Felietony
Ignorancja + brak honoru = upadek klubu
W dniu wczorajszym Canal+ wyemitował film dokumentalny pt. „Kasa będzie jutro”. Film pokazuje historię upadku Polonii Warszawa przez pryzmat perypetii drużyny w poprzednim sezonie, kiedy to zawodnicy nie otrzymywali wypłat, będąc mamieni przez „śląskiego biznesmena”, jak przez wiele miesięcy nazywały media Ireneusza Króla.
Cały film utrzymany jest w tonacji emocjonalnej, pokazującej drużynę i cały klub Polonia Warszawa jako biednych, oszukanych, ale zarazem bohaterskich i walecznych ludzi, którzy mimo braku pieniędzy pokazują niesamowity hart ducha i grając w piłkę gryzą trawę, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, a nieprawdopodobnie wierni kibice są z klubem na dobre i na złe. Ktoś niewtajemniczony rzeczywiście mógłby powiedzieć – to są prawdziwi sportowcy, wielki klub, wspaniali kibice – nic tylko brać przykład. Pojawił się jednak oszust, który zniszczył klub ze 102-letnią tradycją (mniejsza przecież o to, że de facto jest to „tradycja” kilkuletnia, bo jest to klub, który powstał na bazie Groclinu niedawno temu). Przesłanie filmu jest jasne: wielki honor drużyny, klubu i kibiców.
Gdy półtora roku temu Ireneusz Król był właścicielem GKS Katowice i chciał stworzyć twór pod nazwą KP Katowice (na zasadzie fuzji GKS i Polonii), twór grający w ekstraklasie – ogólnopolskie media milczały. Zagrożenie, że GKS Katowice zniknie z piłkarskiej mapy Polski było tak realne, że kibice GieKSy zaczęli mocno i głośno protestować. Był pamiętny grill pod domem Króla, były wizyty w Urzędzie Miasta Katowice i spotkania z prezydentem Piotrem Uszokiem, w końcu wizyta podczas sesji Rady Miasta, podczas której nasz przedstawiciel przedstawił radnym całą sytuację. W specjalnym oświadczeniu poparli oni dążenia kibiców do utrzymania GKS Katowice w takim kształcie, w jakim się znajdował. Całość działań kibiców GKS doprowadziła do tego, że Król zniechęcił się do swojego projektu i do GieKSy w ogóle. Postanowił po prostu wejść w Polonię Warszawa i tam tworzyć „wielką piłkę”. Mogliśmy odetchnąć…
Pomysł fuzji to jednak nie była jedyna i pierwsza sprawa, którą Król zniechęcił kibiców GieKSy do siebie. To była raczej kropla, która przepełniła czarę goryczy. Już wiele, wiele miesięcy wcześniej okazało się przecież, że jest to oszust, że nie ma kasy i jest zwyczajnym kłamcą. Razem ze swoją świtą czyli Jackiem Krysiakiem i Tomaszem Karczewskim powoli, acz systematycznie, doprowadzali do coraz to gorszej sytuacji finansowej GKS. GieKSiarze nieraz na meczach ligowych, jak również poza nimi (choćby w oświadczeniach), głośno mówili o tym, że z tym człowiekiem ten klub upadnie, że przynosi same szkody i związek Król – GieKSa do niczego dobrego nie doprowadzi. Król odgryzał się w mediach mówiąc, że on wykłada kasę, a sympatycy są niewdzięczni. Toteż po całej burzy związanej z niedoszłą fuzją, gdy Król odszedł do Polonii, wszyscy w Katowicach rozpoczęliśmy „nowe życie”. Co prawda pozostawały jeszcze kwestie akcjonariatu, ale i ten problem wkrótce został rozwiązany, tak więc na dziś GKS Katowice jest wolny od Ireneusza Króla, co jednak nie byłoby możliwe, gdyby nie wcześniejsze radykalne działania kibiców.
W trakcie, gdy kibice GKS walczyli o swój klub, Ireneusz Król coraz poważniej zaczynał angażować się w Polonię Warszawa. Prowadził m.in. dialogi z przedstawicielami kibiców, proponował im miejsce w Radzie Nadzorczej. W wielu miejscach w internecie mogliśmy wyczytać (łapiąc się jednocześnie za głowy), że kibice Polonii w Króla autentycznie wierzą! Były głosy na temat tego, że jest to poważny biznesmen, że po burzliwych rządach Józefa Wojciechowskiego, w Polonii jest szansa na spokój i nawet (sic!) pieniądze. Dosłownie w tym samym czasie gdy w Katowicach robiono wszystko, żeby wykopać oszusta, w Warszawie wiele osób traktowało go jako zbawcę. W ogólnopolskich mediach – jak zostało wspomniane wcześniej – wielkiego szumu związanego z wydarzeniami z Katowic nie było (takiego szumu choćby, jak wtedy, gdy oszustwa Króla wyszły w Polonii, bo wtedy najważniejsze media w kraju oczywiście się obudziły). Być może dlatego kibice Polonii nie traktowali wszystkich akcji kibiców GKS poważnie. Mimo to jednak osoby, które są zainteresowane miały dostęp do wiedzy i informacji co się dzieje na Śląsku. W swoich mediach dość szeroko i na bieżąco opisywaliśmy całą sytuację, niektóre lokalne tytuły również dawały informacje na temat tego, co się dzieje. W dobie internetu sympatycy z Warszawy mieli dostęp do wszystkiego jak na dłoni. Dodatkowo kibice GKS raz po raz ostrzegali tych z Polonii, kim jest Król i że nic dobrego ich z tym człowiekiem nie czeka. Ja sam – dokładnie 24 lipca – napisałem w komentarzu pod jednym z wpisów na oficjalnym fanpage’u Polonii (obecnie lubianym przez 26 tysięcy osób!):
Jako kibic GKS powiem wam, że dziwią mnie w ogóle jakiekolwiek negocjacje z Królem, nie mówiąc o rozważaniu (w referendum) czy ma on być z ekstraklasą czy olewka. Czy wy się kurwa nie uczycie na błędach innych? Mówi się – mądry Polak po szkodzie. W tym powiedzeniu jest jednak zawarta własna szkoda. Wy macie niepowtarzalną szansę wyciągnąć wnioski z naszych błędów, czyli tego, że ten oszust doprowadził GKS do ruiny, a wy rozważacie jeszcze jakąkolwiek współpracę? OK to wasza sprawa, ale gwarantuję wam, że będziecie tego bardzo żałować. I wcale nie będzie mi was żal, bo zewsząd (media, opinie kibiców GKS) byliście ostrzegani przed tym hochsztaplerem…
Ostro? Być może. Niestety moje słowa sprawdziły się co do joty, choć przyznam, że nie spodziewałem się, że stanie się to tak szybko.
Jaka była rzeczywistość, wszyscy wiemy. Podczas gdy Król dawał drużynie kolejne wyimaginowane terminy wypłat zaległych pieniędzy, a piłkarze mieli nadzieję, kibiców w Katowicach ogarniał tylko pusty śmiech. Pozycja Króla systematycznie słabła i nagle i w Warszawie pojawiły się protesty. Nagle kibice Polonii – to straszne! – zorientowali się, że Ireneusz Król może być oszustem. Nie, że jest tylko, że może być! Potem upewnili się co do tego faktu i już się nie patyczkowali, pojawiły się transparenty, okrzyki i jawna demonstracja, że kibice Króla w Warszawie nie chcą. Ostatecznie „biznesmen” doprowadził Polonię do upadku.
W tym momencie można się zastanowić – dlaczego przekaz tego filmu jest taki, jaki jest? Dlaczego pokazuje drużynę i kibiców jako bohaterów? Piłkarze grali po prostu swoje, mogli się wypromować. Natomiast wypowiedzi trenerów Piotra Stokowca o „wspaniałej więzi jaka wytworzyła się u kibiców” czy Jarosława Bako – „Każdemu życzyłbym takich kibiców”, powodują, że zacierana jest rzeczywistość, że piękne i poetyckie niemalże słowa zacierają, to co rzeczywiście miało miejsce. A miejsce miało to, że to również kibice Polonii doprowadzili do upadku swojego klubu. Popełnili grzech zaniechania, czyli nie zrobili absolutnie nic, aby Króla do Polonii nie dopuścić. Zawierzyli mu jako zbawcy, znajdując m.in. pokrętne tłumaczenia „że to jedyne wyjście”. Jak na tacy mieli podane, kim jest ten człowiek – nie posłuchali – a teraz robi się z nich bohaterów. Obrazki na końcu filmu, jedność piłkarzy i kibiców, wzruszająca muzyczka, płaczący kibice przywołują na myśl tylko takie sformułowania jak „byli ostrzegani”, „zasłużyli na to, co dostali”, „spokojnie mogli temu zapobiec”. Poprzez swoją ignorację doprowadzili do tego miejsca, w którym są dzisiaj…
Do wielu piłkarzy nie ma co mieć większych pretensji. Grali przyzwoicie, ale przecież skoro wyszli na boisko, to nie po to, żeby specjalnie grać słabo. Może byli zorientowani na temat Króla, może nie, natomiast na pewno nie można było im „zarzucić”, że mają olej w głowie. Weźmy na przykład takiego Jakuba Tosika, który burzliwie rozstał się z Karpatami Lwów, mówiąc, że został oszukany w klubie, sportowo i finansowo, więc poszedł… do Polonii Króla. Czy nikt nie ostrzegał tego zawodnika, że w tym klubie nie wyjdzie na prostą? Inni piłkarze również zawierzyli Królowi i mocno się na tym przejechali.
Osobnym tematem w filmie jest wypowiedź ojca Tomasza Hołoty – Janusza. Przypomnijmy – Hołota uciekł za Królem do Polonii Warszawa praktycznie na kilka godzin przed wyjazdem GKS na mecz pucharowy do Lubonia. W drużynie nie za bardzo byli zorientowani, że właśnie kluczowy zawodnik zostawił resztę ekipy na lodzie i poszedł za oszustem – a mówiąc inaczej uciekł z tonącego statku za osobą, która doprowadziła, że ten statek tonie. Wszyscy w Katowicach wiedzieli już kim jest Ireneusz Król, nie wiedział (nie chciał wiedzieć?) tego Tomasz Hołota. Dlatego też szczytem hipokryzji z jego strony było zakładanie i ubaw po pachy przy koszulce ze słynnym wizerunkiem Króla jako świni. Równie wielką, a może jeszcze większą hipokryzją popisał się właśnie ojciec zawodnika, który w filmie powiedział, że „Teraz panu Królowi nawet jakby położył tu 1/3 pieniędzy na stół, to dziękuję, nie chcę mieć – i chyba Tomek też – z tym człowiekiem nic wspólnego”. Abstrahując od tego, że ojciec Hołoty w logicznej konsekwencji tego zdania dopuszcza, że gdyby Król wyłożył 2/3 sumy, to można by było z nim rozmawiać, to trzeba się zapytać pana Janusza, dlaczego taki radykalny w swojej wypowiedzi i wpływie na Tomka nie był, gdy ten opuszczał bez słowa GieKSę przed wspomnianym meczem pucharowym. Czy wtedy liczyła się tylko kasa (której i tak by zawodnik nie dostał)? Jedno słowo się nasuwa w tym momencie – hipokryzja. Zarówno piłkarza, jak i jego ojca.
„Nigdy nie zginie” – śpiewali kibice Polonii po ostatnim meczu u siebie. Niestety ich podejście jest zgoła odmienne od tego katowickiego. Przy Konwiktorskiej akceptują różnego rodzaju dziwne manipulacje podmiotami, byleby tylko grać w ekstraklasie. Dlatego też mimo że sportowo Polonia nie zasłużyła, to po połączeniu się z Groclinem, w ekstraklasie grała. Już samo to jest dyskwalifikujące, jeśli mówimy o honorze, przywiązaniu do barw i tradycji. Potem przyjęli z otwartymi rękami w swoje szeregi oszusta, a teraz robią z siebie ofiary. Aż strach pomyśleć, co będzie, bo ostatnio pojawiła się w mediach informacja o możliwym przejęciu Polonii przez Termalikę Bruk-Bet Niecieczę – włos dęba staje na takie pomysły, choć sprawa ucichła i na razie można ją traktować w kategorii plotki – choć dla kibiców Polonii gra w pierwszej lidze (obecnie grają w czwartej), nieważne czy pod szyldem Groclinu, Termaliki czy Koziej Wólki – byłaby zapewne kuszącą propozycją i zapewne zasiedli by do rozmów.
Na koniec można się zapytać dziennikarzy, choćby z Canal+, gdzie byli, gdy Ireneusz Król niszczył GKS Katowice? Gdzie w tym czasie były ogólnopolskie media? Pamiętamy, że w tym czasie portal Weszło jakoś potrafił na bieżąco opisywać sytuację. W całej Polsce pojawiały się natomiast zaledwie wzmianki na ten temat. Kibice GKS byli mocno osamotnieni w swojej walce, ale wygrali.
Aż dziw bierze, że Król rozpoczął w Polonii z czystą kartą. Po tym wszystkim, co działo się przy Bukowej, ten człowiek powinien być raz na zawsze spalony. Niestety tak się nie stało i Polonia Warszawa – w tym głównie jej kibice – zapłacili wysoką cenę za swoją niewiarygodną wręcz próżność i ignorancję.
Co nie przeszkadza, żeby telewizja stworzyła „najlepszy sportowy dokument 2013 roku” i pokazać upadek klubu, jako emocjonalne studium bohaterstwa piłkarzy i kibiców…
To tak jakby jeden facet zerwał z kobietą, bo ta puszcza się na prawo i lewo, a jego przyjaciel chciałby się z nią ożenić. Ten pierwszy tłumaczy, żeby tego nie robił, bo za chwile zostanie zdradzony i sytuacja będzie się notorycznie powtarzać. Ten jednak jest głuchy na to, żeni się i już na weselu panna młoda puszcza się z DJ-em. Pan młody zapłakany mówi wszystkim, jak to został niesamowicie oszukany…
Na szczęście w przeciwieństwie do Polonistów, kibice GKS swój honor mieli i mają i dlatego takie historie jak przy Konwiktorskiej u nas się nigdy nie pojawią.
Michał Murzyn – Shellu
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


mami7
27 grudnia 2013 at 19:07
lubię to
andreasw1959
27 grudnia 2013 at 21:57
Cala prawda w tym artykule sam tez ostrzegalem kibicow Poloni przed tym oszustem mysleli ze chwycili zlotego byka z rogami najgorsze jest to ze ci gnoje z warszawki cieszyli sie ze nas klub upadnie a Polonia bedzie na szpicy .Najbardziej wkurwialy mnie media ktore na poczatku trzymaly z Krolem i Polonia falszywe gnoje
vzk64
27 grudnia 2013 at 23:06
Dokładnie kpili z nas ,że pozbyliśmy się „sponsora z kasą” głupie hanysy co oni robią itp. to teraz mają za swoje na ich forum przez pół roku stękali ,że ten brak kasy to strategia Króla i po sezonie dojdzie długo oczekiwany przelew z Wiednia 😀 pff żeby to raz się sprzedali, szkoda jedynie klubu i garstki fanatyków prawdziwej KSP.
hyś
28 grudnia 2013 at 00:24
Dużo racji, ale też dużo bicia piany. Nie byliśmy w tej samej sytuacji, co Wy. W Katowicach władza dba o swój klub (bo musi). W Warszawie rządzi zadeklarowana kibicka Legii, która na Łazienkowskiej zasponsorowała stadionik za blisko pół miliarda zł z naszych podatków, a wykupić Polonię za symboliczną złotówkę od Wojciechowskiego nie chciała. Chuja dały marsze, protesty, mediacje. Od lat grupy interesów biją się o grunty pod stadionem, kombinując jakby tu wysadzić nas z konia – i tym choćby różni się sytuacja Polonii i Gieksy.
czupakabra
28 grudnia 2013 at 12:05
ale bzety, masz jakis kompleks Polonii? jestes typowym sebą z legii ze takie dyrdymały piszesz byle by dogryzc?
kibic Polonii
28 grudnia 2013 at 13:01
Pozwól, że dodam fakty o których nie wspomniałeś. Na trybunach Polonii doszło do konfliktu pomiędzy tymi którzy chcieli króla (oferował im srebrniki w postaci wyłączności na biznesy na trybunach) oraz tych którzy chcieli budować od podstaw klub oparty na władzy kibiców, a nie kolejnych Wojciechowskich. Duża część kibiców zrezygnowała wtedy z pojawiania się na Konwiktorskiej…
vzk64
28 grudnia 2013 at 16:01
Duża część lub większość z was jednak dała się nabrać na bajki Króla bo przychodziła na mecze w ex 🙂
do andreasw
28 grudnia 2013 at 19:13
mógłbyś przedstawić jakieś dowody kto i kiedy cieszył się z upadku Gieksy na Polonii?????? masz chyba jakiś kompleks niższości jeśli tak twierdzisz.
sprawa była jasna – Król to przynajmniej pół roku czasu na przygotowanie się do nieuchronnej katastrofy. wyszło mocno średnio, ale demokracji nie było.
zgadzam się, że robienie z Polonii ofiary jest śmieszne po doświadczeniach GKSu, ale przynajmniej medialna szopka coś osiągnęła – skompromitowała złodziei pokroju Króla i jest nadzieja, że więcej taki Król w polskiej piłce nie przejdzie.
łatwo jest pisać o braku honoru, kiedy jest się jedynym liczącym się klubem w mieście i nie ryzykuje się zabicia ruchu kibicowskiego swojej drużyny, o klubie ze stuletnią tradycją nie wspominając.
śmieszne jest pisanie o tym, że Polonia z kimkolwiek się dogada i kupi licencję. otóż nie dogada się, jest w rękach kibiców i jakiekolwiek próby powtarzania manewrów spotkają się z taką reakcją jakiej zabrakło przy Groclinie.
pozdrawiam bez napinki.
KSP
28 grudnia 2013 at 23:47
Po części prawda. Ale częściowa prawda to nieprawda. Otóż jak już ktoś wspomniał bardzo wielu Kibiców Polonii, już po kombinacjach wojciechowskiego, a po przyjściu króla definitywnie przestała uczęszczać na mecze. Bo to przestała być nasza Polonia. Niestety, wielcy „zasłużeni” łyknęli króla, niestety niektórzy z trybun ich zaczęli niepewnie popierać i tak to się posrało. Tylko o jednym Panowie zapominacie- my nie mieliśmy na to ŻADNEGO wpływu, poza krytyką. Całkowitą własność akcji SA mieli wymienieni już z nazwisk grabarze. Zatem ich decyzja, czy się podobała czy nie, była definitywna. Działania świniaka w Katowicach nie doprowadziło do likwidacji GieKSy, a niestety w przypadku Polonii takie zagrożenie istniało. I to nie króla, ale wojciechowskiego decyzje najwięcej Polonii zaszkodziły. Król był tylko najemnym słupem wojciechowskiego. Wam miasto (niewiele, ale zawsze) pomaga, u nas niestety przeciwnie- bufetowa miesza z 7egią. Na kogo mogliśmy liczyć? Na PZPN? Przecież właśnie ci działacze, których nazwiska łączone są z PZPN, opowiedzieli się za królem. Na jednym ze spotkań z Kibicami pan Listkiewicz powiedział: cyt. „Kibice? nie ci, to przyjdą inni”. I naprawdę teraz budujemy NASZĄ POLONIĘ. Żebyśmy tylko tego sami nie spieprzyli. Ale do autora: nie krytykuj, bo nie wiesz. Na meczu z Piastem były łzy. Za Polonię, którą okradł król, którą pomiatał wojciechowski. Za Polonię, którą mają w sercach ci, którzy swój bunt i niezadowolenie musieli przełykać w goryczy. Nikt nie kpił z Waszych przestróg. Wierzcie mi, że braliśmy je poważnie. Ja osobiście byłem i jestem Wam za nie głęboko wdzięczny. Ale porównywanie sytuacji Katowic i Warszawy nie ma naprawdę sensu w tym przypadku. Chętnie podyskutuję o tym, ale teraz mogę tylko powtórzyć- nie mieliśmy na to wpływu. Powinniśmy jednak króla „godnie powitać”. Jednakże ci, którzy za takie powitanie powinni zgotować, byli albo nieobecni, albo…. naiwnie zaufali (bo nie chcę snuć rozważań głębszych).
nn
30 grudnia 2013 at 00:06
Nie ma sensu produkować się o pajacach z Konwiktorskiej. To był wesoły czas, czytać ich fora gdy bronili tam Króla i jego „racjonalizacji” pensji piłkarzy pozostałych po JW… Tak racjonalizował, że im nie płacił, a większość stawała po stronie zbawcy plując na piłkarzy (choćby wesołek CKF i inne ananasy). Obudzili się pod sam koniec i najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że teraz przydupasy Króla znów się biorą za odbudowywanie Polonii. Ci sami, co nie potrafili dostrzec, że po niewypale z KP Katowice Król chciał po prostu minimalizować straty, no i cudem Ruch utrzymał :-).
Tym przekłamanym filmem tylko dalej się ośmieszając. Zamiast powiedzieć – daliśmy dupy, pozwoliliśmy przenieść Groclin do Warszawy (bo tak to się formalnie odbyło, żadnej „fuzji” nie było) i przemalować go na Polonię. Daliśmy się kupić JW (głośny swego czasu transparent na meczu z Legią – was też wykupimy…), uwierzyliśmy Królowi – było, minęło. Budujemy od nowa. Znamy swoje winy – gdzie tam, dalej udają męczenników.
Dobrze, że jednak są, bo jest się z kogo pośmiać, a ten pajac w komentarzu nazywający zadeklarowanego Gieksiarza Legionistą doskonale pokazuje co to za „kibice”. Dziewczyny, nie trzeba kibicować Legii, żeby się z was śmiać, wbijcie to sobie do pustych łbów.
Seba z Legii
30 grudnia 2013 at 07:38
Ireneusz Król – dziękujemy !
Błażej
30 grudnia 2013 at 19:13
Nie jestem kibicem GKS ale szacunek dla Was, że nie dopuściliście do fuzji Waszego klubu z Polonią.
Kibic Warszawskiej POLONII
30 grudnia 2013 at 22:07
Artykuł może nie jest zły jest poprostu nieobiektywny .Ciągle masz żal do mediów że zrobili film o wspaniałej Polonii, może warto było zrobić film właśnie o nas i dlatego powstał. Nie martw się nie tylko ciebie kłuje ten film w oczy. My mamy przeciwko sobie nie tylko kibiców 7egłej ale także bufetową która nam przeszkadza od lat a sponsoruje klub znad śmierdzącego kanałku. Pozdrawiam was Gieksiarze .Nigdy nie zginie POLONIA nigdy nie zginie
P.S Dla piszących tu dziewczynek z Łazienkowakiej mam prośbe podmywajcie się bo jak przestaniemy was posuwać to wygonimy was z miasta
KSP1911
31 grudnia 2013 at 09:59
Dajcie spokój z tym Groclinem, wylądowaliśmy w IV lidze, więc i tak niżej niż byliśmy przed fuzją. Zresztą co was tak boli? To, ze raz doszliśmy do III rundy eliminacyjnej LE? Faktycznie, jest o co płakać. Teraz pokutujemy za błędy, za fuzje, a to że panienki z Ł3 nadal będą nas nazywać Groclinem to wskazuje tylko na ich kompleksy, bo gdyby oni sami znaleźli się w identycznej sytuacji co my to ciekawe czy nadal by mieli tylko fanów. Tak samo było z tymi co chodzili tylko na Ljuboję.
Co do tekstu to z częścią się zgodzę a z częścią nie. Po pierwsze jak już wspomniał w komentarzach KSP, my sami nie mogliśmy za dużo zrobić oprócz krytyki. Wiele osób było za tym, żeby po Wojciechowskim zacząć od IV ligi, jednak to nie my mogliśmy podejmować takie decyzje. Kibice GieKSy chodzili na rady miasta? Brawo, szkoda, że u nas bufetowa trzyma z kanalarzami a nam daje puste obietnice bez pokrycia a sąsiadkom buduje stadion. U was nie ma takiego problemu, a Rozwój nie jest dla Was żadnym wrogiem. Z tekstu może wynikać, że boli Was trochę ten film o Polonii, tylko Wy jesteście nadal w I lidze, a my 3 poziomy niżej. Próbują nas wykończyć, ale my się nie damy FORZA KSP!
ps. panienki z ległej, idźcie leczyć kompleksy na swoich forach, tu piszą poważni ludzie.
Pozdro dla GieKSiarzy
anka
31 grudnia 2013 at 10:01
Polonusi,nie czas płakać nad rozlany mlekiem, czas na naukę.Fakt,że nam miasto pomaga, to dlatego że chce,a nie musi! Wy macie bufetową, my najlepszych kibiców.Nie kocham warszawki,ale zawsze szanuję prawdziwych kibiców i życzę Wam, by nigdy więcej k.. i ch… nie decydowały o przyszłości klubu.Jeśli macie honor – walczcie o niego.Nie na skróty,nie tylnymi drzwiami. I warto uczyć się od hanysów.Tym badziej, że jak słusznie zauważono, nam media nie pomagają jak klubom ze „stolycy” i wszystko zawdzięczamy sobie. INO GieKSa !!!
gieksiorz z niemiec
31 grudnia 2013 at 12:13
Mimo Wszystko szkoda Polonii,a krola to powinni powiesic na jajach na konwiktorskiej…KATOWICE!!!!GKS!!!Pozdrowienia