną by jednemu czy drugiemu z Bańki to by też inaczej chodzili, A Mandrysza bym wylał bo nic nie potrafi jest słaby jako trener, nie umiał przygotować drużyny do sezonu i to się tera mści.
Rafał
17 września 2017 at 17:29
sorki Gregi- przepraszam za literówkę.
Gregi
17 września 2017 at 17:37
Rafał – wniosek mój jest jeden: z tą ekipą nikt sobie nie poradzi i nikt z niej nic nie wyciśnie. Równia pochyła.
WIERNY
17 września 2017 at 17:41
Ferguson nie ściągałby termaliki do klubu
Kibol
17 września 2017 at 17:55
Trzeba upaśc do 2 ligi żeby zaskoczyc JA PIERDOLE CO ZA CZASY
Rafał
17 września 2017 at 19:51
Gregi-wnioski słuszne tyle że tym pajacom się po prostu nie chce, za granicą nawet 37 latki są w lepszej kondycji niż nasz pseudo gwiazdy jaki wniosek złe podejście trenerów do przygotowania fizycznego i winna trenera który nie umie tej ekipie dać bodźca do czegokolwiek. Zmiana trenera i sztabu to tego potrzeba i paru gości odsunąć od składu i dokoptować młodzików z jakimś kumatym sztabem i mogą być efekty. Ale Mandrysz musi WYLECIEĆ!!!!
Bce
17 września 2017 at 22:13
Czy mozemy upasc jeszcze nizej? Tak!!! Druga liga czeka ale jesli tak bedzie to wszyscy powinni byc wyjebani!!! Upadlaja ten klub na każdym kroku!!! Dosc tego!!! Dawac mlodziez a starych pogonic!!! Jak sie nie podoba to wyp….. . Brak slow dostLismy w ryj z nokautem.
Amen.